17 lis 2015

Rozdział 47 cz. I

Reklama Coca-Coli już ruszyła, a więc i ja nie próżnuję – rozdział jak najbardziej świąteczny. 
6 grudnia na blogu pojawi się kolejny rozdział specjalny... :D Ten rozdział został podzielony na dwie części... Miłego czytania.


Rozdział 47 część I
"Święta"



Gdy Ron wyjechał Harry z Hermioną przenieśli do Lincoln do Hotelu Tower. Wystawnego i drogiego. No... cóż, przecież są święta. Znowu dwójka przyjaciół wynajęła jeden pokój, ale tym razem z dwoma łóżkami. Gdy już się rozpakowali, Harry oświadczył:
— Chcę się udać do Doliny Godryka.
Hermiona podniosła wzrok z nad czytanej książki. 
— Doliny Godryka?
— Moi rodzice tam mieszkali. — wytłumaczył. Już chciał powiedzieć, że tylko jego matka, ale przypomniał sobie o zaklęciu jakiego użył Severus. 
Rzucił Obliviate na wszystkich, którzy poznali prawdę o tym, że to on jest ojcem Harry'ego.
— Ach... Nie uważasz, że to niebezpieczne?— spytała nieśmiało. 
— Hermiono, to dla mnie ważne. 
— No dobrze. To co... jutro? — spytał. 
— Jasne.

* * *

Teleportowali się pod peleryną newidką w centrum Doliny Godryka. Rozejrzeli się uważnie wkoło wypatrując podejrzanych osób; jednak nikogo nie było. Popatrzyli na siebie zdziwieni. Harry wzruszył ramionami i skierował się w stronę cmentarza, który był dobrze widoczny z miejsca, w którym stali.
"— Ach, ten śnieg! - szepnęła Hermiona pod peleryną-niewidką. — Dlaczego nie pomyśleliśmy o śniegu? Wszystko przewidzieliśmy, tylko nie to, że będziemy zostawiać ślady! Musimy je zacierać, ty idź przodem, ja to zrobię...
Harry nie chciał wchodzić do wioski jak koń z pantomimy, zacierając za sobą ślady i jednocześnie starając się nie wysunąć spod peleryny.
— Zdejmijmy pelerynę - powiedział, a widząc jej przerażoną minę, dodał: — Daj spokój, nikt nas nie rozpozna, zresztą nikogo w pobliżu nie ma.
Wepchnął pelerynę-niewidkę pod kurtkę i ruszyli przed siebie. Mroźny wiatr kąsał im twarze, kiedy szli zaśnieżoną ulicą, mijając coraz więcej domków. Każdy z nich mógł być tym, w którym mieszkali kiedyś James i Lily, albo tym, w którym mieszkała teraz Bathilda. Harry spoglądał na drzwi frontowe, na pokryte śniegiem dachy i ganki, zastanawiając się, czy przypomni sobie któryś z nich, choć w głębi duszy wiedział, że to niemożliwe, że miał zaledwie rok, kiedy opuścił tę wioskę na zawsze. Nie był zresztą pewny, czy w ogóle zobaczy ten domek, nie wiedział, co się z nim stało, kiedy zmarli gwaranci Zaklęcia Fideliusa. A potem uliczka, którą szli, skręciła w lewo i zobaczyli przed sobą mały placyk - centrum Doliny Godryka.
Pośrodku stał przystrojony kolorowymi lampkami pomnik wojenny, częściowo zasłonięty targaną wiatrem choinką bożonarodzeniową. Wokół placyku było kilka sklepów, poczta, pub i mały kościół, którego witrażowe okna jaśniały jak klejnoty. Śnieg był tu udeptany przez przechodniów, więc twardy i śliski. Mieszkańcy wioski przechodzili przed nimi, na krótko oświetleni ulicznymi latarniami.
Usłyszeli śmiechy i muzykę, kiedy na chwilę otworzyły się drzwi pubu, potem kolędę śpiewaną w małym kościele.
Teraz, kiedy był już tak blisko, zaczął się wahać, czy naprawdę chce zobaczyć te groby. Hermiona chyba to wyczuła, bo wzięła go za rękę i po raz pierwszy to ona go poprowadziła, ciągnąc naprzód. W połowie placyku nagle się jednak zatrzymała i krzyknęła cicho:
— Harry, popatrz!
Pokazywała na pomnik wojenny. Kiedy go minęli, zmienił się. Zamiast pokrytego nazwiskami obelisku stała tam teraz rzeźba przedstawiająca trzy postacie: mężczyznę z rozczochranymi włosami, w okularach, i kobietę o długich włosach i ładnej, dobrotliwej twarzy, trzymającą w ramionach niemowlę. Śnieg przykrył im głowy białymi, puszystymi czapeczkami. Harry podszedł bliżej, wpatrując się w twarze swoich rodziców. Nigdy sobie nie wyobrażał, że będzie tu pomnik... Jakie to było dziwne, widzieć samego siebie wyrzeźbionego z kamienia - szczęśliwe niemowlę bez blizny na czole...
— Chodźmy - powiedział, kiedy już się napatrzył, i znowu zwrócili się w stronę kościoła.
Przechodząc przez ulicę, obejrzał się przez ramię. Rzeźba trzech postaci zamieniła się z powrotem w pomnik wojenny. W miarę jak zbliżali się do kościoła, śpiew rozbrzmiewał coraz głośniej. Harry poczuł ścisk w gardle, bo ten śpiew przypomniał mu Hogwart, Irytka wywrzaskującego parodie kolęd ze stojących na korytarzach zbroi, Wielką Salę z dwunastoma choinkami bożonarodzeniowymi, Dumbledore’a w kapeluszu z cukierka-niespodzianki, Rona w ręcznie robionym swetrze... Hermiona pchnęła ostrożnie furtkę i weszli ukradkiem na cmentarz. Po obu stronach wyślizganej ścieżki biegnącej do drzwi kościoła leżała gruba warstwa nietkniętego śniegu. Zaczęli brnąć przez ten śnieg, zostawiając za sobą głębokie ślady. Obeszli budynek, kryjąc się w cieniach pod rozświetlonymi oknami.
Za kościołem, z bladoniebieskiej kołdry śniegu, nakrapianej czerwienią, złotem i zielenią w miejscach, gdzie padały na nią refleksy z witraży, wystawały rzędy ośnieżonych grobów. Ściskając mocno różdżkę w kieszeni kurtki, Harry podszedł do najbliższego z nich.
— Zobacz, tu jest Abbott, może to jakiś daleki krewny Hanny!
— Mów ciszej — szepnęła Hermiona.
Zagłębiali się coraz dalej i dalej, zostawiając ciemne ślady na śniegu, przystając na chwilę przy nagrobkach, by odczytać dawno wyryte napisy, i co chwilę rozglądając się niespokojnie w ogarniającej ich ciemności, by się upewnić, że są sami.
—Harry, tutaj!
Hermiona była od niego oddalona o dwa rzędy grobów; wrócił do niej, czując przyspieszone bicie serca. - Czy to... - Nie, ale popatrz! Pokazała na ciemny nagrobek. Harry pochylił się i na oblodzonym, pocętkowanym liszajami mchu granicie odczytał słowa KENDRA DUMBLEDORE, a pod datami jej narodzin i śmierci I JEJ CÓRKA ARIANA. Był także cytat:
Gdzie skarb wasz, tam i serce wasze.
A więc Rita Skeeter i Muriel [1] nie wyssały jednak wszystkiego z palca. Rodzina Dumbledore’a rzeczywiście mieszkała w tej wiosce i tutaj pomarli niektórzy jej członkowie. Zobaczenie tego grobu na własne oczy było gorsze od słuchania o nim. Harry nie mógł się oprzeć myśli, że przecież on i Dumbledore mają na tym cmentarzu swoje głębokie korzenie, a jednak Dumbledore nigdy mu o tym nawet nie wspomniał. A powinien, bo to ich tak łączyło... Mogliby razem odwiedzić to miejsce, które tak wiele dla niego znaczyło, poczułby tę więź, stojąc razem z nim przed tym grobem... A jednak dla Dumbledore’a fakt, że zmarli członkowie ich rodzin spoczywają na tym samym cmentarzu, wydawał się nie mieć żadnego znaczenia, był zwykłym przypadkiem, nieistotnym dla zadania, które przed Harrym postawił. Hermiona patrzyła na niego i był rad, że jego twarz jest ukryta w cieniu. Jeszcze raz odczytał słowa wyryte na nagrobku. Gdzie skarb wasz, tam i serce wasze. Nie pojmował sensu tych słów. Ten cytat z pewnością wybrał Dumbledore jako najstarszy członek rodziny, kiedy jego matka umarła.
— Jesteś pewny, że nigdy nie wspomniał... - zaczęła Hermiona.
— Nie - uciął krótko Harry, a potem dodał: — Szukajmy dalej. — I odszedł, żałując, że w ogóle ten grób zobaczył, bo teraz jego pełne lęku podekscytowanie przesyciła gorycz rozżalenia.
— Tutaj! — usłyszał po chwili zduszony okrzyk Hermiony dobiegający z ciemności.
— Och, nie, przepraszam! Myślałam, że tu jest napisane „Potter".
Tarła łuszczący się, omszały kamień, przyglądając mu się z bliska i marszcząc czoło.
— Harry, wróć tu na chwilę.
Żachnął się, ponownie oderwany od swoich poszukiwań, i z pewnym oporem wrócił do niej, brnąc przez śnieg.
— Co?
— Popatrz na to!
Grób był bardzo stary; kamień nagrobka zwietrzał tak, że nie można było odczytać napisu. Hermiona pokazała mu symbol pod nazwiskiem.
— Harry, to jest ten znak z książki! Zerknął w miejsce, które wskazywała: pod prawie nieczytelnym nazwiskiem z trudem rozpoznał coś, co rzeczywiście przypominało trójkątne oko.
— Taak... chyba tak...
Hermiona oświetliła różdżką zatarte litery na nagrobku.
—Tu jest Ig... chyba Ignotus...
— Słuchaj, szukam grobu moich rodziców, jasne? - powiedział Harry nieco ostrym tonem i odszedł, pozostawiając ją przy starym nagrobku. Co jakiś czas napotykał nazwiska tak dobrze mu znane z Hogwartu, jak Abbott. Niekiedy były to całe pokolenia rodzin czarodziejów pochowanych na tym cmentarzu; z dat można było wywnioskować, że niektóre całkowicie wymarły albo że żyjący członkowie rodzin musieli się przenieść z Doliny Godryka w inne miejsce. Zagłębiał się coraz dalej i za każdym razem, gdy podchodził do kolejnego grobu, przebiegał go dreszcz oczekiwania i lęku. Zdawało mu się, że ciemność i cisza jakby nagle zgęstniały. Rozejrzał się zaniepokojony, myśląc o dementorach, ale po chwili zdał sobie sprawę, że umilkł śpiew kolęd, że cichną w oddali głosy i śmiechy ludzi, którzy opuścili kościół po nabożeństwie; teraz musieli już wyjść na plac pośrodku wioski. Ktoś zgasił światło w kościele. A potem usłyszał po raz trzeci głos Hermiony, ostry i wyraźny, dobiegający do niego z bliska:
— Harry, są tutaj... Tutaj!...
Poznał po jej głosie, że tym razem odnalazła grób jego rodziców. Ruszył ku niej, czując jakiś nieznośny ciężar uciskający mu pierś, jakiś straszliwy żal, tak jak wówczas, tuż po śmierci Dumbledore’a. Nagrobek stał zaledwie dwa rzędy dalej od grobu Kendry i Ariany. Był z białego marmuru, jak grób Dumbledore’a, a napis na nim łatwo było odczytać, bo zdawał się lśnić w ciemności. Harry nie musiał przyklękać ani nawet podchodzić bardzo blisko, by odczytać wyryte w marmurze słowa:
JAMES POTTER 
urodzony 27 III 1960 roku 
zmarł 31 X 1981 roku

LILY POTTER
 urodzona 30 I 1960 roku
 zmarła 31 X 1981 roku

Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.

Przeczytał te słowa powoli, jakby dana mu była tylko ta jedna szansa, by pojąć ich znaczenie, a potem odczytał na głos ostatnie zdanie:
— Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
 Straszna myśl przeszła mu przez głowę, poczuł dreszcz paniki.
— Czy to nie jest idea śmierciożerców? Dlaczego to tutaj jest?
— Harry, to nie oznacza przezwyciężenia śmierci w taki sposób, w jaki rozumieją to śmierciożercy - powiedziała łagodnie Hermiona.—To znaczy... no wiesz... życie poza śmiercią. Życie po śmierci.
 Ale oni, nie żyją,pomyślał Harry, oni odeszli na zawsze. [...]  Hermiona chwyciła go ponownie za rękę i ścisnęła ją mocno. Nie był w stanie na nią spojrzeć, ale odwzajemnił uścisk, oddychając szybko i głęboko, by się uspokoić, by odzyskać nad sobą panowanie. Powinien coś przynieść, żeby złożyć na ich grobie, ale wcześniej o tym
nie pomyślał, a wszystko, co rosło na tym cmentarzu, było pozbawione liści i zmarznięte. Lecz Hermiona uniosła różdżkę, zakreśliła nią koło w powietrzu i nagle rozkwitł przed nimi pęk bożonarodzeniowego ciemiernika. Harry chwycił kwiaty i złożył na grobie swojej mamy. Kiedy się wyprostował, zapragnął natychmiast stąd odejść, bo zdawało mu się, że nie wytrzyma ani minuty dłużej w tym miejscu. Objął Hermionę ramieniem, ona objęła go w pasie, po czym odwrócili się w milczeniu i odeszli, brnąc przez śnieg, mijając grób matki Dumbledore’a i jego siostry, z powrotem ku ciemniejącemu w dali kościołowi i niewidocznej stąd bramie cmentarza. " [2]
Nie zauważyli dwóch postaci, które ich obserwowały.

* * *

— Bathildo! — szepnął ktoś.
Kobieta drgnęła.
— Na litość Merilna! Aberfort... Co ty tutaj robisz?
— To samo co i ty. — uśmiechnął się do niej.
— Ale ja... ja...
— Droga, Bathildo, przecież nie możemy ich tak zostawić, prawda?
— Nic już nie jest takie samo, Aberfort. — wysyczała.
— Owszem... Ale niedługo życie się jeszcze bardziej zmieni!
— Tak, tak! — powiedziała gniewnie. — Twój braciszek nie żyje, a ten łamaga Potter ma ocalić świat?! A to dobre!
Bagshot zaczęła się trząść jakby dostała ataku padaczki. Jej gałki oczne zaczęły robić zeza, po czym wywróciły do góry.
— BATHILDA! — wykrzyknął spanikowany.
— Myślisz... głupcze, że to coś da?! — syknęła jakby nie swoim głosem. ˜Spojrzała na parę oddalających się Gryfonów. — O NIE! NIE PRZEŻYJĄ DZISIEJSZEJ NOCY! MUSZĘ ICH ZABIĆ! — nagle jej głos stał się łagodniejszy: — Aberforcie, co się dziej... Agggh!
— Walcz, Bathildo! — rzekł Dumbledore, gdy już domyślił co się z nią dzieje – została opętana przez Voldemorta.
Upadła i zaczęła się wić w męczarniach bólu. Aberfort uklęknął przy niej.
— SŁABA Z CIEBIE KOBIETA, NIE POKONASZ MNIE.
— Walcz!
Nagle jej cało wygięło się po raz ostatni po czym znieruchomiało by po chwili drgnąć nieznacznie.
— Bathilda!
—Aberfort, co się stało? — spytała skołowana.
— Dzięki, Merlinowi, dzięki. — wyspał z ulgą ignorując jej pytanie.

* * *  
Po powrocie z Doliny Godryka Harry milczał. Hermiona próbowała go jakoś zagadać, ale on ją zbywał prostym "nie wiem" lub "yhym, masz rację". Po piątej próbie zirytowana dziewczyna warknęła:
— Potter! Na litość Merlina! — Harry popatrzył na nią zdziwiony.
— Co?!
— Przestań.
— Hmm?
— Co Cię trapi?
Harry westchnął. Dopiero po chwili się odezwał.
— Nie wiem, czy dam radę...
— Ale jak to?
— Nie wiem czy to skończę... Zabiję Toma i ocalę cały świat. — ostatnie słowa zwierały wiele goryczy.
— Ach, o to chodzi... — zadumała się.
— Tak, o to chodzi. — sarknął.
— Przepraszam, Harry. — rzekła. — Nie myśl na razie o tym. — podeszła do niego i przytuliła się.
Nadal zdenerwowany przytulił ją lekko. To, co poczuła Hermiona było jak płachta na byka. Nagle opętało ją nieziemskie pożądanie Harry'ego. Opanowała się w ostatniej chwili i powiedziała:
— Chodźmy, zabawmy się.
— Co?!
— Wyluzuj trochę... — zaśmiała się.
— Nie poznaję Cię, Hermiono!
— Och, przestań. — żachnęła się. — Mam już dosyć tego wszystkiego!
Harry pokiwał głową.
— No to chodźmy... Na dole trwa bal maskowy. — oznajmił.
— Daj mi dziesięć minut... Przygotuję się...
Harry westchnął. Machnął kilka razy różdżką i jego ubranie zmieniło się w stylowy czarny garnitur, a na twarzy miał czarną maskę.
Hermiona, gdy już wyszła z łazienki wyglądała nieziemsko. Czerwona suknia z rozporkiem przyciągała wzrok. Kręcone włosy, makijaż i kremowe usta oraz niebotycznie wysokie buty sprawiały, że Hermiona wyglądała jak Hollywodzka gwiazda filmowa. Przynajmniej tak pomyślał Harry.
— I jak? — zapytała z uśmiechem widząc szok na twarzy przyjaciela. 
Potter otrząsnął się szybko.
— Dobrze. — powiedział rzeczowo. 

— Dobrze?! — oburzyła się. — Miało być zjawiskowo, wyjątkowo, przepięknie!
— Och...

— Idę się przebrać. — oznajmiła. 
— NIE, Hermiono! — krzyknął przerażony. — Wyglądasz pięknie. A teraz chodźmy.
Dziewczyna myślała przez chwilę, a potem wzięła swojego towarzysza "pod rękę"...

* * * 

Tajemnicza postać snuła się po Dolinie Godryka.
 Chwilę wcześniej odprowadził Bethildę, a teraz sam zawędrował na cmentarz. Przystanął przy grobie Ariany Dumbledore... Samotna łza popłynęła mu po policzku...
— Moja biedna, mała, siostra. — wyszeptał. 
Kilka grobów dalej znajdowały się groby Lily i Jamesa. Gdy przechodził obok nich powiedział tylko:
— Przepraszam. 

~*~*~*~

[1] Ciotka Rona.
[2] Fragment Harry Potter i Insygnia Śmierci autorstwa J.K.Rowling.

~*~*~*~

Kolejna część tego rozdziału pojawi się myślę, że ukaże się dopiero po rozdziale specjalnym.  W tej części już na pewno spotkacie się z gorącymi scenami Harry x Hermiona. Czytacie więc na własną odpowiedzialność :D Powyżej klikając na słowa "czerwona sukienka" przeniesiecie się na stronę sukienki Hermiony. 

7 lis 2015

Rozdział 46

Rozdział 46
"Return to England."




— Harry, wystarczy! — krzyknęła jakaś kobieta. Potter zatrzymał się z dzieckiem w połowie kolejnego obrotu.
— Oho, mama nas nakryła... czas skończyć z głupotami. — powiedział do malucha.
— Chciałam go położyć spać, a ty go tak rozbudziłeś. — uśmiechnęła się na widok niewinnej miny swojego męża. — I co ja teraz poradzę? 
— Dobra, mały. — Potter zwrócił się do dziecka. — Idziemy spać. — oznajmił. Dziecko z uwielbieniem wpatrywało się w ojca. — Położę go. — zapewnił żonę. 
— Powodzenia. — zaśmiała się. 
Ojciec wraz z synem skierował się do pokoju na piętrze. Kobieta patrzyła jak jej mąż wchodzi po schodach wraz z dzieckiem. Jak ja Was kocham, pomyślała. 

Alexander obudził się zaraz po zakończeniu tego snu. Uśmiechnął się sam do siebie po czym zerknął na zegarek. Było już po ósmej. Wczoraj przedstawił Potterowi mieszkańcy tego domu i ogólnie poopowiadał mu o sobie. Dzisiaj zaś czekał ich pierwszy trening, a właściwie pokaz umiejętności magii żywiołów.

White przeciągnął się po raz ostatni i postanowił ogarnąć i zejść na dół na śniadanie.
Harry poznał wczoraj jeszcze jedną osobę, która tutaj mieszka, a mianowicie Ellie. Dziewczyna ma 19 lat. Jest miła i poukładana. Od razu widać, że jest mądra i oczytana. Jej piwne oczy współgrały z ciemnymi włosami. Nawet jest ładna, pomyślał Harry. Westchnął i zabrał się do konsumowania śniadania przygotowanego przez panią Robinson.
Po kilku minutach w jadali pojawił się Alexander, Po przywitaniu się ze wszystkimi zajął swoje miejsce przy stole przypatrując się uważnie Potterowi.
Siedział z opuszczoną głową, niepewny.

* * *

Po zjedzeniu śniadania Harry wraz z Alexandrem, Maxem i Rebeccą wyszedł na plac przed willą. Wielka Trójca ustawiła się w półkolu tak, aby Harry ich dobrze widział. 
— Panuję nad powietrzem i ziemią. — odezwała się Rebecca. — Zaraz pokażę Ci kilka zaklęć. 
Machnęła ręką i nagle zawiał silny wiatr. Pokierowała swoją mocą trochę dalej od nich tworząc trąbę powietrzną. Jednak nie wciągała ona żadnych rzeczy, po prostu istniała. 
— To ty decydujesz o sile i o tym, jak ma się zachowywać. — powiedziała Rebecca wskazując na trąbę powietrzną. 
— Yhym. — mruknął Harry. 
Rebecca opuściła teraz rękę, ale wir powietrza nawet nie zadrżał. Potter popatrzył zdziwiony na kobietę. Wilson odwróciła się do niego i widząc pytanie w oczach chłopaka powiedziała:
— Utrzymuję teraz to umysłem. Nie muszę kierować dłoni, aby mieć panowanie nad żywiołem. 
Nagle za nią wzrosła ściana ziemi. Harry przerażony siłą i szybkością z jaką ona urosła, cofnął się. Rebecca uśmiechnęła się widząc jego reakcję. 
— Ziemia i powietrze dają duże możliwości. Tobie przydadzą się zaklęcia typowo wojenne. — zastanowiła się. — Takim przykładem może być...
— Brak tlenu... — podpowiedział Max.
— Otóż to, bracie. — uśmiechnęła się do niego. — Wybacz. — powiedziała po czym Max zaczął się dusić. — Tak działa, Harry, to zaklęcie. — wskazała na brata. 
Alexander patrzył na brata z politowaniem. Dostało mu się za to, że przerwał Rebecce w wypowiedzi. 
— Wystarczy, Reb [1]. — powiedział. 
Wilson niechętnie zdjęła zaklęcie z brata. 
— Za co?! — wyszeptał, gdy już mógł normalnie oddychać. 
— Nie przerywaj mi więcej. 
— Max, może teraz ty pokaż co potrafisz. — zaproponował Alexander, aby przerwać konflikt. 
— Dobrze. A więc przedstawiam magię wody i magię powietrza. Magię powietrza już widziałeś u Rebecci. Najfajniejszą rzeczą, którą możesz robić to teleportować się za pomocą przenoszenia swojego ciała w cząsteczkach wody. O, proszę. 
Przeniósł się kilka stóp dalej. Tak jakby woda wyparowywała. I unosiła się w powietrzu. 
— To samo umie robić Rebecca. Inne sztuczki to takie, że na morzu kontrolujesz prąd i zawsze wiesz gdzie się znajdujesz poprzez współrzędne geograficzne. [2]
Podniósł dłoń i z pobliskiego stawu wyleciała woda i podleciała do jego dłoni. Zatrzymując dokładnie kilka centymetrów przed nią. Zawisła w powietrzu. 
— To nie są jedyne sztuczki, jest tego naprawdę dużo. — oznajmił Alexander. — Nie widziałeś jeszcze ognia, którym ja władam. Oprócz ognia jeszcze wodą.
Popatrzył na drzewo. Po chwili stanęło w ogniu. Raz płomień wił się do góry, raz prawie gasł. 
— To są tylko podstawowe umiejętności. — zapewnił White. — Oprócz panowania nad żywiołami będziesz czytał w umysłach wszystkich istot, czarodziei, mugoli czy zwierząt. Teraz, jak mi wiadomo, potrafisz czytać w umysłach zwykłych czarodziei. Z magią żywiołów nie będziesz już ograniczony. Zmysły ci się wyostrzą. Będziesz się poruszał szybciej niż nawet wampiry. Twój mózg będzie wielką skarbnicą wiedzy. Dosłownie, Harry, będziesz wiedział wszystko. — mówił. — Harry, jeśli zdobędziesz pełną magię żywiołów to będziesz najpotężniejszym czarodziejem tego tysiąclecia. — powiedział poważnie. 
— Ale żadne z was nie panuje nad wodą, ogniem, ziemią i powietrzem jednocześnie. — orzekł Potter. — Więc jak ja...
— Ja to czuję, Harry. Ja to wiem. — powiedział pewnie. 
Chłopak szczerze w to wątpił. 
— Harry, naprawdę. 
— No... dobrze, a więc co muszę zrobić?
— Najpierw zastanów się czy na pewno chcesz tego się podjąć. Będzie to wymagało od Ciebie dużego zaangażowania i pracy, ale dzięki temu będziesz miał możliwość pokonania Lorda Voldemorta. 
Potter zastanawiał się przez chwlię. Jest jakieś światełko w tunelu. Świat czarodziejów ma szansę na wygranie tej wojny przez Chłopca, Który Przeżył. Ocali swoich przyjaciół, niewinnych ludzi... 
— Zgadzam się. — oznajmił wreszcie. 
Alexander wyglądał tak jakby chciał skakać z radości. Po chwili opanował się i powiedział:
— Na razie, Harry, wrócisz do swoich przyjaciół na święta, a potem przyjedziesz tutaj i zaczniemy szkolenie. Okey?
— Okey. — odpowiedział Harry. 
— To tyle na dzisiaj. Wracasz do swoich znajomych dzisiaj? 
— Tak. Myślę, że się martwią. 
— Tak, też tak myślę. — mruknął Alexander. 
— Max pomoże Ci dostać się z powrotem do Anglii. 
— Teraz? — zapytał Max. 
— Harry? — White popatrzył na chłopaka. 
— Tak, dzięki. 
Skinęli głową. 
— Do zobaczenia. 
— Tak, do zobaczenia. 
— Pa, Harry. — mruknęła panna Wilson.
Teleportowali się na Privet Drive. Harry popatrzył zdziwiony wkoło. Dlaczego tutaj?
— To tutaj jest miejsce twojego ostatniego meldunku. — oznajmił. 
— Mieszkałem tu. — przyznał chłopak. Ale przecież kilka dni wakacji mieszkał ze swoim ojcem w Snape Manor, więc dlaczego jego ostatni meldunek jest na Privet Drive, gdzie nie było go przez rok?! Nie rozumiał. 
— Zostawić Cię tutaj, czy chcesz gdzieś indziej? 
— Tak, poradzę sobie. Dziękuję, panu. 
— Och, proszę mów mi Max. — zaśmiał się. Harry kiwnął głową. 
— W takim razie dzięki, Max
— Na razie, Harry. — powiedział na pożegnanie po czym się deportował. 
Privet Drive zasnute było chmurami. Spadł już pierwszy śnieg... Harry tak naprawdę nie wiedział co robi jeszcze na tej ulicy... Pogrążony w myślach szedł naprzód. Po chwili stanął przed domem o nr 4. Westchnął. Spędził tutaj większość swojego dzieciństwa. Tak się cieszył, kiedy Severus powiedział mu, że nie będzie musiał więcej wracać do Dursleyów. To tak jakby gwiazdka przyszła pół roku wcześniej. Uśmiechnął się na to wspomnienie, po czym deportował się. 

* * * 

Hermiona wraz z Ronem siedzieli w hotelu Wynford w Cardiff. Ron dostał kilka minut temu informację od MI6, że Harry znajduje się już w Anglii. Jednak nie wiedzieli gdzie. Wiedzieli tylko tyle, że wrócił. 
Humor Hermiony od razu się poprawił. Postanowiła wysłać Harry'emu wiadomość z adresem ich pobytu. Podczas kilku dni nauczyła od Maxa Sheroona kilku przydatnych zaklęć. Między innymi właśnie Lectiio, które wysyła wiadomość bezpośrednio do adresata – pojawia się przed nim. 
— Ron, daj mi jakiś pergamin. — krzyknęła, gdy znalazła już pióro. Ron po chwili przyniósł jej kawałek pergaminu. 
Dziewczyna zamoczyła pióro w atramencie i napisała:

1-15 Clare St,
Cardiff, 
South Glamorgan,
 CF11 6BD,
Wielka Brytania

HG&RW

— Będzie wiedział o co chodzi? — spytał Ron
— Na pewno! 

* * *

Harry znajdował się w lasach w Atlancie, gdy przed nim pojawił się pergamin. Popatrzył podejrzanie na niego i ostrożnie wziął do ręki. Był jakiś adres. Zatrzymał się dłużej na podpisie: HG & RW. 
To nie była pułapka! Rozradowany schował pergamin do kieszeni. 

Hermiona Granger & Ron Weasley...

Znalazł przyjaciół! Tyle czasu plątał się po Atlancie, ale całe szczęście Hermiona o nim pomyślała. Uśmiechnął się... oczywiście, że to Hermiona; Ron by nie wpadł na taki pomysł. 
Po chwili stał już przed hotelem Wynford w Cardiff. Wszedł do holu, gdzie na kanapie siedziała Hermiona z książką w ręku. Gdy tylko go zauważyła pobiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. 
Zaskoczony chłopak dopiero po chwili ją objął. 
— Hej, Hermiono. Nie było mnie tylko trzy dni. — powiedział. 
— To dużo. — wymamrotała w jego pierś. 
— Przesadzasz... Gdzie Ron? — zapytał, gdy go już puściła. 
— W pokoju. Robi mapę. 
— Mapę? — spytał zdziwiony.
— Tego gdzie możemy znaleźć horkruksy.
— Aaaa... No tak. Muszę z wami porozmawiać. — rzekł już poważniej. 
— Coś się stało? — zaniepokoiła się dziewczyna. 
— Nie, nic złego na pewno. Chodźmy do Rona.  
Hermiona z Ronem zatrzymali się w pokoju nr 5 na pierwszym piętrze. 
— Stary, jak dobrze, że jesteś...— powiedział na wejście Weasley. — Już nie mogłem wytrzymać z... tą tutaj... — wskazał na Hermionę. Harry popatrzył uważnie na dziewczynę. — I cały czas "dlaczego z nim nie poszedłeś?", "kiedy on wróci?", "czy coś mu się stało?", "wróci?" i tak w kółko... 
Po tej tyradzie dostał poduszką po głowie. Harry zaśmiał się. Jak dobrze jest wrócić...
— O tak, Harry... A Ron ma dziewczynę. — teraz to Granger przejęła pałeczkę. Ron zarumienił się. 
— Naprawdę, Ron? No! Opowiadaj. 
— Hermiono! — westchnął. — To... Luna...
— Luna? Luna Lovegood? — Harry nie krył zdziwienia. 
— Romansowali ze sobą już w szkole. — dodała Hermiona. 
— No proszę, proszę... Czego to ja się dowiaduję. — zaśmiał się. 
— Hermiono!
— Oj, przestań, Ron i tak by się wydało. Słuchajcie muszę z wami porozmawiać...

* * * 

— Żartujesz, stary? — Ron był nieco zaniepokojony pomysłem Harry'ego. 
— Nie, Ron. To jedyna szansa na pokonanie jego. 
— A horkruksy?
— To swoją drogą. — chłopak spojrzał na milczącą Hermionę. Podczas opowieści także nic nie mówiła... tylko słuchała. — Hermiono? — westchnęła. 
— Sam Dumbledore skierował Cię na tę drogę, więc myślę, że jeśli byłoby to niebezpieczne... to nie dawał by Ci tych informacji...
— Będę musiał Was opuścić na czas szkolenia i testu...
— Czyli na jak długo? 
— Nie wiem, ale będę z Wami w kontakcie. Hermiono, musisz mnie nauczyć tego zaklęcia z tym pojawianiem się kartki. — Hermiona kiwnęła głową. 

— Kiedy wyjeżdżasz?
— Po świętach, Ron. Mam pomysł... 

— Jaki? 
— Może odpocznijmy w święta... Ron odwiedzi rodzinę... widzę, że za nimi tęsknisz... 
— Ale wy ze mną!
— Niestety, Ron, ale ja nie mogę! Nie chcę ściągać niebezpieczeństwa na twoją rodzinę. Ja zostanę w jakimś hotelu, a Hermiona...
— Ja też zostaję. Będzie mniejsze zagrożenie, Ron. Po za tym mógłbyś wybadać sytuację, jaka panuje w ministerstwie...
— Nie głupio gadasz, Hermiono. 
— Wiem. — zaśmiała się. — I przy okazji spotka się z Luną. — szepnęła na ucho Harry'emu, a ten się zaśmiał. 
— Ej! — oburzył się. — O co chodzi?
— Spotkasz się także z Luną! 
— A no tak... Pewnie tak. Miała przyjechać do domu na święta. 
Wstali z podłogi, na której dotychczas siedzieli. 
— A więc wyruszam. — powiedział ochoczo Ron. Przyjaciele przytaknęli. 

* * * 

— Merlinie! Harry! Gdzieś ty był! — wydarł się w jego myślach głos ojca. 
— W Hiszpanii... — opowiedział spokojnie Harry. 
— A no tak... — gniew Severusa zmalał. — Nie mogę się z tobą kontaktować, gdy jesteś za daleko, jak np. w Hiszapanii.
Po głosie Severusa Harry rozpoznał, że mu ulżyło. 
— Aha, rozumiem. 
— Zdecydowałeś się? Nie rozmawiałem jeszcze z Alexandrem. 
— Tak, po świętach zaczynam. 
— Mam nadzieję, że Ci się uda. — przyznał. 
— Ja też. 
— Dobrze, Harry... — zastała krępująca cisza. — Może jakoś Wam pomóc?
— Nie, jest ok. A co u śmierciożerców? 
— Czarny Pan zbiera nową krew. Od naszego ostatniego spotkania wtedy w Snape Manor przyłączyło się do niego około pięćdziesiąt osób. 
— O cholera! Tak dużo? — wystraszył się. 
— Niestety tak. Czarny Pan potrafi być przekonujący. Ministerstwo jak wiesz jest pod jego rządami... A głównie dzięki temu ma tak dużo nowych członków. 
— A jaka jest... twoja pozycja w Wewnętrznym Kręgu? — zapytał nieśmiało. 
— Och, Harry... — westchnął. 
— Co jest?
— Nadal jestem jego prawą ręką. 
— To chyba dobrze?
˜— Tak, ale komu mam niby przekazywać informację? Komu? Dumbledore'a nie ma, a Zakon ma mnie za zdrajcę...
— Możesz mnie, a ja będę przekazywał informację Zakonowi...?
— Nie wiem... czy to bezpieczne... No dobrze. Od czasu do czasu będę coś tam Ci wspominał. 
— A więc szykuje się jakaś akcja w najbliższych dniach?
— Nie. Czarny Pan świętuje... — Harry widział oczami wyobraźni jak Severus krzywi się. 
— Świętuje?
— Tak. Świętuje zwycięstwo w Glasgow. 
— O czym ty mówisz? — spytał kompletnie zdziwiony.
— Aaaa... To było dwa dni temu. Byłeś wtedy w Hiszpanii. Zakon Feniksa przygotował atak na Śmierciożerców. Wygrali Śmierciożercy...
— Jakie ofiary?
— Kilka osób, których nie znasz i poważnie ranny został George Weasley...
— Och, nie... 
— Z tego co mi wiadomo to wyjdzie z tego, więc się nie przejmuj. — zapewnił go. 
— Ron jedzie na święta do rodziny, więc wszystkiego się dowiemy... 
— Yhym... Tylko Ron?
— Tak. My zostajemy. Nie chcemy narażać Weasleyów. 
— Dobrze. Uważaj na siebie.
— Ok, tato. 
— Na razie, synu. 

* * * 

— Merlinie, ona rodzi! — krzyknęła jakaś rudowłosa kobieta. — HARRY!
— Jestem, pani Weasley. — krzyknął mężczyzna, który właśnie zbiegł po schodach. — Co się dzieje? — spojrzał na swoją ukochaną. 
— Rodzę. — wyszeptała. 
— No to pięknie. — krew odeszła mu z twarzy...
— Do szpitala z nią! — wrzasnął czarnowłosy mężczyzna. — Harry, na litość Merlina ocknij się!
— Już, tato. Zawiadomię szpital.
Po chwili żona Harry'ego znajdowała się w dobrych rękach medyków ze szpitala. 

~*~*~*~

[1] Reb – zdrobnienie od Rebecca, używa go Alexander.
[2] Coś jak Percy Jackson xD

A jednak się udało... już myślałam, że nie napiszę tego rozdziału w tym tygodniu... Wyszedł mi nawet dość długi xd W kolejnym rozwinę wątek Harry & Hermiona... Rona nie będzie, ale mimo to będzie się działo. 



4 lis 2015

Informacja #1


Z powodu problemów rodzinnych (umarł mój dziadek) nie jestem w stanie napisać nowego rozdziału (46) , który jest gotowy w około 20%. Postaram się ogarnąć i w najbliższym tygodniu coś napisać; jednak nic nie obiecuję. 

Pozdrawiam. 
Alexx. 

PS. Zakładka "Bohaterowie" ma nowy wygląd. Zapraszam do obejrzenia jej!
Szablon
Alexx
ALEXX