31 gru 2015

Rozdział 48 cz. I

Obiecałam, że dodam jeszcze w tym roku, a więc dodaję. W chwili dodawania rozdziału jest jeszcze 12 minut do Nowego Roku, więc zdążyłam!
Chcę Wam życzyć SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! :D



Rozdział 48
"Happy New Year? cz. I"








Ten poranek w Norze był jednym z najlepszych jakie się obecnie mogły się zdarzyć. Wojna dawała się w kości. Teraz w domu zgromadziła się cała rodzina. Salon – tak jak i cały dom – był przystrojony świątecznie, ale to właśnie tutaj w salonie stała choinka. Drzewko było największym i najważniejszym znakiem świąt.
Ron, który wrócił na święta do domu ze swojej misji, próbował dowiedzieć się jak najwięcej o działalności Voldemorta i Zakonu Feniksa.
Członkowie Zakonu nie byli jednak zbyt rozmowni...
— Śniadanie na stole! — zawołała pani domu.
Po chwili w kuchni pojawili się wszyscy domownicy.
— Smacznego!
Kilka minut później do drzwi chaty zawitali Remus i Nimfadora. Pani Weasley od razu zaprosiła ich do stołu.Wilkołak przyniósł prezenty, które położył pod choinką.
 Remus z Nimfadorą byli już po ślubie. Była to cicha i kameralna uroczystość.
— Pani Lupin! — zaśmiali się bliźniacy odsuwając Nimfadorze krzesło. Pani Weasley popatrzyła na nich z naganą widoczną w oczach.
— Fred! George! — powiedział tylko gospodarz.
Bliźniaki zaśmiały się, a wraz z nimi cała reszta.

Kiedy siedzieli przy choince Fleur wraz z Billem wstali i popatrzyli na zgromadzonych.
— Mamo, tato... — zaczął Bill; rodzice popatrzyli na niego z przerażeniem. — Będziecie dziadkami. — uśmiechnął się.
Weasleyowie odetchnęli z ulgą... po czym wyściskali przyszłych rodziców.

* * *

— Choć. — rzekła Hermiona do Harry'ego.— To nasz pociąg.
Harry wstał z ławeczki, na której dotychczas siedział i pomaszerował za dziewczyną. Wsiedli do pociągu wybierając najmniej zatłoczony przedział. Hermiona usiadła przy oknie, a Harry naprzeciwko niej.
Dziewczyna wyjęła z torby mapę i zaczęła przeszukiwać ją. Potter nie mając nic lepszego do roboty obserwował ją.
— Jaki adres? — zapytała wyrywając z zadumy chłopaka.
Harry sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął list od Rona i podał Granger. Przeczytała go po czym przeniosła ponownie wzrok na mapę.
— I co znalazłaś? — zapytał.
— Tak. Wiesz, że Muszelka z jednej strony jest otoczona morzem, a z drugiej puszczą.
Harry wzruszył ramionami.
— Dobra siedziba. — mruknął. — Trudna do zdobycia.
— Tak. — przytaknęła. — Również dla nas. — uśmiechnęła się złośliwie.
— Oj! Co się martwisz?! Damy radę.
— Yhym. — mruknęła nieprzekonująco. Harry przewrócił oczami.
Pół godziny później Hermiona obudziła chłopaka oznajmiając, że na następnej stacji wysiadają. Zdziwił się, że udało mu się usnąć... Granger, na widok zdumienia chłopaka, zaśmiała się. Gryfon potrząsnął głową, aby odpędzić resztki snu.
— Coś taki zdziwiony? — zapytała ze śmiechem.
Potter machnął lekceważąco ręką co wywołało kolejną salwę śmiechu.
— Oj, Harry... Harry... — wyjrzała za okno. — Wysiadamy. — oznajmiła po chwili.
Chłopak zmierzwił włosy i wyszedł za dziewczyną.
— To gdzie teraz? — zapytał, gdy już wyszli ze stacji. 
— Autobusem... — zastanowiła się — Jakieś 10-15 km. 
— Okey. A więc teraz trzeba znaleźć przystanek. 
— No co ty?! — mruknęła patrząc na chłopaka jakby już totalnie zgłupiał. 
Zarumienił się o nic więcej już nie pytał. Po drugiej stronie ulicy nagle zobaczył postać ubraną na czarno. Mrugnął i już jej nie było. Potrząsnął głową. Przewidziało mi się?

* * *

— Gdzie my, na Merlina, jesteśmy? — wykrzyknął kiedy wysiedli na przystanku w Littlemoon. 
Krajobraz przedstawiał typową wieś. Hermiona obejrzała się dokoła. 
— Jesteśmy na wsi. 
— Widziałem takie tylko na filmach. 
— Naprawdę? — popatrzyła uważnie na Pottera. On kiwnął głową. — Moi dziadkowie mieszkają na wsi. — oznajmiła. — Jak byłam młodsza to często do nich jeździłam... — zaczęła wspominać sobie te czasy. 
— To fajnie. Ja nigdy nigdzie nie wyjeżdżałem... — zaśmiał się po tym oświadczeniu dochodząc do wniosku, że ten pomysł to chyba z kosmosu. Dursleyowie mieli by wydawać pieniądze na Harry'ego, aby razem z nim wyjeżdżać gdzieś?! — No oprócz tej chaty, co Hagrid mi powiedział, że jestem czarodziejem, to nigdzie poza Surrley. 
— Teraz musimy przejść... o tam. — wskazała na ciemną ścianę lasu jakieś 2 km przed nimi. 
— No to chodźmy. — powiedział chłopak i zaczął iść nie patrząc na to czy Hermiona idzie za nim. 
— Poczekaj, no! — dobiegła do niego.

* * * 
Czterdzieści minut później, gdy już weszli do puszczy Hermiona usłyszała szelest za sobą. Szybko się odwróciła, ale w ciemności nie mogła nic dostrzec. 
Dziewczyna nagle krzyknęła. Harry odwrócił się i rzucił Lumos. Przed nim ukazał się śmierciożerca trzymający Hermionę zasłaniając jej usta. Harry mierzył róźdżką w czarodzieja.
— Puść ją. — powiedział zimno. Śmierciożerca zaśmiał się. 
— Och, Potter, Potter. — odezwał się ktoś po jego lewej stronie. Była to Bellatriks.
Rozejrzał się. Zostali otoczeni. 
— Coś ty taki nerwowy? — zaśmiała się Lestrange. 
— Puść ją. — powtórzył do śmierciożercy przed nim. 
— Och, Severusie... rzeczywiście jego poziom inteligencji jest znikomy. — skierowała te słowa do postaci po lewej stronie Harry'ego. Zdziwiony Potter skierował wzrok na kolejnego śmierciożercę. Popatrzył lekko zdziwiony...
— Bella, skończmy to, co zaczęliśmy. — powiedział Snape. 
Harry'ego przebiegł dreszcz po plecach. Co zrobić? Przecież Severus go nie uratuje... Myśl, Harry, myśl...!
— No, Potter. Co powiesz na to, abyśmy twoją drogą przyjaciółkę zabili jako pierwszą? — spytała zaczepnie. 
Harry warknął. 
Z oddali nadeszło zawodzenie wilka. Śmierciożerca, który trzymał Granger, drgnął gwałtownie. 
— Bella! — odezwał się głos kolejnego śmierciożercy. Harry rozpoznał ten głos – to był głos Lucjusza Malfoya. 
— No... dobrze... dobrze. 
Wilk kolejny raz zawył...
— Pośpieszny się... Coś mi się wydaje, że to coś się do nas zbliża. — odezwał się Lucjusz. 
Crucio! — syknęła Bella w stronę Harry'ego. Chłopak nieświadomy tego ruchu upadł na ziemię. 
Severus patrzył na to i dziękował Merlinowi, że ma na sobie maskę. Gotowało się w nim. Chciał teraz... zaraz... rzucić Crucio na Bellę jak i pozostałych. Nie mógł patrzeć na krzywdę swojego dziecka. 
Bella jednak zaraz zdjęła zaklęcie. Zaczął dalej rozmyślać jak uratować ich i jednocześnie sam ujść z życiem. 
Harry, który podniósł się z ziemi, zaczął naprawdę panikować. Walka się zaczęła. Harry rzucał zaklęcia wkoło. Śmieciożercy jednak obronili się... Żadne zaklęcie w nich nie trafiło. Wtedy uświadomił sobie, że nie da rady czterem dorosłym czarodziejom. 
Wilk się zbliżał...
— Powiedz pa pa swojej przyjaciółeczce! — zaśmiała się Bella kierując różdżkę na Granger i wypowiadając dwa słowa, których tak bardzo Potter się bał. — Avada Kedavra!

Ciąg dalszy nastąpi...

... wkrótce :)

20 gru 2015

Rozdział 47 cz. II

I jest oto nowy rozdział... Długością nie grzeszy ;D Zapraszam do czytania.



Rozdział 47 cz.II
"Biała magia między nami"







Kiedy nie mamy innego wyjścia... krzywdzimy ludzi, na których nam zależy. Chcemy ich chronić i dbać o nich. Nie zawsze jednak nam się to udaje... Czasami nawet bardziej krzywdzimy, niż chronimy... 
Draco Malfoy od dziecka miał zaplanowane życie. Najpierw Hogwart, nauka, a potem służba u Czarnego Pana. Nie było innego wyjścia. Nie miał nic do powiedzenia. Jego ojciec, Lucjusz, był bezwzględny w stosunku do niego. Miał twarde zasady, których młody Malfoy nie odważył się łamać... Kara zazwyczaj była bolesna. 
W takim świecie Draco wyrósł na osobę wyniosłą i bez serca... Wszystko zaczęło się zmieniać na piątym roku kiedy zdał sobie sprawę z tego, że zaczęła podobać mu się Panna-Wiem-To-Wszystko. Uwielbiał się z nią kłócić i dogryzać z powodu jej pochodzenia. 
Jednak z biegiem czasu serce Dracona zaczęło mięknąć... Młoda Gryfronka zaczęła widzieć zmiany u swojego wroga. Malfoy natomiast zdał sobie sprawę, że nigdy nie pragnął służyć komuś takiemu jak Czarny Pan. Być takim słabym i posłusznym. Nie podobała mu się taka wizja jego przyszłości, więc zaczął myśleć, jak zgrabnie wymigać z tego obowiązku. 
Gdy już był zupełnie zdesperowany, ukradł pamiętnik Voldemorta i zaniósł do Dumbledore. Dyrektor uwierzył mu... Malfoy został przyjęty do Zakonu Feniksa. Od tamtej pory miał młodą Gryfronkę tylko dla siebie... Oczywiście Potter i Weasley też ją mieli, ale... nie tak jak on. Tworzyli parę przez kilka miesięcy. I wtedy okazało się, że będzie musiał – w ramach swojej służby u Lorda – zabić dyrektora Hogwartu. 
Jak wszyscy wiedzą nie udało się to mu. Z odsieczą przyszedł mu Severus Snape, który był szpiegiem w tamtym czasie. 
Gdy dyrektor został zabity to właśnie w Snapie pokładał wszystkie nadzieje. Jego wujek był naprawdę silnym człowiekiem. I sprytnym... przecież oszukiwał samego Lorda Voldemorta. 
Po obronie Hogwartu w czerwcu, Potter opuścił szkołę wraz ze swoimi przyjaciółmi... Krążą plotki, o tym, że Dumbledore  zlecił im jakieś zadanie. Z Potterem oczywiście poszła jego miłość... On został sam...
Kilka miesięcy później, gdy już służył Voldemortowi, oczywiście w tajemnicy nadal był człowiekiem Dumbledore'a, tak jak Snape, pewnego dnia Snape wezwał go na rozmowę i praktycznie oświadczył, że ma zerwać z Granger. Przestraszony chłopak nie wiedział, co ma robić. Musiał przecież zapewnić bezpieczeństwo swojej sympatii. Wiedział, że jest w stanie ją zranić. Ułożył list, w którym mówił, że już nic ona dla niego nie znaczy. 
Kolejne tygodnie były ciężkie... Później znalazł ukojenie w alkoholu, którym od ostatniego czasu, znajdował się praktycznie cały czas w Pokoju Wspólnym Slytherinu. 
Najpierw upijał się, a potem zapraszał do swojego pokoju jakąś wyjątkowo napaloną lub po prostu równie pijaną jak on sam dziewczynę. Tygodnie te mijały mu już szybciej. 
W święta nie wiedział już jak mógł czuć cokolwiek do Hermiony. Ostatnio gustował tylko w  blondynkach. Jego ojciec wiedział, że co noc ma inną... a mimo wszystko akceptował to. 
Dziwna rodzina, powiecie? Może i tak! Ale czy Draco się opamięta i zatęskni za swoim poprzednim życiem? Pewnie tak... ale to jeszcze nie ta część opowieści. 
Póki co młody Malfoy stał się na powrót człowiekiem zimnym, niedoceniającym małych rzeczy. Nie stał się jednak Śmierciożercą, tak jak jego ojciec. Nadal trwał w przekonaniu, że Lord Voldemort musi umrzeć; że to co robi jest złe i niepoprawne. 
Ale mimo co... może korzystać dalej z życia. Niech Potter odwali swoją robotę. Wtedy świat się ucieszy. Potter będzie bohaterem... świat dowie się o moich rolach. Może wreszcie będzie jakiś normalny minister... W sumie to i Potter by się nadał... 
Nawet zaczął życzyć Hermionie, aby ta związała się z Potterem... No cóż... Następnym razem panie Malfoy musi być pan ostrożniejszy z życzeniami. 

* * *
Hermiona lekko wstawiona tańczyła do piosenek z lat 60-tych. Przy barze siedział jej towarzysz, Harry Potter. Zerknęła na niego. Wyglądał tak strasznie przystojnie, że zrobiło jej się słabo. Popijał nonszalacko whiskey ze szklanki obserwując ludzi wokół. „Pewnie szuka zagrożenia”, pomyślała uśmiechając się. Gdy piosenka dobiegła końca zeszła z parkietu i podeszła do Pottera. 
— Tylko nie upij się, ok? — zażartowała. Uśmiechnął się w odpowiedzi. 
— Oj, Hermiono! To ty z naszej dwójki jesteś bardziej pijana. — przyznał ze śmiechem. Walnęła go w ramię. — Ej! Za co?!
— Wiesz za co. — uśmiechnęła się siadając obok. — Całkiem nieźle się bawię, a ty?
— Ja w sumie też. Cieszę się, że mnie namówiłaś. 
— Nie ma za co. — zaśmiała się. — Chodź. — pociągnęła go do stolików, które znajdowały się za parawanem. Przez chwilę siedzieli w ciszy,  a potem całkiem niespodziewanie ich dłonie złączyły się. 
— Hermiono. — Harry popatrzył na ich splecione dłonie. 
— Przestań! — powiedziała przybliżając się do niego. 
Harry chciał coś odpowiedzieć na to, ale nie dane mu to było — Hermiono szybko i bez zastanowienia nachyliła się i namiętnie go pocałowała. Ten zaskoczony oddał pocałunek dopiero po chwili... 
Kilka sekund później pocałunek przerodził się w coś dzikiego.  Wybuchło między nimi narastające ciągle pożądanie. Pieszcząc włosy Hermiony, Harry osunął ją od siebie (Hermiona zdążyła usiąść mu na kolanach). 
— Czekaj. — wyspał. 
— Nie chce czekać. — odpowiedziała. — Proszę, Harry.
— Nie tutaj.
— Oczywiście, że nie tutaj, Sherlocku. — zaśmiała się.
Tak więc pan Potter z panną Granger przenieśli się do swojego pokoju, aby dokończyć to, co zaczęli już tutaj na dole. 
Tajemnicza postać odprowadziła ich wzrokiem... 

* * * 
* * *
Poranek powitali z ogromnym bólem głowy. Harry jęknął i obrócił się na łóżku natrafiając na coś... Otworzył gwałtownie oczy... Obok leżała Hermiona, która jeszcze spała. 
Potter usiadł, przetarł oczy i założył okulary. Próbował sobie przypomnieć wczorajszy wieczór... Ach tak... Bal maskowy... Whiskey... I cóż... Przespał się z Hermioną... 
Przetarł jeszcze raz oczy. Na listość Merlina! Przespał się  z Hermioną! O mój Boże! Spojrzał na nią... Co teraz robić? Jak z tego wszystkiego się wytłumaczyć? 
Harry potrząsnął głową, aby rozbudzić się po czym wstał z łóżka. Poszedł do łazienki umyć się i ubrać... Gdy wrócił Hermiona nie spała. Przyglądała się sufitowi jakby nagle ją bardzo zainteresował. Harry domyślił się, że to on musi zacząć rozmowę. 
— Cześć. — na tylko tyle było go stać. Sam jeszcze nie do końca wiedział co nim wczoraj kierowało. Hermiona przeniosła wzrok na chłopaka.
— Cześć. — powiedziała niepewnie. 
Harry westchnął. 
— Słuchaj... to co wczoraj się stało... — zaczął, ale mu przerwano. 
— Nie, Harry. Ja tego chciałam... więc nie zadręczaj się tym, że mnie wykorzystałeś czy coś... Już prędzej to ja Ciebie... — przykrywała się szczelniej kołdrą. 
Potter nie wiedział, co na to odpowiedzieć, więc palnął tylko:
— Aha. 
Po czym nastała długa chwila niezręcznej ciszy. Oboje patrzyli wszędzie tylko nie na siebie. Harry, który dotychczas siedział na fotelu przy łóżku, wstał z niego. 
— Zostawię... Cię na chwilę, abyś... się ubrała... — powiedział; po czym wyszedł z pokoju. 
Hermiona jęknęła w poduszkę. 
* * *
Godzinę później Hermiona zeszła na dół na śniadanie. Harry siedział przy stole w najdalszym kącie sali. Przysiadła się do niego. 
— Co chcesz na śniadanie? — zapytał wpatrując się w mapę. 
— A co mam do wyboru? — podał jej menu. 
Minęło trochę czasu zanim Granger wybrała sobie śniadanie. Gdy już to zrobiła zwróciła swoją uwagę na chłopaka.
— Co robisz?
— Patrzę jak dostać się do Muszelki. — odpowiedział w roztargnieniu. 
— Muszelki?! Domu Billa i Fleur? — chłopak pokiwał głową w odpowiedzi. — Ale po co?! 
— Jest to nowa siedziba Zakonu. I dzisiaj wieczorem mają zebranie...
— A skąd ty to wszystko wiesz? 
— Dostałem, a właściwie, dostaliśmy list od Rona. — wyjął spod mapy pergamin i podał dziewczynie. 

Drogi Harry; Droga Hermiono, zaczynał się list. 
Jestem obecnie w nowej siedzibie Zakonu. Dzisiaj odbywa się zebranie. Chcą, abyśmy się pojawili. A nawet nalegają. Mam kilka informacji, ale to opowiem Wam jak się spotkamy. 
Wasz Ron

PS. Adres Muszelki: 
Hastings
A259
East Sussex
Gdy już będziecie na tej ulicy wystarczy powiedzieć: „Zakon Feniksa: Harry Potter i Hermiona Granger przybywają na spotkanie”... Dalej magia Was zaprowadzi. Nie używajcie czarów w pobliżu.



— Kiedy wyruszamy? 
— Jak tylko zjesz śniadanie... — oznajmił. — Musimy tam się dostać po mugolsku, więc pewnie trochę czasu nam to zajmie. 
— Po mugolsku... czyli?
— Pociągiem?
— W sumie... — pokiwała głową. — to nie jest głupi pomysł. 
— Wiem. — uśmiechnął się, po czym skierował wzrok na śniadanie Gryfronki. — Jedz. 
Kilka minut później byli już spakowani i gotowi do drogi... Wymeldowali się z hotelu i udali się na pobliski dworzec. Hermiona poszła kupić bilet, a Harry usiadł na ławce obserwując ludzi zajętych swoimi sprawami. Gdy dziewczyna wróciła był mało rozmowny i raczej przygaszony. 
— Powiesz coś? — zirytowała się monosylabicznymi odpowiedziami chłopaka. 
— A co mam powiedzieć? — spojrzał na nią z dziwnym wyrazem w oczach. 
— Nadal obwiniasz się o zaciągnięcie mnie do łóżka... — wypaliła prosto z mostu.
— Nie. Tak. Nie wiem. — westchnął i spojrzał na zegarek. Jeszcze 10 minut do pociągu. 
— Przestań. Było co było. — machnęła ręką. — Po za tym to nie twoja wina. 
Uśmiechnęła się rozbrajająco. Harry'emu zabiło szybciej serce. 
— Yhym... — mruknął tylko. 

* * *


Zebranie Zakonu Feniksa odbywało się w Muszelce. Był to prezent ślubny od rodziny państwa Delacour dla Fleur i Billa. Minerwa McGonagall od śmierci Dumbledore'a przejęła jego rolę dowódcy. Czarodzieje przedstawiali właśnie swoje raporty, gdy do budynku weszły dwie osoby...
Harry! Hermiona! — krzyknął Lupin po czym przytulił ich oboje. Kolejna była pani Weasley, która także ich wyściskała.
McGonagall tylko uśmiechnęła się. 
— Co tak długo? — spytał Ron.
— Mieliśmy pewne kłopoty z przybyciem tutaj... ale jak widać jesteśmy już. — oznajmiła Granger. 
— Wyglądacie gorzej niż zmokła kura. — skwitował wygląd pary Moody. — No, Potter... Opowiadaj...
— O czym?
— O tej misji Dumbledore'a oczywiście! — popatrzył na Pottera jakby ten był niedorozwinięty.
— Aaaa... to przykro mi... Nie mogę powiedzieć. 
— Alastorze, daj im spokój. Ron, zaprowadź Harry'ego i Hermionę na górę... Niech się umyją i ubiorą... bo się jeszcze przeziębią. — rozkazała pani Weasley
Pół godziny później w kuchni siedzieli już przebrani i Ron zażądał odpowiedzi na swoje poprzednie pytanie... Dlaczego tak długo ich nie było? 

Harry zaczął opowiadać historię mrożącą krew w żyłach... To cud, że jeszcze żyją...


6 gru 2015

Rozdział specjalny II

Kolejny rozdział specjalny. Nie jestem z niego jakoś bardzo zadowolona. 
Wprowadziłam kilka postaci, które zagoszczą dłużej w opowiadaniu. 
Oraz dwa nowe wątki, które wiążą się z tymi postaciami. 
To tyle... Udanych Mikołajków! :3
Pozdrawiam. Alexx ;3
______________________________________




Kiedy słońce zachodzi...
... Świat pogrąża się w ciemności
Rozdział specjalny

Występują: Severus Snape, Albus Dumbledore, Harry Potter, Alex Schmidt, Syriusz Black
~1996-1997~



Podczas jednego z wielu spotkań Albusa z Severusem, padło wiele pytań. Co dalej z Hogwartem?
Z ministerstwem? Z Zakonem Feniksa? Z czarnomagiczną klątwą rzuconą na dłoń obecnego dyrektora Hogwartu?
Albus potarł zdrową ręką swoją siwą brodę. Severus od kilku minut zastanawiał się nad zapewnieniem Albusowi życia. 
— Severusie, jesteś potężny. Dasz radę. — powiedział nagle Dumbledore. Snape popatrzył na niego zdziwony... Po chwili pokręcił głową i westchnął. 
— Nie jestem pewien, Albusie. — przyznał. 
Starszy mężczyzna uśmiechnął się dobrodusznie. 
— Znasz się na tym. 
— Tak, ale to jest coś jeszcze mroczniejszego. — rzekł wskazując głową na dłoń. 
— Zdaję sobie z tego sprawę. 
— Po co zakładałeś ten cholerny pierścień?! 
— Cóż... Severusie jeszcze nie mogę Ci powiedzieć. — powiedział poważnie. 
Severus westchnął. Skupił swoją całą moc na dłoni dyrektora. 
Shendi deliri hossae. — wyszeptał.
Albus wciągnął gwałtownie powietrze. Przez jego twarz przeleciał grymas bólu. Syknął po czym otworzył oczy.
— Tylko tyle mogę zrobić. — przyznał młodszy kolega spoglądając na dłoń dyrektora. — Klątwa będzie zamknięta tylko w dłoni, ale to da ci może rok życia...
— To najlepsze rozwiązanie, Severusie. Dziękuję. — powiedział uśmiechając się lekko. — To pomoże mi wcielić mój plan w życie.
— Jaki plan? — spytał z zainteresowaniem.
— Usiądź, Severusie. — wskazał ręką krzesło po drugiej stronie jego biurka. Mistrz Eliksirów usiadł.
Popatrzył zaintrygowany na Albusa.
— Czas na kolejną część wykończenia Voldemorta...
— Kolejną? — spytał zdziwiony.
— Tak. Tym razem trzeba ofiar, aby wygrać...
— A tak dokładniej, Albusie?
— Spokojnie, Severusie. Powiem Ci. — zapewnił. — Tylko musisz mi obiecać, że gdy mnie zabraknie zajmiesz i będziesz chronił Hogwart.
— Albusie, o czym ty w ogóle mówisz? — powiedział poirytowany Snape.
— Myślę, że powiem Ci – jak to mówią mugole – prosto z mostu. — uśmiechnął. — Musisz mnie zabić! Właściwie to zapewne będzie próbował zrobić to Pan Malfoy; jednak to musisz być ty.
— Rozumiem... Ale zaraz! O czym ty mówisz?! Jak to mam Cię zabić? — zdenerwował się.
— Severusie, usiądź proszę. Zaraz Ci wszystko wytłumaczę.
Snape po namyśle opadł na krzesło i spojrzał wyczekująco na dyrektora.
— Ponad 600 lat temu żył mój dobry przyjaciel, znasz go. — zaczął opowiadać. — Nicolas Flamel. Jak wiesz dobrze był odkrywcą kamienia filozoficznego, który po odpowiednim obrobieniu daje nieśmiertelność. Ale wróćmy do tego co się stało zanim Nicolas odkrył Eliksir Życia. Trwała wtedy walka w tutaj w Anglii między czarodziejami... Nie było trudno zginąć. A Nicolas jako bardzo mądry i wszechwiedzący czarodziej był jeszcze bardziej narażony na ataki. — Albus na chwilę zamyślił się. — Wyszukał w bardzo starych księgach zaklęcia, które pomogło by mu przeżyć. I znalazł takowe — nosi nazwę "Hielo", co po hiszpańsku znaczy "lód". Jak się zapewne domyślasz zaklęcie to zamrażało czas; nie starzałeś się. Jedynym minusem tego zaklęcia było to, że podczas trwanie tego czaru jesteś martwy. Zaklęciem "Fuego" cofasz zaklęcie "Hielo".
— No dobrze, ale co to ma do tego, że mam Cię zabić?
— Rzucisz na mnie zaklęcie Hielo. — wytłumaczył. — Wiemy, że ta klątwa mnie tak czy tak zabije. A właśnie ten czar to zatrzyma. Gdy Harry zdobędzie to, co mam nadzieję, że zdobędzie to mnie obudzicie i... spróbujemy coś wymyślić na tę klątwę. — westchnął.
— Zorientują się, że Cię nie zabiłem.
— Ależ Severusie... ja będę martwy. — powiedział poważnie. — Ale nie na zawsze. Właśnie na tym polega to zaklęcie.
Snape pogrążył się w myślach podczas, gdy Albus kontynuował.
— Rzucisz na mnie Hielo tak, aby wyglądało jak Avada Kedavra.
— Jak? Jak mam to zrobić?
— Popracujemy nad tym. — uśmiechnął i podniósł filiżankę z herbatą. Severus popatrzył na niego pobłażliwie.


~1998~



Postać ukryta pod ciemnym kapturem przemierzała Anglię badając, poznając i jakby szukając czegoś. Od pól roku jest sama. Staje się trochę dzika. Od czasu do czasu odwiedza Aberforta Dumbledore.
Wszystko się zmieniło, gdy Aberfort dostarczył mu Eliksir Wielosokowy, który wysłał mu Snape. Teraz mężczyzna mógł bez wielkich przeszkód przemierzać kraj nie bojąc się, że wzbudzi zainteresowanie. 
Miał jeden cel – znaleźć zaklęcie lub eliksir, który zniszczy Toorento. Czuł się coraz słabiej. 
Kolejna osoba, która mogła wiedzieć coś o tym to Nicolas Flamel i właśnie do niego się udał mężczyzna. 

~1998, Paryż~


Alex Schmidt, siostra Syriusza Blacka, udała się kawiarenki. Znalazła stolik na dworze i oddała się przemyśleniom nad swoim życiem. Już kilka razy chciała wrócić do Angli, do brata... ale zawsze coś ją powstrzymywało. Wiedziała, że teraz Voldemort panuje na Wyspach. 
Westchnęła przewracając kolejną stronę w książce o eliksirach.
Po chwili wpadła na świetny – w jej mniemaniu – pomysł. Wyszła prędko z kawiarni i wróciła do swojego mieszkania. Wyjęła pergamin i napisała:

Paryż, 20 stycznia 1998 r.
Drogi Syriuszu
Pewnie jestem ostatnią osobą od której byś się spodziewał dostać list. Tak, żyję. Chciałabym się z Tobą spotkać, mój drogi bracie, Odpisz proszę i napisz, gdzie moglibyśmy się spotkać. 
Tęsknie za Tobą. Mam wiele rzeczy do opowiedzenia Ci. 
Kocham Cię. 
A.S.B.

 ~1998, Anglia~



Syriusz czytając list nie wierzył własnym oczom. To nie mogła być prawda! Ona nie żyje! Ale tylko Alex podpisywała się A.S.B., czyli Alexandra Schmidt-Black. To było jej pełne nazwisko, którego używała. Jako, że była  z rodzin czystej krwi nosiła trzy imiona: Alexandra Melanie Jessica. 
Ale wracając do listu... Syriusz odpisał na niego:

Droga nieznajoma
Moja siostra nie żyje... Ale z chęcią się z Tobą spotkam. W Paryżu; przy tej waszej słynnej wieży. W poniedziałek 22 stycznia o godzinie 13. Pasuje Ci?
Syriusz B.

* * *


Gdy nadszedł poniedziałek Syriusz był poddenerwowany. Lupin próbował go uspokoić, ale nie udało mu się to. 
— Przestań, Syriuszu. — powiedział zirytowany wilkołak, gdy Black robił już dziesiąte kółko wokół stołu. 
— A jeśli to ona? — zapytał przestając chodzić.
— No to będzie happy end i tyle. — mruknął.
— Nie pomagasz, wiesz?!
— Nie przejmuj się. Jeśli to ona to ok, fajnie, a jeśli nie to po prostu się dowiesz czego ten ktoś od Ciebie chce.  — mówił spokojnym tonem wilkołak.
— Łatwo Ci mówić. W sumie to nie wiem czy chciałbym, aby to była ona, czy też nie... Ja już sam nie wiem co chcę!
— Na początku się uspokój, bo nic nie zdziałasz niosąc grozę. — Lupin uśmiechnął się krzywo. 
— Dobra, Lunatyku... Życz mi szczęścia. — powiedział wychodząc z pokoju.
— Na razie, Łapa. — mruknął Remus. 

* * *



Wieża Eiffla to najbardziej rozpoznawalny obiekt w całej Europie. To właśnie obok niej Syriusz miał się spotkać z rzekomo swoją siostrą. Ludzie podążali pospiesznie każdy w swoją stronę. 
Alex zobaczyła go już jakiś czas temu. Zawahała się. Po chwili jednak odważyła się podejść bliżej. Black zauważył ją w odległości kliku stóp od siebie. Nie poruszył się; po prostu patrzył. Gdy podeszła bliżej wyjął z kieszeni różdżkę. 
— Syriuszu, to ja. — powiedziała kobieta. 
— Nie ma pewności co do tego. — powiedział nadal nie opuszczając różdżki. 
— Zapytaj mnie o coś. — zaproponowała. Stała tam zupełnie opanowana. 
— Jak się nazywasz? 
— Alex Schmidt lub Alex Schmidt-Black tak mam w dokumentach. Moje pełne imię i nazwisko to Alexandra Melanie Jessica Schmidt Black. — wyrecytowała. 
— Co zawsze znajdowało się w moim pokoju? — pytał. 
— Twoja miotła. Nazywałeś ją Goniec. 
Syriusz wytrzeszczył oczy. Tylko Alex mogła wiedzieć jak nazywa swoją ukochaną miotłę. 
— Syriusz, proszę Cię. To ja Alex! — dziewczyna miała łzy w oczach. 
— Alex?
Podbiegła do niego i przytuliła się. 
— Żyję! Nie zginęłam! — mówiła przez łzy. 
— Gdzie byłaś?
— Wszystko Ci opowiem. Chodźmy do mnie, dobrze?


* * *




Harry Potter od małego był Chłopcem-Który-Przeżył. Wszyscy go znali i wszyscy w niego wierzyli. Miał od zawsze od ocalić świat czarodziei. Nieraz miał już tego wszystkiego dość. A nawet bardzo często tak myślał. Może tak iść od razu do Voldka i poprosić o jedną przyjazną Avadę Kedavrę?!
Wtedy z takich myśli najczęściej ratował go ojciec lub Hermiona, która od pewnego czasu znaczyła dla młodego Pottera dużo więcej niż kiedykolwiek indziej. 
Chciał się nią opiekować i dbać o nią. Myślał o niej częściej niż o walce z Voldemortem. Co – w jego mniemaniu – robiło się dziwne. 
Mimo wszystko miał pewny opór przed otwarciem się na sympatię Granger. Może kiedyś się to zmieni? Może świat wcale nie jest taki zły jak go piszą? Kto wie... kto wie..



* * *



Miasteczko Rosewood w północnej Anglii świeciło pustkami, aż do dzisiaj. Dawno zapomniane dzisiaj zdobyło nowych mieszkańców. Cztery młode kobiety wysiadły z czarnego samochodu. Rozejrzały się dookoła. Okolica była raczej przerażająca. W sam raz dla nich. 
Ich nowy dom znajdował się na górce, którą otaczały odrażające drzewa. 
— Siostry — rzekła jedna z kobiet. — jesteśmy na miejscu...
Pozostałe uśmiechnęły się złośliwie. 
— Czarny Nil powraca, moi drodzy! — zaśmiała się kolejna.
Śmiech poniósł się doliną...


17 lis 2015

Rozdział 47 cz. I

Reklama Coca-Coli już ruszyła, a więc i ja nie próżnuję – rozdział jak najbardziej świąteczny. 
6 grudnia na blogu pojawi się kolejny rozdział specjalny... :D Ten rozdział został podzielony na dwie części... Miłego czytania.


Rozdział 47 część I
"Święta"



Gdy Ron wyjechał Harry z Hermioną przenieśli do Lincoln do Hotelu Tower. Wystawnego i drogiego. No... cóż, przecież są święta. Znowu dwójka przyjaciół wynajęła jeden pokój, ale tym razem z dwoma łóżkami. Gdy już się rozpakowali, Harry oświadczył:
— Chcę się udać do Doliny Godryka.
Hermiona podniosła wzrok z nad czytanej książki. 
— Doliny Godryka?
— Moi rodzice tam mieszkali. — wytłumaczył. Już chciał powiedzieć, że tylko jego matka, ale przypomniał sobie o zaklęciu jakiego użył Severus. 
Rzucił Obliviate na wszystkich, którzy poznali prawdę o tym, że to on jest ojcem Harry'ego.
— Ach... Nie uważasz, że to niebezpieczne?— spytała nieśmiało. 
— Hermiono, to dla mnie ważne. 
— No dobrze. To co... jutro? — spytał. 
— Jasne.

* * *

Teleportowali się pod peleryną newidką w centrum Doliny Godryka. Rozejrzeli się uważnie wkoło wypatrując podejrzanych osób; jednak nikogo nie było. Popatrzyli na siebie zdziwieni. Harry wzruszył ramionami i skierował się w stronę cmentarza, który był dobrze widoczny z miejsca, w którym stali.
"— Ach, ten śnieg! - szepnęła Hermiona pod peleryną-niewidką. — Dlaczego nie pomyśleliśmy o śniegu? Wszystko przewidzieliśmy, tylko nie to, że będziemy zostawiać ślady! Musimy je zacierać, ty idź przodem, ja to zrobię...
Harry nie chciał wchodzić do wioski jak koń z pantomimy, zacierając za sobą ślady i jednocześnie starając się nie wysunąć spod peleryny.
— Zdejmijmy pelerynę - powiedział, a widząc jej przerażoną minę, dodał: — Daj spokój, nikt nas nie rozpozna, zresztą nikogo w pobliżu nie ma.
Wepchnął pelerynę-niewidkę pod kurtkę i ruszyli przed siebie. Mroźny wiatr kąsał im twarze, kiedy szli zaśnieżoną ulicą, mijając coraz więcej domków. Każdy z nich mógł być tym, w którym mieszkali kiedyś James i Lily, albo tym, w którym mieszkała teraz Bathilda. Harry spoglądał na drzwi frontowe, na pokryte śniegiem dachy i ganki, zastanawiając się, czy przypomni sobie któryś z nich, choć w głębi duszy wiedział, że to niemożliwe, że miał zaledwie rok, kiedy opuścił tę wioskę na zawsze. Nie był zresztą pewny, czy w ogóle zobaczy ten domek, nie wiedział, co się z nim stało, kiedy zmarli gwaranci Zaklęcia Fideliusa. A potem uliczka, którą szli, skręciła w lewo i zobaczyli przed sobą mały placyk - centrum Doliny Godryka.
Pośrodku stał przystrojony kolorowymi lampkami pomnik wojenny, częściowo zasłonięty targaną wiatrem choinką bożonarodzeniową. Wokół placyku było kilka sklepów, poczta, pub i mały kościół, którego witrażowe okna jaśniały jak klejnoty. Śnieg był tu udeptany przez przechodniów, więc twardy i śliski. Mieszkańcy wioski przechodzili przed nimi, na krótko oświetleni ulicznymi latarniami.
Usłyszeli śmiechy i muzykę, kiedy na chwilę otworzyły się drzwi pubu, potem kolędę śpiewaną w małym kościele.
Teraz, kiedy był już tak blisko, zaczął się wahać, czy naprawdę chce zobaczyć te groby. Hermiona chyba to wyczuła, bo wzięła go za rękę i po raz pierwszy to ona go poprowadziła, ciągnąc naprzód. W połowie placyku nagle się jednak zatrzymała i krzyknęła cicho:
— Harry, popatrz!
Pokazywała na pomnik wojenny. Kiedy go minęli, zmienił się. Zamiast pokrytego nazwiskami obelisku stała tam teraz rzeźba przedstawiająca trzy postacie: mężczyznę z rozczochranymi włosami, w okularach, i kobietę o długich włosach i ładnej, dobrotliwej twarzy, trzymającą w ramionach niemowlę. Śnieg przykrył im głowy białymi, puszystymi czapeczkami. Harry podszedł bliżej, wpatrując się w twarze swoich rodziców. Nigdy sobie nie wyobrażał, że będzie tu pomnik... Jakie to było dziwne, widzieć samego siebie wyrzeźbionego z kamienia - szczęśliwe niemowlę bez blizny na czole...
— Chodźmy - powiedział, kiedy już się napatrzył, i znowu zwrócili się w stronę kościoła.
Przechodząc przez ulicę, obejrzał się przez ramię. Rzeźba trzech postaci zamieniła się z powrotem w pomnik wojenny. W miarę jak zbliżali się do kościoła, śpiew rozbrzmiewał coraz głośniej. Harry poczuł ścisk w gardle, bo ten śpiew przypomniał mu Hogwart, Irytka wywrzaskującego parodie kolęd ze stojących na korytarzach zbroi, Wielką Salę z dwunastoma choinkami bożonarodzeniowymi, Dumbledore’a w kapeluszu z cukierka-niespodzianki, Rona w ręcznie robionym swetrze... Hermiona pchnęła ostrożnie furtkę i weszli ukradkiem na cmentarz. Po obu stronach wyślizganej ścieżki biegnącej do drzwi kościoła leżała gruba warstwa nietkniętego śniegu. Zaczęli brnąć przez ten śnieg, zostawiając za sobą głębokie ślady. Obeszli budynek, kryjąc się w cieniach pod rozświetlonymi oknami.
Za kościołem, z bladoniebieskiej kołdry śniegu, nakrapianej czerwienią, złotem i zielenią w miejscach, gdzie padały na nią refleksy z witraży, wystawały rzędy ośnieżonych grobów. Ściskając mocno różdżkę w kieszeni kurtki, Harry podszedł do najbliższego z nich.
— Zobacz, tu jest Abbott, może to jakiś daleki krewny Hanny!
— Mów ciszej — szepnęła Hermiona.
Zagłębiali się coraz dalej i dalej, zostawiając ciemne ślady na śniegu, przystając na chwilę przy nagrobkach, by odczytać dawno wyryte napisy, i co chwilę rozglądając się niespokojnie w ogarniającej ich ciemności, by się upewnić, że są sami.
—Harry, tutaj!
Hermiona była od niego oddalona o dwa rzędy grobów; wrócił do niej, czując przyspieszone bicie serca. - Czy to... - Nie, ale popatrz! Pokazała na ciemny nagrobek. Harry pochylił się i na oblodzonym, pocętkowanym liszajami mchu granicie odczytał słowa KENDRA DUMBLEDORE, a pod datami jej narodzin i śmierci I JEJ CÓRKA ARIANA. Był także cytat:
Gdzie skarb wasz, tam i serce wasze.
A więc Rita Skeeter i Muriel [1] nie wyssały jednak wszystkiego z palca. Rodzina Dumbledore’a rzeczywiście mieszkała w tej wiosce i tutaj pomarli niektórzy jej członkowie. Zobaczenie tego grobu na własne oczy było gorsze od słuchania o nim. Harry nie mógł się oprzeć myśli, że przecież on i Dumbledore mają na tym cmentarzu swoje głębokie korzenie, a jednak Dumbledore nigdy mu o tym nawet nie wspomniał. A powinien, bo to ich tak łączyło... Mogliby razem odwiedzić to miejsce, które tak wiele dla niego znaczyło, poczułby tę więź, stojąc razem z nim przed tym grobem... A jednak dla Dumbledore’a fakt, że zmarli członkowie ich rodzin spoczywają na tym samym cmentarzu, wydawał się nie mieć żadnego znaczenia, był zwykłym przypadkiem, nieistotnym dla zadania, które przed Harrym postawił. Hermiona patrzyła na niego i był rad, że jego twarz jest ukryta w cieniu. Jeszcze raz odczytał słowa wyryte na nagrobku. Gdzie skarb wasz, tam i serce wasze. Nie pojmował sensu tych słów. Ten cytat z pewnością wybrał Dumbledore jako najstarszy członek rodziny, kiedy jego matka umarła.
— Jesteś pewny, że nigdy nie wspomniał... - zaczęła Hermiona.
— Nie - uciął krótko Harry, a potem dodał: — Szukajmy dalej. — I odszedł, żałując, że w ogóle ten grób zobaczył, bo teraz jego pełne lęku podekscytowanie przesyciła gorycz rozżalenia.
— Tutaj! — usłyszał po chwili zduszony okrzyk Hermiony dobiegający z ciemności.
— Och, nie, przepraszam! Myślałam, że tu jest napisane „Potter".
Tarła łuszczący się, omszały kamień, przyglądając mu się z bliska i marszcząc czoło.
— Harry, wróć tu na chwilę.
Żachnął się, ponownie oderwany od swoich poszukiwań, i z pewnym oporem wrócił do niej, brnąc przez śnieg.
— Co?
— Popatrz na to!
Grób był bardzo stary; kamień nagrobka zwietrzał tak, że nie można było odczytać napisu. Hermiona pokazała mu symbol pod nazwiskiem.
— Harry, to jest ten znak z książki! Zerknął w miejsce, które wskazywała: pod prawie nieczytelnym nazwiskiem z trudem rozpoznał coś, co rzeczywiście przypominało trójkątne oko.
— Taak... chyba tak...
Hermiona oświetliła różdżką zatarte litery na nagrobku.
—Tu jest Ig... chyba Ignotus...
— Słuchaj, szukam grobu moich rodziców, jasne? - powiedział Harry nieco ostrym tonem i odszedł, pozostawiając ją przy starym nagrobku. Co jakiś czas napotykał nazwiska tak dobrze mu znane z Hogwartu, jak Abbott. Niekiedy były to całe pokolenia rodzin czarodziejów pochowanych na tym cmentarzu; z dat można było wywnioskować, że niektóre całkowicie wymarły albo że żyjący członkowie rodzin musieli się przenieść z Doliny Godryka w inne miejsce. Zagłębiał się coraz dalej i za każdym razem, gdy podchodził do kolejnego grobu, przebiegał go dreszcz oczekiwania i lęku. Zdawało mu się, że ciemność i cisza jakby nagle zgęstniały. Rozejrzał się zaniepokojony, myśląc o dementorach, ale po chwili zdał sobie sprawę, że umilkł śpiew kolęd, że cichną w oddali głosy i śmiechy ludzi, którzy opuścili kościół po nabożeństwie; teraz musieli już wyjść na plac pośrodku wioski. Ktoś zgasił światło w kościele. A potem usłyszał po raz trzeci głos Hermiony, ostry i wyraźny, dobiegający do niego z bliska:
— Harry, są tutaj... Tutaj!...
Poznał po jej głosie, że tym razem odnalazła grób jego rodziców. Ruszył ku niej, czując jakiś nieznośny ciężar uciskający mu pierś, jakiś straszliwy żal, tak jak wówczas, tuż po śmierci Dumbledore’a. Nagrobek stał zaledwie dwa rzędy dalej od grobu Kendry i Ariany. Był z białego marmuru, jak grób Dumbledore’a, a napis na nim łatwo było odczytać, bo zdawał się lśnić w ciemności. Harry nie musiał przyklękać ani nawet podchodzić bardzo blisko, by odczytać wyryte w marmurze słowa:
JAMES POTTER 
urodzony 27 III 1960 roku 
zmarł 31 X 1981 roku

LILY POTTER
 urodzona 30 I 1960 roku
 zmarła 31 X 1981 roku

Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.

Przeczytał te słowa powoli, jakby dana mu była tylko ta jedna szansa, by pojąć ich znaczenie, a potem odczytał na głos ostatnie zdanie:
— Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
 Straszna myśl przeszła mu przez głowę, poczuł dreszcz paniki.
— Czy to nie jest idea śmierciożerców? Dlaczego to tutaj jest?
— Harry, to nie oznacza przezwyciężenia śmierci w taki sposób, w jaki rozumieją to śmierciożercy - powiedziała łagodnie Hermiona.—To znaczy... no wiesz... życie poza śmiercią. Życie po śmierci.
 Ale oni, nie żyją,pomyślał Harry, oni odeszli na zawsze. [...]  Hermiona chwyciła go ponownie za rękę i ścisnęła ją mocno. Nie był w stanie na nią spojrzeć, ale odwzajemnił uścisk, oddychając szybko i głęboko, by się uspokoić, by odzyskać nad sobą panowanie. Powinien coś przynieść, żeby złożyć na ich grobie, ale wcześniej o tym
nie pomyślał, a wszystko, co rosło na tym cmentarzu, było pozbawione liści i zmarznięte. Lecz Hermiona uniosła różdżkę, zakreśliła nią koło w powietrzu i nagle rozkwitł przed nimi pęk bożonarodzeniowego ciemiernika. Harry chwycił kwiaty i złożył na grobie swojej mamy. Kiedy się wyprostował, zapragnął natychmiast stąd odejść, bo zdawało mu się, że nie wytrzyma ani minuty dłużej w tym miejscu. Objął Hermionę ramieniem, ona objęła go w pasie, po czym odwrócili się w milczeniu i odeszli, brnąc przez śnieg, mijając grób matki Dumbledore’a i jego siostry, z powrotem ku ciemniejącemu w dali kościołowi i niewidocznej stąd bramie cmentarza. " [2]
Nie zauważyli dwóch postaci, które ich obserwowały.

* * *

— Bathildo! — szepnął ktoś.
Kobieta drgnęła.
— Na litość Merilna! Aberfort... Co ty tutaj robisz?
— To samo co i ty. — uśmiechnął się do niej.
— Ale ja... ja...
— Droga, Bathildo, przecież nie możemy ich tak zostawić, prawda?
— Nic już nie jest takie samo, Aberfort. — wysyczała.
— Owszem... Ale niedługo życie się jeszcze bardziej zmieni!
— Tak, tak! — powiedziała gniewnie. — Twój braciszek nie żyje, a ten łamaga Potter ma ocalić świat?! A to dobre!
Bagshot zaczęła się trząść jakby dostała ataku padaczki. Jej gałki oczne zaczęły robić zeza, po czym wywróciły do góry.
— BATHILDA! — wykrzyknął spanikowany.
— Myślisz... głupcze, że to coś da?! — syknęła jakby nie swoim głosem. ˜Spojrzała na parę oddalających się Gryfonów. — O NIE! NIE PRZEŻYJĄ DZISIEJSZEJ NOCY! MUSZĘ ICH ZABIĆ! — nagle jej głos stał się łagodniejszy: — Aberforcie, co się dziej... Agggh!
— Walcz, Bathildo! — rzekł Dumbledore, gdy już domyślił co się z nią dzieje – została opętana przez Voldemorta.
Upadła i zaczęła się wić w męczarniach bólu. Aberfort uklęknął przy niej.
— SŁABA Z CIEBIE KOBIETA, NIE POKONASZ MNIE.
— Walcz!
Nagle jej cało wygięło się po raz ostatni po czym znieruchomiało by po chwili drgnąć nieznacznie.
— Bathilda!
—Aberfort, co się stało? — spytała skołowana.
— Dzięki, Merlinowi, dzięki. — wyspał z ulgą ignorując jej pytanie.

* * *  
Po powrocie z Doliny Godryka Harry milczał. Hermiona próbowała go jakoś zagadać, ale on ją zbywał prostym "nie wiem" lub "yhym, masz rację". Po piątej próbie zirytowana dziewczyna warknęła:
— Potter! Na litość Merlina! — Harry popatrzył na nią zdziwiony.
— Co?!
— Przestań.
— Hmm?
— Co Cię trapi?
Harry westchnął. Dopiero po chwili się odezwał.
— Nie wiem, czy dam radę...
— Ale jak to?
— Nie wiem czy to skończę... Zabiję Toma i ocalę cały świat. — ostatnie słowa zwierały wiele goryczy.
— Ach, o to chodzi... — zadumała się.
— Tak, o to chodzi. — sarknął.
— Przepraszam, Harry. — rzekła. — Nie myśl na razie o tym. — podeszła do niego i przytuliła się.
Nadal zdenerwowany przytulił ją lekko. To, co poczuła Hermiona było jak płachta na byka. Nagle opętało ją nieziemskie pożądanie Harry'ego. Opanowała się w ostatniej chwili i powiedziała:
— Chodźmy, zabawmy się.
— Co?!
— Wyluzuj trochę... — zaśmiała się.
— Nie poznaję Cię, Hermiono!
— Och, przestań. — żachnęła się. — Mam już dosyć tego wszystkiego!
Harry pokiwał głową.
— No to chodźmy... Na dole trwa bal maskowy. — oznajmił.
— Daj mi dziesięć minut... Przygotuję się...
Harry westchnął. Machnął kilka razy różdżką i jego ubranie zmieniło się w stylowy czarny garnitur, a na twarzy miał czarną maskę.
Hermiona, gdy już wyszła z łazienki wyglądała nieziemsko. Czerwona suknia z rozporkiem przyciągała wzrok. Kręcone włosy, makijaż i kremowe usta oraz niebotycznie wysokie buty sprawiały, że Hermiona wyglądała jak Hollywodzka gwiazda filmowa. Przynajmniej tak pomyślał Harry.
— I jak? — zapytała z uśmiechem widząc szok na twarzy przyjaciela. 
Potter otrząsnął się szybko.
— Dobrze. — powiedział rzeczowo. 

— Dobrze?! — oburzyła się. — Miało być zjawiskowo, wyjątkowo, przepięknie!
— Och...

— Idę się przebrać. — oznajmiła. 
— NIE, Hermiono! — krzyknął przerażony. — Wyglądasz pięknie. A teraz chodźmy.
Dziewczyna myślała przez chwilę, a potem wzięła swojego towarzysza "pod rękę"...

* * * 

Tajemnicza postać snuła się po Dolinie Godryka.
 Chwilę wcześniej odprowadził Bethildę, a teraz sam zawędrował na cmentarz. Przystanął przy grobie Ariany Dumbledore... Samotna łza popłynęła mu po policzku...
— Moja biedna, mała, siostra. — wyszeptał. 
Kilka grobów dalej znajdowały się groby Lily i Jamesa. Gdy przechodził obok nich powiedział tylko:
— Przepraszam. 

~*~*~*~

[1] Ciotka Rona.
[2] Fragment Harry Potter i Insygnia Śmierci autorstwa J.K.Rowling.

~*~*~*~

Kolejna część tego rozdziału pojawi się myślę, że ukaże się dopiero po rozdziale specjalnym.  W tej części już na pewno spotkacie się z gorącymi scenami Harry x Hermiona. Czytacie więc na własną odpowiedzialność :D Powyżej klikając na słowa "czerwona sukienka" przeniesiecie się na stronę sukienki Hermiony. 

7 lis 2015

Rozdział 46

Rozdział 46
"Return to England."




— Harry, wystarczy! — krzyknęła jakaś kobieta. Potter zatrzymał się z dzieckiem w połowie kolejnego obrotu.
— Oho, mama nas nakryła... czas skończyć z głupotami. — powiedział do malucha.
— Chciałam go położyć spać, a ty go tak rozbudziłeś. — uśmiechnęła się na widok niewinnej miny swojego męża. — I co ja teraz poradzę? 
— Dobra, mały. — Potter zwrócił się do dziecka. — Idziemy spać. — oznajmił. Dziecko z uwielbieniem wpatrywało się w ojca. — Położę go. — zapewnił żonę. 
— Powodzenia. — zaśmiała się. 
Ojciec wraz z synem skierował się do pokoju na piętrze. Kobieta patrzyła jak jej mąż wchodzi po schodach wraz z dzieckiem. Jak ja Was kocham, pomyślała. 

Alexander obudził się zaraz po zakończeniu tego snu. Uśmiechnął się sam do siebie po czym zerknął na zegarek. Było już po ósmej. Wczoraj przedstawił Potterowi mieszkańcy tego domu i ogólnie poopowiadał mu o sobie. Dzisiaj zaś czekał ich pierwszy trening, a właściwie pokaz umiejętności magii żywiołów.

White przeciągnął się po raz ostatni i postanowił ogarnąć i zejść na dół na śniadanie.
Harry poznał wczoraj jeszcze jedną osobę, która tutaj mieszka, a mianowicie Ellie. Dziewczyna ma 19 lat. Jest miła i poukładana. Od razu widać, że jest mądra i oczytana. Jej piwne oczy współgrały z ciemnymi włosami. Nawet jest ładna, pomyślał Harry. Westchnął i zabrał się do konsumowania śniadania przygotowanego przez panią Robinson.
Po kilku minutach w jadali pojawił się Alexander, Po przywitaniu się ze wszystkimi zajął swoje miejsce przy stole przypatrując się uważnie Potterowi.
Siedział z opuszczoną głową, niepewny.

* * *

Po zjedzeniu śniadania Harry wraz z Alexandrem, Maxem i Rebeccą wyszedł na plac przed willą. Wielka Trójca ustawiła się w półkolu tak, aby Harry ich dobrze widział. 
— Panuję nad powietrzem i ziemią. — odezwała się Rebecca. — Zaraz pokażę Ci kilka zaklęć. 
Machnęła ręką i nagle zawiał silny wiatr. Pokierowała swoją mocą trochę dalej od nich tworząc trąbę powietrzną. Jednak nie wciągała ona żadnych rzeczy, po prostu istniała. 
— To ty decydujesz o sile i o tym, jak ma się zachowywać. — powiedziała Rebecca wskazując na trąbę powietrzną. 
— Yhym. — mruknął Harry. 
Rebecca opuściła teraz rękę, ale wir powietrza nawet nie zadrżał. Potter popatrzył zdziwiony na kobietę. Wilson odwróciła się do niego i widząc pytanie w oczach chłopaka powiedziała:
— Utrzymuję teraz to umysłem. Nie muszę kierować dłoni, aby mieć panowanie nad żywiołem. 
Nagle za nią wzrosła ściana ziemi. Harry przerażony siłą i szybkością z jaką ona urosła, cofnął się. Rebecca uśmiechnęła się widząc jego reakcję. 
— Ziemia i powietrze dają duże możliwości. Tobie przydadzą się zaklęcia typowo wojenne. — zastanowiła się. — Takim przykładem może być...
— Brak tlenu... — podpowiedział Max.
— Otóż to, bracie. — uśmiechnęła się do niego. — Wybacz. — powiedziała po czym Max zaczął się dusić. — Tak działa, Harry, to zaklęcie. — wskazała na brata. 
Alexander patrzył na brata z politowaniem. Dostało mu się za to, że przerwał Rebecce w wypowiedzi. 
— Wystarczy, Reb [1]. — powiedział. 
Wilson niechętnie zdjęła zaklęcie z brata. 
— Za co?! — wyszeptał, gdy już mógł normalnie oddychać. 
— Nie przerywaj mi więcej. 
— Max, może teraz ty pokaż co potrafisz. — zaproponował Alexander, aby przerwać konflikt. 
— Dobrze. A więc przedstawiam magię wody i magię powietrza. Magię powietrza już widziałeś u Rebecci. Najfajniejszą rzeczą, którą możesz robić to teleportować się za pomocą przenoszenia swojego ciała w cząsteczkach wody. O, proszę. 
Przeniósł się kilka stóp dalej. Tak jakby woda wyparowywała. I unosiła się w powietrzu. 
— To samo umie robić Rebecca. Inne sztuczki to takie, że na morzu kontrolujesz prąd i zawsze wiesz gdzie się znajdujesz poprzez współrzędne geograficzne. [2]
Podniósł dłoń i z pobliskiego stawu wyleciała woda i podleciała do jego dłoni. Zatrzymując dokładnie kilka centymetrów przed nią. Zawisła w powietrzu. 
— To nie są jedyne sztuczki, jest tego naprawdę dużo. — oznajmił Alexander. — Nie widziałeś jeszcze ognia, którym ja władam. Oprócz ognia jeszcze wodą.
Popatrzył na drzewo. Po chwili stanęło w ogniu. Raz płomień wił się do góry, raz prawie gasł. 
— To są tylko podstawowe umiejętności. — zapewnił White. — Oprócz panowania nad żywiołami będziesz czytał w umysłach wszystkich istot, czarodziei, mugoli czy zwierząt. Teraz, jak mi wiadomo, potrafisz czytać w umysłach zwykłych czarodziei. Z magią żywiołów nie będziesz już ograniczony. Zmysły ci się wyostrzą. Będziesz się poruszał szybciej niż nawet wampiry. Twój mózg będzie wielką skarbnicą wiedzy. Dosłownie, Harry, będziesz wiedział wszystko. — mówił. — Harry, jeśli zdobędziesz pełną magię żywiołów to będziesz najpotężniejszym czarodziejem tego tysiąclecia. — powiedział poważnie. 
— Ale żadne z was nie panuje nad wodą, ogniem, ziemią i powietrzem jednocześnie. — orzekł Potter. — Więc jak ja...
— Ja to czuję, Harry. Ja to wiem. — powiedział pewnie. 
Chłopak szczerze w to wątpił. 
— Harry, naprawdę. 
— No... dobrze, a więc co muszę zrobić?
— Najpierw zastanów się czy na pewno chcesz tego się podjąć. Będzie to wymagało od Ciebie dużego zaangażowania i pracy, ale dzięki temu będziesz miał możliwość pokonania Lorda Voldemorta. 
Potter zastanawiał się przez chwlię. Jest jakieś światełko w tunelu. Świat czarodziejów ma szansę na wygranie tej wojny przez Chłopca, Który Przeżył. Ocali swoich przyjaciół, niewinnych ludzi... 
— Zgadzam się. — oznajmił wreszcie. 
Alexander wyglądał tak jakby chciał skakać z radości. Po chwili opanował się i powiedział:
— Na razie, Harry, wrócisz do swoich przyjaciół na święta, a potem przyjedziesz tutaj i zaczniemy szkolenie. Okey?
— Okey. — odpowiedział Harry. 
— To tyle na dzisiaj. Wracasz do swoich znajomych dzisiaj? 
— Tak. Myślę, że się martwią. 
— Tak, też tak myślę. — mruknął Alexander. 
— Max pomoże Ci dostać się z powrotem do Anglii. 
— Teraz? — zapytał Max. 
— Harry? — White popatrzył na chłopaka. 
— Tak, dzięki. 
Skinęli głową. 
— Do zobaczenia. 
— Tak, do zobaczenia. 
— Pa, Harry. — mruknęła panna Wilson.
Teleportowali się na Privet Drive. Harry popatrzył zdziwiony wkoło. Dlaczego tutaj?
— To tutaj jest miejsce twojego ostatniego meldunku. — oznajmił. 
— Mieszkałem tu. — przyznał chłopak. Ale przecież kilka dni wakacji mieszkał ze swoim ojcem w Snape Manor, więc dlaczego jego ostatni meldunek jest na Privet Drive, gdzie nie było go przez rok?! Nie rozumiał. 
— Zostawić Cię tutaj, czy chcesz gdzieś indziej? 
— Tak, poradzę sobie. Dziękuję, panu. 
— Och, proszę mów mi Max. — zaśmiał się. Harry kiwnął głową. 
— W takim razie dzięki, Max
— Na razie, Harry. — powiedział na pożegnanie po czym się deportował. 
Privet Drive zasnute było chmurami. Spadł już pierwszy śnieg... Harry tak naprawdę nie wiedział co robi jeszcze na tej ulicy... Pogrążony w myślach szedł naprzód. Po chwili stanął przed domem o nr 4. Westchnął. Spędził tutaj większość swojego dzieciństwa. Tak się cieszył, kiedy Severus powiedział mu, że nie będzie musiał więcej wracać do Dursleyów. To tak jakby gwiazdka przyszła pół roku wcześniej. Uśmiechnął się na to wspomnienie, po czym deportował się. 

* * * 

Hermiona wraz z Ronem siedzieli w hotelu Wynford w Cardiff. Ron dostał kilka minut temu informację od MI6, że Harry znajduje się już w Anglii. Jednak nie wiedzieli gdzie. Wiedzieli tylko tyle, że wrócił. 
Humor Hermiony od razu się poprawił. Postanowiła wysłać Harry'emu wiadomość z adresem ich pobytu. Podczas kilku dni nauczyła od Maxa Sheroona kilku przydatnych zaklęć. Między innymi właśnie Lectiio, które wysyła wiadomość bezpośrednio do adresata – pojawia się przed nim. 
— Ron, daj mi jakiś pergamin. — krzyknęła, gdy znalazła już pióro. Ron po chwili przyniósł jej kawałek pergaminu. 
Dziewczyna zamoczyła pióro w atramencie i napisała:

1-15 Clare St,
Cardiff, 
South Glamorgan,
 CF11 6BD,
Wielka Brytania

HG&RW

— Będzie wiedział o co chodzi? — spytał Ron
— Na pewno! 

* * *

Harry znajdował się w lasach w Atlancie, gdy przed nim pojawił się pergamin. Popatrzył podejrzanie na niego i ostrożnie wziął do ręki. Był jakiś adres. Zatrzymał się dłużej na podpisie: HG & RW. 
To nie była pułapka! Rozradowany schował pergamin do kieszeni. 

Hermiona Granger & Ron Weasley...

Znalazł przyjaciół! Tyle czasu plątał się po Atlancie, ale całe szczęście Hermiona o nim pomyślała. Uśmiechnął się... oczywiście, że to Hermiona; Ron by nie wpadł na taki pomysł. 
Po chwili stał już przed hotelem Wynford w Cardiff. Wszedł do holu, gdzie na kanapie siedziała Hermiona z książką w ręku. Gdy tylko go zauważyła pobiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. 
Zaskoczony chłopak dopiero po chwili ją objął. 
— Hej, Hermiono. Nie było mnie tylko trzy dni. — powiedział. 
— To dużo. — wymamrotała w jego pierś. 
— Przesadzasz... Gdzie Ron? — zapytał, gdy go już puściła. 
— W pokoju. Robi mapę. 
— Mapę? — spytał zdziwiony.
— Tego gdzie możemy znaleźć horkruksy.
— Aaaa... No tak. Muszę z wami porozmawiać. — rzekł już poważniej. 
— Coś się stało? — zaniepokoiła się dziewczyna. 
— Nie, nic złego na pewno. Chodźmy do Rona.  
Hermiona z Ronem zatrzymali się w pokoju nr 5 na pierwszym piętrze. 
— Stary, jak dobrze, że jesteś...— powiedział na wejście Weasley. — Już nie mogłem wytrzymać z... tą tutaj... — wskazał na Hermionę. Harry popatrzył uważnie na dziewczynę. — I cały czas "dlaczego z nim nie poszedłeś?", "kiedy on wróci?", "czy coś mu się stało?", "wróci?" i tak w kółko... 
Po tej tyradzie dostał poduszką po głowie. Harry zaśmiał się. Jak dobrze jest wrócić...
— O tak, Harry... A Ron ma dziewczynę. — teraz to Granger przejęła pałeczkę. Ron zarumienił się. 
— Naprawdę, Ron? No! Opowiadaj. 
— Hermiono! — westchnął. — To... Luna...
— Luna? Luna Lovegood? — Harry nie krył zdziwienia. 
— Romansowali ze sobą już w szkole. — dodała Hermiona. 
— No proszę, proszę... Czego to ja się dowiaduję. — zaśmiał się. 
— Hermiono!
— Oj, przestań, Ron i tak by się wydało. Słuchajcie muszę z wami porozmawiać...

* * * 

— Żartujesz, stary? — Ron był nieco zaniepokojony pomysłem Harry'ego. 
— Nie, Ron. To jedyna szansa na pokonanie jego. 
— A horkruksy?
— To swoją drogą. — chłopak spojrzał na milczącą Hermionę. Podczas opowieści także nic nie mówiła... tylko słuchała. — Hermiono? — westchnęła. 
— Sam Dumbledore skierował Cię na tę drogę, więc myślę, że jeśli byłoby to niebezpieczne... to nie dawał by Ci tych informacji...
— Będę musiał Was opuścić na czas szkolenia i testu...
— Czyli na jak długo? 
— Nie wiem, ale będę z Wami w kontakcie. Hermiono, musisz mnie nauczyć tego zaklęcia z tym pojawianiem się kartki. — Hermiona kiwnęła głową. 

— Kiedy wyjeżdżasz?
— Po świętach, Ron. Mam pomysł... 

— Jaki? 
— Może odpocznijmy w święta... Ron odwiedzi rodzinę... widzę, że za nimi tęsknisz... 
— Ale wy ze mną!
— Niestety, Ron, ale ja nie mogę! Nie chcę ściągać niebezpieczeństwa na twoją rodzinę. Ja zostanę w jakimś hotelu, a Hermiona...
— Ja też zostaję. Będzie mniejsze zagrożenie, Ron. Po za tym mógłbyś wybadać sytuację, jaka panuje w ministerstwie...
— Nie głupio gadasz, Hermiono. 
— Wiem. — zaśmiała się. — I przy okazji spotka się z Luną. — szepnęła na ucho Harry'emu, a ten się zaśmiał. 
— Ej! — oburzył się. — O co chodzi?
— Spotkasz się także z Luną! 
— A no tak... Pewnie tak. Miała przyjechać do domu na święta. 
Wstali z podłogi, na której dotychczas siedzieli. 
— A więc wyruszam. — powiedział ochoczo Ron. Przyjaciele przytaknęli. 

* * * 

— Merlinie! Harry! Gdzieś ty był! — wydarł się w jego myślach głos ojca. 
— W Hiszpanii... — opowiedział spokojnie Harry. 
— A no tak... — gniew Severusa zmalał. — Nie mogę się z tobą kontaktować, gdy jesteś za daleko, jak np. w Hiszapanii.
Po głosie Severusa Harry rozpoznał, że mu ulżyło. 
— Aha, rozumiem. 
— Zdecydowałeś się? Nie rozmawiałem jeszcze z Alexandrem. 
— Tak, po świętach zaczynam. 
— Mam nadzieję, że Ci się uda. — przyznał. 
— Ja też. 
— Dobrze, Harry... — zastała krępująca cisza. — Może jakoś Wam pomóc?
— Nie, jest ok. A co u śmierciożerców? 
— Czarny Pan zbiera nową krew. Od naszego ostatniego spotkania wtedy w Snape Manor przyłączyło się do niego około pięćdziesiąt osób. 
— O cholera! Tak dużo? — wystraszył się. 
— Niestety tak. Czarny Pan potrafi być przekonujący. Ministerstwo jak wiesz jest pod jego rządami... A głównie dzięki temu ma tak dużo nowych członków. 
— A jaka jest... twoja pozycja w Wewnętrznym Kręgu? — zapytał nieśmiało. 
— Och, Harry... — westchnął. 
— Co jest?
— Nadal jestem jego prawą ręką. 
— To chyba dobrze?
˜— Tak, ale komu mam niby przekazywać informację? Komu? Dumbledore'a nie ma, a Zakon ma mnie za zdrajcę...
— Możesz mnie, a ja będę przekazywał informację Zakonowi...?
— Nie wiem... czy to bezpieczne... No dobrze. Od czasu do czasu będę coś tam Ci wspominał. 
— A więc szykuje się jakaś akcja w najbliższych dniach?
— Nie. Czarny Pan świętuje... — Harry widział oczami wyobraźni jak Severus krzywi się. 
— Świętuje?
— Tak. Świętuje zwycięstwo w Glasgow. 
— O czym ty mówisz? — spytał kompletnie zdziwiony.
— Aaaa... To było dwa dni temu. Byłeś wtedy w Hiszpanii. Zakon Feniksa przygotował atak na Śmierciożerców. Wygrali Śmierciożercy...
— Jakie ofiary?
— Kilka osób, których nie znasz i poważnie ranny został George Weasley...
— Och, nie... 
— Z tego co mi wiadomo to wyjdzie z tego, więc się nie przejmuj. — zapewnił go. 
— Ron jedzie na święta do rodziny, więc wszystkiego się dowiemy... 
— Yhym... Tylko Ron?
— Tak. My zostajemy. Nie chcemy narażać Weasleyów. 
— Dobrze. Uważaj na siebie.
— Ok, tato. 
— Na razie, synu. 

* * * 

— Merlinie, ona rodzi! — krzyknęła jakaś rudowłosa kobieta. — HARRY!
— Jestem, pani Weasley. — krzyknął mężczyzna, który właśnie zbiegł po schodach. — Co się dzieje? — spojrzał na swoją ukochaną. 
— Rodzę. — wyszeptała. 
— No to pięknie. — krew odeszła mu z twarzy...
— Do szpitala z nią! — wrzasnął czarnowłosy mężczyzna. — Harry, na litość Merlina ocknij się!
— Już, tato. Zawiadomię szpital.
Po chwili żona Harry'ego znajdowała się w dobrych rękach medyków ze szpitala. 

~*~*~*~

[1] Reb – zdrobnienie od Rebecca, używa go Alexander.
[2] Coś jak Percy Jackson xD

A jednak się udało... już myślałam, że nie napiszę tego rozdziału w tym tygodniu... Wyszedł mi nawet dość długi xd W kolejnym rozwinę wątek Harry & Hermiona... Rona nie będzie, ale mimo to będzie się działo. 



4 lis 2015

Informacja #1


Z powodu problemów rodzinnych (umarł mój dziadek) nie jestem w stanie napisać nowego rozdziału (46) , który jest gotowy w około 20%. Postaram się ogarnąć i w najbliższym tygodniu coś napisać; jednak nic nie obiecuję. 

Pozdrawiam. 
Alexx. 

PS. Zakładka "Bohaterowie" ma nowy wygląd. Zapraszam do obejrzenia jej!

23 paź 2015

Rozdział 45

Rozdział 45
"Spain"







Hiszpania leży na Półwyspie Iberyjskim, jej terytorium obejmuje również Wyspy Kanaryjskie i Baleary. Z powodu szerokich, piaszczystych plaż oraz łagodnego klimatu Hiszpania jest jednym z głównych celów wyjazdów wakacyjnych. Wiecznie świecące słońce oraz ciepłe morze zachęcają do wypoczynku.
Harry Potter wraz z Maxem Sheroonem teleportowali się w zakątku jakiejś ulicy. Chłopak rozejrzał się nie rozumiejąc gdzie się właśnie znalazł. Max musiał się domyśleć, o czym rozmyśla Harry, bo powiedział:
— Jesteśmy w Hiszpanii, ale do domu Alexandra musimy się dostać po mugolsku. Choć!
Poszli w stronę kolejnej, tym razem zatłoczonej, ulicy.
— Gdzieś tutaj miała być Rebecca. — rozmyślał na głos.
Poszli w kierunku plaży. Potter rozglądał się na prawo i na lewo podziwiając widoki. Nigdy jeszcze nie był poza granicami Wielkiej Brytanii. Gdy tak szli przypomniał sobie, że tak naprawdę nie wie po co Alexander chce się z nim spotkać... I kim jest ten cały Alexander... Harry'ego ogarnęła panika.
Max spojrzał na niego dziwnie...
— Co się stało?
— Nic. — opowiedział szybko.
— Ogarnęła Cię panika... — powiedział idąc dalej...
— Nie... — mruknął Harry.
— Słuchaj, Harry... — zamilkł. — Mogę do Ciebie mówić Harry? — zapytał; Potter potwierdził skinieniem głowy. — A więc... Harry... wyczuwam twoje emocje. Wpadasz w panikę. A więc o co chodzi?
Zatrzymali się przed pasami. Właśnie zapaliło się czerwone światło.
— Ja... — zamyślił się. — Ja nie jestem pewny... Nie wiem co mnie czeka...
— Niezła przygoda. — zaśmiał się. Po chwili spojrzał na chłopaka poważniej. — A tak na poważnie... Na pewno nic złego. — uśmiechnął się po czym dodał już ciszej, jakby sam do siebie. — Mam taką nadzieję.
— Hmmm?
— Nie... Nic. O, popatrz! Idzie Rebecca. — wskazał głową na idącą w ich stronę blondynkę.
Harry spojrzał we wskazanym kierunku.
— Witaj, Harry.
— Eee... cześć.
Potter nie do końca wiedział jak ma się zwracać do nich. Niby był już dorosły i tak dalej... ale... Max i Rebecca byli może o 4-5 lat starsi od niego. On jednak nadal czuł się niezręcznie... Taki zagubiony w świecie starszych...
— To co prosto do Las Palmas [1] ? — spytała blondynka.
— Najpierw musimy dostarczyć Harry'ego do Alexandra. To on zadecyduje czy przeniesiemy się do Las Palmas.
Rebecca wydęła usta.
— No dobra... To do Grenady [2] . — westchnęła. — El viaje a Granada. [3]  — Wypowiedziała zaklęcie.
Świat zawirował i zaraz się znaleźli się w jakimś lesie.
— Ehh... Mógłby zdjąć dla nas te zabezpieczenia. — oznajmiła znużonym głosem.
— Alexander dba o swoje bezpieczeństwo...
— Tak... i teraz musimy iść kilometr przez puszczę. — zaśmiała się.
— Złożysz zażalenia jak już dojdziemy do Amparo [4].
Harry nie wiedząc o czym mówią jego towarzysze postanowił milczeć. Po chwili Max podał mu kartkę.
— Przeczytaj.
— Siedziba Alexandra White'a mieści się w Granada. Od dzisiaj jest to dla ciebie amparo. — przeczytał Potter.
Oczom Harry'ego ukazała się wspaniała willa. Dom miał chyba z sześć pięter. Był bogato ozdobiony. Do fortecy prowadziła dróżka wyłożona kamieniami, po bokach znajdowały się tuje. Gdy stanęli przy bramie głównej Max machnął ręką i otworzyła się. Niedaleko nich znajdowało się jezioro. Trochę dalej palmy i coś co przypominało plażę, a w rzeczywistości był to wybudowany ogromny basen, Harry nie widział gdzie się on kończy, a dookoła znajdował się piasek oraz palmy. Całą rezydencję otaczała puszcza.
Rebecca, która szła za Harry'm, teraz przyśpieszyła i wyprzedziła go.
— Dawno tutaj nie byłam. — powiedziała.
Dom robił niesamowite wrażenie. Wyobraźcie sobie najdroższy pięciogwiazdkowy hotel i teraz podwójcie jego doskonałość, a wyjdzie wam wyobrażenie domu Alexandra.
Przy drzwiach pojawiła się nagle jakaś postać. Była ubrana jak pokojówka, przynajmniej tak pomyślał Harry.
— Witam, panie Sheroon, panno Wilson, panie Potter. — powiedziała.
— Harry, poznaj proszę panią Robinson.
— Miło mi panią poznać. — rzekł uprzejmie Potter.
Weszli do domu. We wnętrzu panował przepych. Meble, obrazy wyglądały jakby zostały zabrane z muzeum.
— Marry! — krzyknął ktoś.
Wszyscy odwrócili się w stronę głosu. Na schodach pojawił się młody mężczyzna w garniturze.
— Wiedzę, że nasz gość już jest. Dziękuję Rebecca i Max. Panie Potter, zapraszam za mną. Marry przyniesiesz nam coś do picia?
— Oczywiście, panie White. Na co pan ma ochotę?
— Poproszę kawę. A pan Potter?
— Ja dziękuję. — odmówił.
— Dobrze, a więc chodź ze mną. Musimy porozmawiać.

* * *

Hermiona Granger od kilku dni pomaga w akcjach MI6. Wraz z Ronem Weasleyem ma pełne ręce roboty. Ostatnio śledzili przemytnika narkotyków. Po kilku godzinach udało się im go złapać. Oczywiście w misjach MI6 nie wolno im używać magii.
Dzisiaj mieli wolne, więc z braku zadań dziewczyna postanowiła wypić butelkę wina, co ostatnio zdarzało jej się często. Ron zaczynał się martwić o nią. Chłopak nie wiedział dlaczego jego przyjaciółka upija się.
Miał też problem z hamowaniem uczyć, które czuł do niej. Coraz częściej wyobrażał sobie jakby to było gdyby byli razem.
Właśnie wrócił do ich tymczasowego domu, czyli do namiotu na północy Anglii. Zobaczył Granger siedzącą w fotelu z kieliszkiem.
— Znowu pijesz? — spytał czysto hipotetycznie.
— Tak.
— Jakieś wieści o Harry'm?
— Nie.
Ron westchnął. Od kilku dni nie mili żadnych wiadomości dotyczących Pottera.
— Gdybyś go samego nie puścił... — w jej oczach zaczynały zbierać się łzy. — To teraz byłby z nami.
— Hermiono, ja nic nie mogłem zrobić. — rzekł spokojnie.
— A idź sobie! Daj mi spokój!
Ron zrezygnowany wyszedł z pokoju.

* * *

— Proszę usiąść, panie S.
— Dziękuję.
Michael obszedł swoje biurko i także usiadł w fotelu. Do gabinetu weszła sekretarka.
— Czego panowie się napiją? — spytała.
— Poproszę espresso.
— Woda wystarczy. — rzekł pan S.
— Oczywiście, zaraz przyniosę. — powiedziała pogodnie po czym wyszła.
— Czy wszystko w porządku z panem Potterem?
— Z tego co mi wiadomo to obecnie znt ajduje się w Hiszpanii i trenuje pod okiem White'a.
— Yhym... To dobrze. Proszę mnie informować na bieżąco.
— Ależ naturalnie, panie S. — przytaknął. — Jaka sytuacja panuje w świecie magicznym?
Pan S. milczał przez chwilę, jakby rozmyślając co powinien zdradzać.
— Ludzie Sam-Wiesz-Kogo przejęli nasze ministerstwo, więc obecnie sytuacja jest nieciekawa... Terror Czarnego Pana nie ma granic. Myślę, że niedługo może zacząć atakować mugolskie instytucje. Bądźcie czujni. Na pewno ma tutaj swoich szpiegów.
— Tak pan myśli? No cóż... Sprawdzimy wszystkich pracowników i przeprowadzimy wywiady. Jeśli znajdziemy coś to przekażę informację panu.
Sekretarka weszła do pokoju z napojami.
— Dziękuję, Isabelle. — powiedział Michael, gdy ta już wychodziła.
— A teraz omówmy akcję 447. — oznajmił pan S.

* * *

Alexander zaprowadził Harry'ego do swojego gabinetu. Chłopak był widocznie zdenerwowany. Gdy usiedli White zaczął mówić.
— Nazywam się Alexander White. Jak zapewne pamiętasz z listu jestem magiem żywiołów, a właściwie pół-magiem, ponieważ nie posiadam całego daru żywiołów. Albus Dumbledore jak i pan S. musieli Ci coś o mnie mówić, czy też o magii żywiołów, prawda?
— Dumbledore przekazał mi kilka informacji na temat magii żywiołów, ale niewiele rozumiem z tego.
— Oczywiście zaraz Ci wszystko wytłumaczę. — uśmiechnął się. — Może najpierw zacznijmy od tego gdzie się właściwie znajdujemy. Jesteśmy w Hiszpanii w Grenadzie. To mój dom. Nazywam go Amparo, co po hiszpańsku oznacza schron. W tym domu oprócz mnie mieszka kilka innych osób. Moje rodzeństwo, czyli Max i Rebecca, nie mieszkają tutaj na stałe. Od kilku miesięcy goszczę Lucasa Johnsona. Słyszałeś może o nim?
— Tak. Uczył Voldemorta magii umysłu. — przyznał Potter,
— Zgadza się. A więc on też tutaj jest. Poznałeś już także panią Robinson. Niedługo poznasz jeszcze Ellie. — zamyślił się. — Wracając do magii żywiołów. Istnieje Wielka Rada Żywiołow, której na czele stoję; oprócz mnie w radzie zasiadają Max i Rebecca. Zajmujemy się kontrolą i rekrutacją nowych członków, nowych magów żywiołów, a nie jest nas dużo. Wszyscy się znamy. — zamilkł zastanawiając się jaki teraz temat poruszyć. Wyjął jakąś książkę ze szuflady biurka i podał Potterowi. — Tutaj znajdziesz wszystko o magii żywiołów. Ja opowiem Ci teraz kilka najważniejszych rzeczy. Po pierwsze magia żywiołów to panowanie nad czterema żywiołami świata, czyli ogniem, wodą, ziemią i powietrzem. Obecnie nie żyje żaden czarodziej, który potrafiłby zapanować nad nimi wszystkimi. — Alexander popatrzył smutno zza okno. — Ostatni zginął jakieś 100 lat temu. No dobrze... Hmm... Po drugie, aby władać tą magią potrzeba treningu... po czym następuje specjalny test i to wtedy się dowiadujesz, nad którym żywiołem będziesz panować. Po trzecie nauka jest trudna i będzie wymagać dużo wysiłku z twojej strony jak i mojej. Po czwarte nikt... powtarzam nikt nie wie o nas. Nie wie kim jesteśmy i jaką magią władamy. Mam na myśli ludzi z ministerstwa czy też prywatne osoby. Osobami, które wiedzą – oprócz tych z mojego otoczenia – są pan S., Albus Dumbledore i to tyle. Twoi przyjaciele pewnie też się dowiedzą. Musisz zobowiązać ich do zachowania tego w tajemnicy. Wiem, że potrafisz oklumować i czytać w umysłach innych. To dobrze; magia żywiołów to pogłębi. O czym to by jeszcze Ci powiedzieć...? Na pewno chcesz zobaczyć na czym to wszystko polega. Jutro Ci pokażemy. Natomiast dzisiaj oprowadzę Cię po domu i zapoznam ze wszystkimi. 
— Dlaczego mi pan pomaga? 
— Widzę w tobie duży potencjał. Nie chcę, aby się zmarnować. A Lord Voldemort sam nie zginie...
— Pracujemy nad tym...
— Tak... Horkruksy to nie wszystko. Po za tym ile czasu już wam to zajmuje...? Dużo, prawda?
— No dobrze... Czyli co teraz? 
— Teraz tak jak mówiłem oprowadzę Cię po domu, zapoznam ze wszystkimi, pokażę twój pokój...
— Mój pokój?
— Tak, na czas szkolenia zamieszkasz tutaj... — Harry pokiwał głową. — Dokładny plan przedstawię Ci jutro. A teraz chodźmy...

* * * 

Zapadał już zmrok, gdy czarodziej wyszedł ze swojej kryjówki. Znajdował się w lasach w Albanii. To tutaj Voldemort przebywał zanim znalazł Quirrella. Postać skierowała się w głąb głuszy. Musiał dowiedzieć się co nie co o tym jak Voldemort był w stanie zamieszkać w ciele Quirrella. Do dyspozycji miał zwierzęta w dżungli. 
Wspaniale, pomyślał zmieniając się w lwa. 
Powędrował dalej rozmyślając, o tym o co zapyta inna zwierzęta. Miał nadzieję, że ten wywiad coś da... Może więcej, niż się spodziewa. 

~*~*~*~

[1] Las Palmas – jest miastem leżącym na Wyspach Kanaryjskich przynależącym do prowincji Las Palmas (Hiszpania). Jest ono położone na północnym wschodzie wyspy Gran Canaria. Jest stolicą wyspy, a zarazem stolicą Autonomii Kanaryjskiej, współdzielnie z miastem Santa Cruz de Tenerife. Poza tym jest największym miastem Wysp Kanaryjskich (siódmym w Hiszpanii), a także stolicą prowincji Las Palmas. (wikipedia)

[2] Grenada – miasto w płd. Hiszpanii, w dolinie rzeki Genil (dopływ rzeki Gwadalkiwir), w Górach Betyckich, 237 tys. mieszkańców (2013). Stolica prowincji Grenada, w regionie Andaluzja. Ośrodek handlowy, przemysłowy i kulturalny. Jedna z najważniejszych miejscowości turystycznych w Hiszpanii, słynna z pięknego położenia, licznych zabytków i niezapomnianych krajobrazów. Szczególny urok Grenady polega na tym, że w ciągu kilku godzin można jeździć na nartach w górach Sierra Nevada, a potem kąpać się w Morzu Śródziemnym na Costa del Sol, oddalonym o ok. 70 km. (wikipedia)

[3] Ej viaje a Granada – z hiszpańskiego: podróż do Granady.

[4] amparo – z hiszpańskiego: schron

Szablon
Alexx
ALEXX