31 gru 2017

Rozdział 70

Rozdział 70
"Wrong Way"







"When the glitter fades and the walls won't hold
Cause from then, rubble
What remains
Can only be what's true
If all was lost
Is more I gain
Cause it led me back
To you"
The Greatest Showman - From Now On




— Albusie! Ludzie nie znikają sobie od tak. — krzyczał Severus tracąc resztki swojego opanowania.
Kilka minut wcześniej Albus ujawnił się Zakonowi, przedstawił swoją historię. Pomimo usprawiedliwienie, że to dla dobra świata, Zakon nie przyjął go z radością. Czarodzieje poczuli się zdradzeni. Nie pomógł w głównej bitwie. Wielu uważa go teraz za tchórza. Sam Albus miał teraz ważniejsze sprawy na głowie.
— Przyznaję, to nie jest normalne.
— Doprawdy? —  prychnął Snape.
— Severusie, proszę Cię. Nerwy nic tutaj nie dadzą.
Snape westchnął i usiadł przy stole na przeciwko Albusa. Znajdowali się w Snape Manor.
— Dobrze, więc jakie masz pomysły?
— Wiem na pewno, że pomoże nam Rada Żywiołów.
— Alexander?
— Alexander, jego rodzeństwo i wielu innych wybitnych czarodziei.
— My nawet nie wiemy gdzie szukać... — zrezygnowany potarł rękoma twarz. — Nawet nie wiemy czy jest kogo szukać. — dodała ciszej, ale Albus i tak usłyszał.
— Severusie, nadzieja umiera ostatnia. A ja jestem pewny, że Harry żyje.


* * *

— Proszę wszystkich o uwagę! — zaczął Alexander. — UWAGA! — krzyknął, gdy jego słowa nic nie dały.
Czarodzieje z różnych stron świata kłócili się, rozprawiali i cieszyli się swoim towarzystwem, a Alexander musiał nad nimi zapanować. Gdy nad głową śmignęło mu zaklęcie zaklął pod nosem i krzyknął jeszcze raz:
— SPOKÓJ!
Magowie odwrócili się w jego stronę z wyczekiwaniem dostrzegalnym w oczach.
— Moi drodzy, mamy dzisiaj bardzo ważną sprawę do omówienie i proszę Was o chwilę spokoju, bez kłótni. — zmierzył ich spojrzeniem. Niektórzy się zarumienili okazując swoją winę.— Wczoraj zaginął jeden z najważniejszych członków Rady Żywiołów. Harry Potter. Pierwszy, od bardzo dawna, mag żywiołów, który posiada pełny dar.
Kilka osób wciągnęło gwałtownie powietrze. Widocznie nie widzieli o tym, a sam Alexander nie rozgłaszał umiejętności Pottera.
— Po ostatecznym pokonaniu Voldemorta, Harry dostał drgawek i krzyczał z bólu. Kilka sekund później oślepił nas promień świata, gdy ponownie spojrzeliśmy w stronę chłopaka... już go nie było.
— Teleportował się? — zapytał ktoś.
— Jeśli już to nieumyślnie. — odpowiedział.
— Nie mógł się rozpłynąć w powietrzu. — powiedział Maxwell, czarodziej z Indii.
Alexander pokiwał głową.
— Mam tutaj wspomnienia jednego ze świadków. Obejrzyjcie je proszę i może wtedy ktoś zorientuje się, że coś takiego już widział.


 * * *

Nora była wyjątkowo cicha tego dnia. Zakon zebrał się, aby wkrótce pożegnać osoby poległe w bitwie. A było ich zdecydowanie za dużo... Remus opłakiwał swoją żonę, Nimfadorę. Rodzina Weasleyów opłakiwała Percy'go. Fred został poważnie ranny i na razie nie wybudził się ze śpiączki. Młodsze pokolenie opłakiwało Colina Creevey i Lavender Brown.
Hermiona opłakiwała Harry'ego. Ron próbował zachować zimną krew i nie pokazać, że się martwi, ale wychodziło mu to za dobrze.
Kiedy Albus się ujawnił Zakon nie był zadowolony. Hermiona była wściekła na niego, że zostawił Harry'ego samego ze wszystkim i obwinia go o utratę Pottera. Snape odzyskał swoje dobre imię i znowu był mile widzialny w Zakonie. Ich wspomnienia wróciły i znowu wiedzieli, że Snape jest ojcem Harry'ego.


* * *

Po obejrzeniu wspomnień z tamtej nocy czarodzieje zamarli. To, co się tam stało wykraczało poza granice tego, co wiadomo. Ku zaskoczeniu wszystkich ze swojego krzesła wstał pewien starszy czarodziej. Alexander popatrzył uważnie na niego przypominając sobie, że nazywa się Andriej i jest z Rosji.
— Tak?
Staruszek wycharczał coś cicho.
— To... czarna... magia. To... — wskazał na błysk. — ona go zabrała.
— Czarna magia?
— Każda magia... ma swoją... cenę. Ten chłopak już... ją jak... widać płaci. Śmierć... nie zapomina... A jak... dobrze... pamiętam... to ten młody człowiek już nie raz się wywinął.
Alexander z przerażeniem zdawał sobie sprawę, że Andriej ma rację.
— Merlinie! — szepnęło kilka osób.
— Myślę, że... dorobiliśmy się... kolejnego... Voldemorta... — dokończył Andriej i usiadł na swoim miejscu.
Sala rozbrzmiała rozmowami i kłótniami.
— Proszę o spokój! — nic to nie dało. — Zamknąć się! Kurwa!
Magowie spojrzeli zdziwieni na Alexandra.
— Ten chłopak jest pod moją opieką. Nie wolno Wam go zabić! Jak zdajecie sobie sprawę, to ja zarządzam Radą Żywiołów i taki jest mój rozkaz: macie znaleźć Harry'ego Pottera. Żywego!
— Oszalał pan, panie White. — powiedział jeszcze Andriej.
— Nie oszalałem. Nie zgadza się pan z moimi rozkazami? — spiorunował go wzrokiem.
Andriej wycofał się.
— Nie, oczywiście, że, panie White.


* * *

Harry z trudem otworzył oczy. Była noc, a on znajdował się w jakimś lesie. Podniósł się i przeszedł kawałek drogi. Księżyc świecił jasno przez co Harry widział dokładnie, co znajduje się przed nim. Z zimna zadrżał i spojrzał jeszcze raz na otaczający go las. Czuł się dziwnie. Był pewny, że nie mógłby teraz rzucać zaklęć. Jego magia była niestabilna, przez co robiła się niebezpieczna. 
— A kogo my tu mamy? — damski głos rozbrzmiał dokoła Harry'ego. Chłopak próbował namierzyć właściciela tego głosu, ale nie wiedział go. 
— Och, ptaszyno... — zaśmiała się. — To oczywiste, że mnie nie widzisz. 
— Kim jesteś? — krzyknął Harry.
— Kim jestem? Myślę, że to nie powinno Cię interesować. Bardziej powinno Cię interesować gdzie jestem.
— A więc gdzie jesteś? 
— Wszędzie. — szepnęła. 
Potter poczuł jakby drzewa przybliżały się do niego, nie wiedział czy to dzieje się tylko w jego głowie czy naprawdę zaraz drzewa go uduszą. Krzyknął z bólu, gdy coś wbiło mu się w żebra. 


* * *

Vallen przyglądała się poczynaniom Czarnego Nilu, który dopiął swego i był właśnie w posiadaniu Chłopca, Który Przeżył. Nie do końca wiedziała po co on był im potrzebny. Nie rozumiała, co taki chłopak może zaoferować Czarnemu Nilowi. Był wartościowy?
Czarny Nil, czyli cztery siostry, przyglądał się Wybrańcowi, który leżał nieprzytomny na posadce przed nimi. 
— Pora go wybudzić, Avelyne. — odezwała się jedna z nich.
— Jesteś tego pewna? Czarna magia nie przejęła jeszcze kontroli nad nim. — oznajmiła Avelyne.
— Caeleste chciała się jeszcze z nim pobawić. — oznajmiła blondynka. 
Caeleste pokiwała twierdząco głową, a Vivianne westchnęła.
— Na co jeszcze czekacie? — do pomieszczenia weszła kolejna siostra – Katherine. 
— Avelyne się waha. — oznajmiła Vivianne. 
Katherine pokręciła głową i rzuciła na Pottera Crucio. Chłopak od razu odzyskał przytomność jednocześnie krzycząc z bólu. Caeleste uśmiechnęła i podeszła bliżej jakby podziwiając niezwykły obiekt na wystawie.
— Witamy, panie Potter. — powiedziała. — Długo na pana czekaliśmy. 
— Kim jesteście? Gdzie ja jestem? — powiedział zachrypniętym od krzyku głosem. 
— Jesteśmy Czarny Nil. — powiedziała Katherine. — Jesteś w naszej krainie. I jesteś nasz!
— Coooo...?
Katherine rzuciła kolejne zaklęcie z torturujące, ciało chłopaka wygięło się w łuk. 
— Katherine, to ja miałam się nim zabawić. Wszystko psujesz. — warknęła Caeleste. 
Katherine uniosła ręce do góry w geście poddania i oznajmiła:
— Jest Twój!
Caeleste pogładziła chłopaka po policzku, na który spłynęła właśnie łza. 
— Jeszcze dzisiaj ma ogarnąć go ciemna magia. — rzekła Katherine i wyszła z pokoju pozostawiając Pottera z Caleste, Vivianne i Avelyne, które nie spoczną póki nie dostaną swojego mrocznego czarodzieja. 
— Powiem Ci coś, Harry... Jesteś nam potrzebny. Będziesz naszą  b r o n i ą,  naszą  c h l u b ą, naszym  p i o n k i e m. Będziesz naszym  m r o c z n y m  czarodziejem. Naszym  z a b ó j c ą. — oznajmiła Vivianne przeciągając niektóre wyrazy.
— Będziemy Cię torturować dopóki nie ogarnie Cię mroczna magia. — odezwała się Avelyne. 

Dwa dni później...

Harry stał wyprostowany i wpatrywał się w siostry, który aż piały z zachwytu. Oczy czarodzieja zaszły mgłą, a jego magia nie była już taka sama. 
— Jesteś cudowny. — zapiała Avelyne. Reszta się zgodziła z nią. 
— Czego nie można powiedzieć o Tobie. — odpowiedział Harry. 
— I jaki zadziorny. — dopowiedziała Vivianne.
Potter mruknął coś niezrozumiałego pod nosem wykazując tym samym brak jakiegokolwiek zainteresowania. 
— Mamy naszą zabójczą broń. — oznajmiła Katherine. — Przebierzcie go i dajcie jeść, a potem zaczniemy szkolenie. Przekonamy się co potrafi Wybraniec wspierany przez mroczną magię. — jej śmiech ogarnął całą salę...

____________________
Tak, to koniec Magii Żywiołów. W styczniu pojawi się prolog ostatniej części trylogii o tytule "Szept Ciemności". Nowe rozdziały ukażą się prawdopodobnie w lutym. Na WATTPADZIE możecie przeczytać całą pierwszą część, poprawioną z małymi zmianami w fabule, jak i drugą część, którą powoli dodaję. 
A oto opis "Szeptu Ciemności" III części Trylogii Superheroes:

Czy odpowiesz na Szept Ciemności?
Harry rozpływa się w powietrzu po ostatecznej Bitwie o Hogwart, w której zabija swojego największego wroga – Voldemorta. Jego przyjaciele rozpoczynają poszukiwania, podczas gdy świat czarodziejów szacuje straty i powoli odraza się czekając na powrót swojego bohatera. Tymczasem Potter opętany przez mroczną magię nie zamierza powracać do swojego starego życia i pozostaje w krainie Czarnego Nilu. Czy przyjaciele sprowadzą go na drogę światła? Jak dużo będzie musiał poświęcić Severus ratując swojego syna?
Zabił
Aby świat uratować,
Oszukał śmierć
Aby stać się Panem Śmierci,
Teraz to oni
Muszą go uratować,
A ciemność kryje się
W każdym z nas.



Łapcie jeszcze zwiastun:






Jeszcze na koniec chcę wam złożyć życzenia noworoczne, a więc:

Życzę Wam,
aby w Nowym Roku wszystkie wasze marzenia się spełniły,
aby zdrowie wam dopisywało,
abyście nigdy nie stracili nadziei, albowiem ona umiera ostatnia.
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU
ŻYCZY
ALEXX


Do zobaczenia w 2018 :)

29 gru 2017

Rozdział 69

Rozdział 69
"Just You and Me."










"I'm not a stranger to the dark
Don't hide away, be safe
'Cause we don't want your broken parts
I've learned to be ashamed of all my scars
Hideaway, they say
No one will love you who you are
But I won't let them break me down to dust"
This Is Me – Soundtrack The Greatest Showman


UWAGA!
Rozdział zawiera fragmenty książki J.K.Rowling w przekładzie Andrzeja Polkowskiego. (kursywa)


Promień zielonego światła uderzył w jego pierś. Nastała ciemność, jednak Harry nadal czuł się żywy. Chwilę później otworzył oczy, kilka razy zamrugał i rozejrzał się dokoła. Zdezorientowany zauważył, że może wstać i przemieszczać się po tym miejscu, które spowite było gęstą mgłą. Zrobił niepewnie kilka kroków w przód i krzyknął:
— Halooo?! Jest tu ktoś? Gdzie ja jestem?
— U Wrót Życia.— odpowiedział ktoś zza jego pleców. Harry drgnął i powoli odwrócił się w stronę nieznajomego głosu. Z niedowierzaniem wpatrywał się w swoją matkę, Lily.
— Mamo? — szepnął.
—Och, Harry. — chłopak pobiegł do niej i przytulił ją. 
— Umarłem? — zapytał gdy już wyrwał się z ramion matki. — Przecież chciałem umrzeć. — dodał cicho.
— Nie do końca. — zmarszczyła brwi zastanawiając się nad czymś.— Nadal czuć w tobie życie. Nie możesz umrzeć będąc żywy.
— Więc dlaczego tutaj jestem? — wskazał dłonią dokoła.
— Nie jestem w stanie ci tego wytłumaczyć. Jesteś gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią i tylko od Ciebie zależeć będzie wybór. Jesteś na tyle silny aby powrócić do życia, czy na tyle zrezygnowany aby pozostać tutaj?
— Nawet jeśli to jak miałabym wrócić?
—Twoje serce zna odpowiedź. — uśmiechnęła się.
— Czy to się dzieje naprawdę czy tylko w mojej głowie?
— " Ależ oczywiście to dzieje się w twojej głowie, Harry, tylko skąd, u licha, wniosek, że wobec tego nie dzieje się to naprawdę?"
— Mamo, brzmisz jak Dumbledore. — jęknął Harry. Nienawidził zagadek dyrektora.
— Dumbledore był mądrym człowiekiem. — oznajmiła uśmiechając się lekko. — Nie trać wiary w niego. 
Harry pokiwał smutno głową. Postać Lily rozpłynęła się we mgle. 

Znowu leżał twarzą w dół na ziemi. Woń Zakazanego Lasu wypełniała mu nozdrza. Wyczuwał policzkiem zimny grunt, a zawias okularów, które przekrzywiły mu się na nosie, gdy upadał, wżynał mu się w skroń. Wszystko go bolało, a miejsce, w które trafiło Mordercze Zaklęcie, piekło, jakby go tam ugodziła pięść okuta w żelazną rękawicę. Nie poruszył się, leżał dokładnie tam, gdzie upadł, z otwartymi ustami i lewą ręką wygiętą pod dziwnym kątem. Spodziewał się usłyszeć okrzyki triumfu i uciechy z powodu swojej śmierci, ale zamiast tego rozbrzmiewały wokół niego jakieś szepty, pomruki i tupot nóg.
— Panie... Panie mój... 
To był nabrzmiały uwielbieniem głos Bellatriks. Harry nie śmiał otworzyć oczu, pozwalał tylko swoim innym zmysłom badać, co się dzieje. Wiedział, że ma wciąż za pazuchą różdżkę, bo uciskała przylegającą do ziemi klatkę piersiową. Wyczuwał też coś miękkiego w okolicach żołądka i domyślił się, że to peleryna-niewidka wepchnięta pod szatę. 
—  Panie mój... 
— Dosyć. — To był głos Voldemorta. Narastający tupot nóg, jakby coraz więcej osób uciekało z tego samego miejsca. Pragnąc za wszelką cenę zobaczyć, co się dzieje, Harry uchylił na milimetr powieki. Voldemort usiłował podźwignąć się z ziemi. Śmierciożercy uciekali od niego, powracając do tłumu na skraju polany. Pozostała tylko klęcząca przy nim Bellatriks. Harry znowu zamknął oczy, zastanawiając się nad tym, co zobaczył. Śmierciożercy zbiegli się wokół Voldemorta, który chyba upadł na ziemię. Coś się stało, kiedy Voldemort ugodził Harry’ego Morderczym Zaklęciem. Czyżby też upadł? Na to wyglądało. Obaj na krótko stracili przytomność i obaj już ją odzyskali. 
— Panie, pozwól mi...
— Nie potrzebuję niczyjej pomocy — rozległ się zimny głos Voldemorta, a choć Harry ich nie widział, mógł sobie wyobrazić Bellatriks wyciągającą pomocną rękę. 
—  Chłopak... jest martwy?
 Na polanie zapadła głucha cisza. Nikt do Harry’ego nie podchodził, ale czuł ich spojrzenia, tak na nim skoncentrowane, że zdawały się wciskać go jeszcze bardziej w ziemię. Wstrzymał oddech, bojąc się, że drgnie mu palec lub powieka.
—  Ty — powiedział Voldemort, po czym rozległ się huk i ktoś krzyknął z bólu. —  Sprawdź to. Powiedz mi, czy jest martwy. 
Harry nie wiedział, kto ma to sprawdzić. Mógł tylko leżeć, słysząc zdradziecki łomot swojego serca, i czekać, aż ten ktoś do niego podejdzie. Pewnym pocieszeniem było to, że Voldemort najwyraźniej boi się sam do niego podejść, jakby podejrzewał, że nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem... Czyjaś dłoń, nadspodziewanie delikatna, dotknęła jego twarzy, podciągnęła powieki, wpełzła pod koszulkę i spoczęła na sercu. Słyszał szybki oddech kobiety, jej długie włosy łaskotały mu twarz. Wiedział, że ta kobieta musi wyczuwać łomotanie jego serca. 
—  Draco żyje? Jest w zamku? 
Szept był ledwo słyszalny; jej wargi prawie dotykały jego ucha, głowę pochyliła tak nisko, że jej długie włosy całkowicie przysłoniły mu twarz. 
—  Tak —  szepnął. Poczuł, jak zaciska się dłoń spoczywająca na jego piersi, paznokcie wbiły mu się w ciało. Potem wyciągnęła rękę spod jego koszulki i usiadła. 
—  Martwy!— zawołała Narcyza Malfoy.
 Teraz wszyscy zaczęli krzyczeć i wyć z uciechy, i tupać nogami, a poprzez zamknięte powieki Harry dostrzegł rozbłyski czerwonego i srebrnego światła. Zrozumiał. Narcyza uznała, że jedynym sposobem na dostanie się do zamku jest przyłączenie się do armii zdobywców. Nie dbała o to, czy Voldemort zwycięży czy nie, zależało jej tylko na odnalezieniu syna.
—  Widzicie? —  zaskrzeczał Voldemort, przekrzykując tumult. — Harry Potter zginął z mojej ręki i już nikt nie może mi zagrozić! Patrzcie! Crucio! 
Harry spodziewał się tego, wiedział, że Voldemort nie zostawi w spokoju jego ciała, spoczywającego na mchu w Zakazanym Lesie, lecz będzie chciał je zbezcześcić, by ukazać wszystkim chwałę swojego zwycięstwa. Zaklęcie poderwało go w powietrze. Całą siłą woli zmusił swe ciało, by pozostało bezwładne, ale ku swojemu zaskoczeniu nie odczuł bólu, którego się spodziewał. Powtórzyło się to kilka razy. Okulary spadły mu z nosa, poczuł, że różdżka osunęła się nieco niżej pod szatą, ale udało mu się nie zdradzić, że wciąż żyje, a kiedy padł na ziemię po raz ostatni, polana rozbrzmiała wybuchami śmiechu i głośnymi drwinami. 
—  A teraz —  rzekł Voldemort -— udamy się do zamku i pokażemy im, co się stało z ich bohaterem. 
Kto zaciągnie tam ciało? Nie... zaraz... Znowu wybuchły śmiechy, a po chwili Harry poczuł, że ziemia pod nim drży. 
—  Ty go zaniesiesz—  powiedział Voldemort. —  Pięknie będzie wyglądał w twoich ramionach i wszyscy go zobaczą. Podnieś swojego przyjaciela, Hagridzie. I okulary... załóż mu okulary... niech go wszyscy rozpoznają. 
Ktoś brutalnie wcisnął mu na nos okulary, ale olbrzymie dłonie, które go uniosły, okazały się bardzo łagodne. Czuł, jak ramiona Hagrida dygocą, wstrząsane łkaniem, a na twarz opadają mu wielkie, gorące łzy. Nie śmiał jednak okazać mu ruchem lub słowem, że nie wszystko jeszcze jest stracone. 
—  Ruszaj —  rozkazał Voldemort. 
Hagrid powlókł się z nim przez las, rozgarniając sobą gałęzie gęsto rosnących drzew. Gałęzie zaczepiały o szatę i włosy Harry’ego, ale spoczywał w ramionach Hagrida nieruchomo, z otwartymi ustami i zamkniętymi oczami, w ciemności, wśród triumfalnych wrzasków śmierciożerców, i gdy tak Hagrid kroczył z nim przez las prawie po omacku, zanosząc się łkaniem, nikomu nie przychodziło do głowy, by zobaczyć, czy na odsłoniętej szyi Harry’ego bije puls. Za śmierciożercami szły dwa olbrzymy; Harry słyszał trzask łamanych przez nie drzew i wrzask pobudzonych przez tumult ptaków. Zwycięski pochód kroczył przez Zakazany Las ku błoniom i po chwili Harry dostrzegł przez zamknięte powieki, że zrobiło się jaśniej.
— ZAKAŁA! 
Hagrid ryknął tak niespodziewanie, że Harry o mało co nie otworzył oczu. 
— Teraz rozpiera was radość, tchórzliwe chabety, żeście nie walczyły, co? Macie uciechę, bo Harry Potter jest... jest martwy... Urwał, znowu zanosząc się płaczem. Harry nie wiedział, ile centaurów przygląda się pochodowi, nie śmiał otworzyć oczu. Kilku śmierciożerców obrzuciło je obelgami. Nieco później Harry’ego owionęło świeższe, chłodniejsze powietrze i wyczuł, że dotarli na skraj lasu. 
—  Zatrzymaj się.
 Harry zrozumiał, że Hagrid został zmuszony przez Voldemorta do posłuszeństwa, bo zatrzymał się gwałtownie, lekko się zataczając. Ogarnęło ich lodowate zimno i usłyszał chrapliwe oddechy dementorów patrolujących brzeg lasu. Już się ich nie lękał. Gorejąca w nim świadomość, że przeżył, była jak chroniący przed nimi amulet, jakby w sercu strzegł go srebrny jeleń, patronus jego ojca. Ktoś przeszedł blisko i Harry poznał, że to Voldemort, bo chwilę później przemówił magicznie wzmocnionym głosem, który potoczył się przez błonia: 
—  Harry Potter nie żyje. Został zabity, gdy uciekał, ratując siebie, podczas gdy wielu z was oddało za niego życie. Niesiemy wam jego ciało jako dowód na to, że wasz bohater zginął. Zwyciężyliśmy. Straciliście połowę ludzi. Moi śmierciożercy przewyższają was liczebnie, a Chłopca, Który Przeżył, już nie ma. Zakończmy tę wojnę. Każdy, kto postanowi dalej walczyć, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie uśmiercony, podobnie jak wszyscy członkowie jego rodziny. Wyjdźcie z zamku, padnijcie przede mną na kolana, a daruję wam życie. Zycie zachowają też wasi rodzice i wasze dzieci, wasi bracia i wasze siostry. Przebaczę wszystkim i razem zbudujemy nowy świat. 
Na błoniach i w zamku zaległa cisza. Voldemort był tak blisko, że Harry nie śmiał otworzyć oczu. 
—  Idziemy —  rzekł Voldemort, a Hagrid posłusznie ruszył naprzód. Teraz Harry uchylił lekko powieki i ujrzał idącego przed nimi Voldemorta. Wokół jego ramion wił się wielki wąż, już uwolniony z zaczarowanej klatki. Harry nie mógł jednak sięgnąć po ukrytą pod szatą różdżkę bez zwrócenia na siebie uwagi śmierciożerców, kroczących po obu stronach przez powoli rozjaśniającą się ciemność... 
— Harry —  łkał Hagrid.—  Och, Harry... Harry... 
Harry znowu zacisnął mocno powieki. Wiedział, że zbliżają się do zamku, i wytężył słuch, by poprzez chełpliwe okrzyki śmierciożerców i tupot stóp usłyszeć jakieś odgłosy życia z wewnątrz. 
— Stop.
 Pochód zatrzymał się. Harry poznał po odgłosach stóp, że śmierciożercy rozwinęli się w tyralierę naprzeciw drzwi szkoły. Przez zamknięte powieki widział czerwonawą poświatę, co musiało oznaczać, że drzwi frontowe są otwarte i z sali wejściowej pada na niego światło. Czekał. Za chwilę ujrzą go ci wszyscy, za których próbował oddać życie, ujrzą go martwego w ramionach Hagrida.
—  NIE! 
Nigdy by się nie spodziewał, że profesor McGonagall może wydać z siebie tak przeraźliwy dźwięk. Gdzieś w pobliżu wybuchnęła śmiechem inna kobieta: to Bellatriks radowała się z rozpaczy McGonagall. Zerknął spod lekko uchylonych powiek i zobaczył ludzi tłoczących się w drzwiach i na kamiennych stopniach. Wszyscy chcieli zobaczyć na własne oczy, czy to, co usłyszeli, jest prawdą. Voldemort stał kilka kroków przed Hagridem, gładząc głowę Nagini białym palcem. Znowu zacisnął powieki. 
—  Nie! 
—  Nie! 
—  Harry! 
— HARRY

Severus zatoczył się patrząc na ciało syna. Voldemort widząc to uśmiechnął się szaleńczo.
— Zdrajca zostanie zdrajcą, Severusie. — Snape skrzywił się. — Zakon Cię ponownie przyjął? Czym się wkupiłeś? — zaśmiał się. — Twój syn nie żyje, co teraz zrobisz?
— Zabiję Cię. — syknął wyrywając się na przód, ale Minerwa w porę go zatrzymała. 


Rozpaczliwe krzyki rozdarły powietrze. Neville płonął jak żywa pochodnia, nie mogąc się poruszyć. Harry poczuł, że tego nie zniesie, że musi coś zrobić... A wtedy wiele rzeczy wydarzyło się równocześnie. Usłyszeli wrzawę dochodzącą z odległych granic terenów szkolnych, jakby setki ludzi wdzierało się przez niewidoczne mury i gnało w stronę zamku, wydając wojenne okrzyki. Jednocześnie zza rogu zamku wyłonił się Graup, rycząc: „HAGGER!", na co natychmiast odpowiedziały rykiem olbrzymy Voldemorta i pobiegły ku niemu jak rozwścieczone słonie, aż ziemia zadygotała. Potem rozległ się tętent kopyt i brzdęknięcia cięciw, a na śmierciożerców spadł deszcz strzał. Rozbiegli się z krzykiem. Harry wyciągnął spod szaty pelerynę-niewidkę, narzucił ją na siebie i zerwał się na równe nogi. W tej samej chwili Neville też się poruszył. Jednym szybkim, płynnym ruchem uwolnił się spod Zaklęcia Pełnego Porażenia Ciała. Płonąca Tiara Przydziału spadła mu z głowy, a on wyciągnął z niej srebrny miecz z wysadzaną rubinami rękojeścią... Nikt nie usłyszał świstu srebrnej klingi wśród ryku nadciągającego tłumu, łoskotu nacierających na siebie olbrzymów i tętentu centaurów, a jednak wszystkie oczy zwróciły się na niego. Jednym ciosem odrąbał wielkiemu wężowi łeb, który śmignął wysoko w powietrze, połyskując w świetle bijącym z sali wejściowej. Voldemort otworzył usta, wydając z siebie okrzyk wściekłości, którego nikt nie mógł usłyszeć, a cielsko Nagini opadło z głuchym łoskotem u jego stóp... Harry, ukryty pod peleryną-niewidką, rzucił Zaklęcie Tarczy między Neville’a i Voldemorta, zanim ten ostatni zdołał unieść różdżkę. A potem rozległ się ryk Hagrida, dobrze słyszalny pomimo wrzawy, krzyków i łoskotu wpadających na siebie olbrzymów: 
Rozpaczliwe krzyki rozdarły powietrze. Neville płonął jak żywa pochodnia, nie mogąc się poruszyć. Harry poczuł, że tego nie zniesie, że musi coś zrobić... A wtedy wiele rzeczy wydarzyło się równocześnie. Usłyszeli wrzawę dochodzącą z odległych granic terenów szkolnych, jakby setki ludzi wdzierało się przez niewidoczne mury i gnało w stronę zamku, wydając wojenne okrzyki. Jednocześnie zza rogu zamku wyłonił się Graup, rycząc: „HAGGER!", na co natychmiast odpowiedziały rykiem olbrzymy Voldemorta i pobiegły ku niemu jak rozwścieczone słonie, aż ziemia zadygotała. Potem rozległ się tętent kopyt i brzdęknięcia cięciw, a na śmierciożerców spadł deszcz strzał. Rozbiegli się z krzykiem. Harry wyciągnął spod szaty pelerynę-niewidkę, narzucił ją na siebie i zerwał się na równe nogi. W tej samej chwili Neville też się poruszył. Jednym szybkim, płynnym ruchem uwolnił się spod Zaklęcia 
Pełnego Porażenia Ciała. Płonąca Tiara Przydziału spadła mu z głowy, a on wyciągnął z niej srebrny miecz z wysadzaną rubinami rękojeścią... Nikt nie usłyszał świstu srebrnej klingi wśród ryku nadciągającego tłumu, łoskotu nacierających na siebie olbrzymów i tętentu centaurów, a jednak wszystkie oczy zwróciły się na niego. Jednym ciosem odrąbał wielkiemu wężowi łeb, który śmignął wysoko w powietrze, połyskując w świetle bijącym z sali wejściowej. Voldemort otworzył usta, wydając z siebie okrzyk wściekłości, którego nikt nie mógł usłyszeć, a cielsko Nagini opadło z głuchym łoskotem u jego stóp... Harry, ukryty pod peleryną-niewidką, rzucił Zaklęcie Tarczy między Neville’a i Voldemorta, zanim ten ostatni zdołał unieść różdżkę. A potem rozległ się ryk Hagrida, dobrze słyszalny pomimo wrzawy, krzyków i łoskotu wpadających na siebie olbrzymów: - HARRY! HARRY.. GDZIE JEST HARRY?! Wokół zamku zapanował chaos. Śmierciożercy pierzchali przed nacierającymi centaurami, wszyscy umykali przed miażdżącymi stopami olbrzymów, a bitewne okrzyki nadchodzących nie wiadomo skąd posiłków nasilały się z każdą chwilą. Nad głowami olbrzymów Voldemorta krążyły wielkie, skrzydlate stworzenia, testrale i hipogryf Hardodziob, pazurami i dziobami atakując ich oczy, podczas gdy Graup okładał ich pięściami. Czarodzieje, w tym zarówno obrońcy Hogwartu, jak i śmierciożercy, ratowali się ucieczką do zamku. Harry miotał zaklęciami w każdego śmierciożercę, którego zobaczył; padali, nie wiedząc, kto ich ugodził, pod stopy cofającego się w panice tłumu. Harry, wciąż pod peleryną-niewidką, został wepchnięty przez tłum do sali wejściowej. Rozglądał się za Voldemortem i wkrótce zobaczył go w głębi sali, jak strzelał zaklęciami na lewo i prawo, wycofując się w stronę Wielkiej Sali i wciąż wykrzykując rozkazy do swoich zwolenników. Harry rzucił kilka kolejnych Zaklęć Tarczy, ratując przed różdżką Voldemorta Seamusa Finnigana i Hannę Abbott, którzy przemknęli obok niego i wpadli do Wielkiej Sali, gdzie już rozgorzała walka. Teraz do drzwi frontowych zaczęło szturmować jeszcze więcej ludzi. Harry zobaczył Charliego Weasleya doganiającego Horacego Slughorna, który wbiegał po kamiennych stopniach, nadal w szmaragdowej piżamie. Za nimi tłoczyła się duża grupa członków rodzin i przyjaciół tych wszystkich uczniów Hogwartu, którzy pozostali w zamku, razem z wieloma mieszkańcami Hogsmeade. Centaury Zakała, Ronan i Magorian wpadły do sali wejściowej, grzmiąc kopytami po kamiennej posadzce. Za plecami Harry’ego coś huknęło: to wypadły z zawiasów drzwi prowadzące do kuchni.
W sali wejściowej zaroiło się od skrzatów domowych, wrzeszczących i wymachujących tasakami i nożami do krajania mięsa, a przewodził im Stworek z medalionem Regulusa obijającym mu się o piersi, który pokrzykiwał głosem ropuchy: - Do boju! Do boju! Za mojego pana, obrońcę domowych skrzatów! W imię mężnego Regulusa, do boju! Do boju z Czarnym Panem! Rozwścieczone skrzaty dźgały i chlastały nożami wrogów po kostkach i łydkach i gdziekolwiek Harry spojrzał, tam widział śmierciożerców padających pod samym ciężarem mrowia obrońców zamku, wyciągających z ran groty strzał, łapiących się za krwawiące łydki albo próbujących uciec, ale daremnie, bo przy drzwiach frontowych wpadali prosto w tłum nowo przybyłych. Ale walka wciąż trwała. Harry przebiegł pomiędzy pojedynkującymi się parami i szamocącymi się jeńcami i wpadł do Wielkiej Sali. 
— HARRY! HARRY.. GDZIE JEST HARRY?! 
Wokół zamku zapanował chaos. Śmierciożercy pierzchali przed nacierającymi centaurami, wszyscy umykali przed miażdżącymi stopami olbrzymów, a bitewne okrzyki nadchodzących nie wiadomo skąd posiłków nasilały się z każdą chwilą. Nad głowami olbrzymów Voldemorta krążyły wielkie, skrzydlate stworzenia, testrale i hipogryf Hardodziob, pazurami i dziobami atakując ich oczy, podczas gdy Graup okładał ich pięściami. Czarodzieje, w tym zarówno obrońcy Hogwartu, jak i śmierciożercy, ratowali się ucieczką do zamku. Harry miotał zaklęciami w każdego śmierciożercę, którego zobaczył; padali, nie wiedząc, kto ich ugodził, pod stopy cofającego się w panice tłumu. Harry, wciąż pod peleryną-niewidką, został wepchnięty przez tłum do sali wejściowej. Rozglądał się za Voldemortem i wkrótce zobaczył go w głębi sali, jak strzelał zaklęciami na lewo i prawo, wycofując się w stronę Wielkiej Sali i wciąż wykrzykując rozkazy do swoich zwolenników. 
Harry rzucił kilka kolejnych Zaklęć Tarczy, ratując przed różdżką Voldemorta Seamusa Finnigana i Hannę Abbott, którzy przemknęli obok niego i wpadli do Wielkiej Sali, gdzie już rozgorzała walka. Teraz do drzwi frontowych zaczęło szturmować jeszcze więcej ludzi. Harry zobaczył Charliego Weasleya doganiającego Horacego Slughorna, który wbiegał po kamiennych stopniach, nadal w szmaragdowej piżamie. Za nimi tłoczyła się duża grupa członków rodzin i przyjaciół tych wszystkich uczniów Hogwartu, którzy pozostali w zamku, razem z wieloma mieszkańcami Hogsmeade. Centaury Zakała, Ronan i Magorian wpadły do sali wejściowej, grzmiąc kopytami po kamiennej posadzce. Za plecami Harry’ego coś huknęło: to wypadły z zawiasów drzwi prowadzące do kuchni.
W sali wejściowej zaroiło się od skrzatów domowych, wrzeszczących i wymachujących tasakami i nożami do krajania mięsa, a przewodził im Stworek z medalionem Regulusa obijającym mu się o piersi, który pokrzykiwał głosem ropuchy: 
 Do boju! Do boju! Za mojego pana, obrońcę domowych skrzatów! W imię mężnego Regulusa, do boju! Do boju z Czarnym Panem! Rozwścieczone skrzaty dźgały i chlastały nożami wrogów po kostkach i łydkach i gdziekolwiek Harry spojrzał, tam widział śmierciożerców padających pod samym ciężarem mrowia obrońców zamku, wyciągających z ran groty strzał, łapiących się za krwawiące łydki albo próbujących uciec, ale daremnie, bo przy drzwiach frontowych wpadali prosto w tłum nowo przybyłych. Ale walka wciąż trwała. 
Harry przebiegł pomiędzy pojedynkującymi się parami i szamocącymi się jeńcami i wpadł do Wielkiej Sali. [....]
— Protego! — ryknął Harry, a środek sali przedzieliła magiczna tarcza.
 Voldemort rozejrzał się, szukając tego, kto rzucił zaklęcie. W tej samej chwili Harry zrzucił z siebie pelerynę-niewidkę.
W całej sali rozbrzmiały okrzyki przerażenia, zaskoczenia i radości, z każdej strony było słychać: „Harry! ON ŻYJE!", ale natychmiast wszystko ucichło i zapadła pełna napięcia cisza, w której Voldemort i Harry, nie spuszczając z siebie wzroku, zaczęli powoli krążyć wokół siebie.
 Niech nikt nie próbuje mi pomagać!  zawołał Harry, a w tej głuchej ciszy jego głos zabrzmiał jak fanfara. Tak musi się to zakończyć. Tylko ja i on.

— To koniec, Tom. — powiedział patrząc w oczy Voldemorta. 
— Twoja magia... jest inna... — oznajmił nagle. — Oj, Harry... nie ładnie się bawić czarną magią... i żywiołami. Nie jesteś już taki niewinny jak kiedyś. 
— Masz rację... nie jestem taki jak kiedyś i z pewną Cię dzisiaj zabiję. Ty już dwa razy spudłowałeś. 
— PRZECIEŻ CIĘ ZABIŁEM! 
— Znowu pudło. Nie udało Ci się. Jestem Panem Śmierci, Tom. Nie zabijesz mnie, ale za to zginiesz z mojej ręki. 
— Oszalałeś, Potter. 
— Trzeba to skończyć, Tom. Raz na zawsze. Nie zabiłeś Severusa, nie zabiłeś mnie... zaczynam wątpić w twoje umiejętności. — Harry zaśmiał się. 
— Avada Kedavra! — ryknął Voldemort, Potter wyczarował potężną tarczę i wchłonął zaklęcie. 
Tom rzucił je jeszcze raz, ale z podobnym skutkiem. 
Nagle Harry uniósł dłoń i skierował ją przeciwko Tomowi.
— Avada Kedavra! — powiedział spokojnie. 
Ciało Voldemorta odleciało do tyłu niczym szmaciana lalka. Śmierciożercy, którzy byli najbliżej swojego pana znaleźli się w podobnej sytuacji – martwi. 
Hermiona spojrzała na Harry'ego, który drżał, jakby dostał jakiegoś ataku.
— HARRY!
Spojrzał na dziewczynę. Jego oczy zaszły mgłą. 
— Pamiętaj, że Cię kocham! — powiedział po czym krzyknął z bólu.
— HARRY! HARRY! kilka osób krzyknęło jednocześnie. 
Potter upadł na ziemię, jego kończyny wygięły się w cztery strony świata. 
Z jego ciała zaczęło emanować światło, które z każdą chwilą zajmowało coraz więcej miejsca, aż objęło wszystkich. 
— HARRY! — krzyk Hermiony był ostatnim, co Harry zapamiętał... potem była już tylko ciemność.
Gdy światło zniknęło zauważyli, że nie ma Harry'ego. 
— GDZIE JEST HARRY? — krzyczał Snape. 
— HARRY!
— Zniknął. — Hermiona łkała. 
Ciało Voldemorta wyparowało, pozostawiając po sobie tylko szatę. Ciało Harry'ego zniknęło nie pozostawiając nic. 
— Merlinie, co teraz? — spytał Ron podchodząc do miejsca, gdzie jeszcze kilka chwil temu leżał Harry.
— HARRY! — krzyknął nagle nowy głos. Odwrócili się w stronę Alexandra, jak się okazało.
— Gdzie on jest? — Snape podszedł do White'a. 
— Nie wiem, ale poczułem coś dziwnego. — oznajmił. — Dlatego jestem.
— On... on... wyparował...  wydusił Severus. 
— Spokojnie, Severusie, znajdziemy go. — zapewnił Alexander. 


________________________
Miałam nie dodawać fragmentów z książki, ale tak jest lepiej... tak sądzę. 



OSTATNI ROZDZIAŁ MAGII ŻYWIOŁÓW ZOSTANIE DODANY 31 GRUDNIA!

ZWIASTUN "SZEPTU CIEMNOŚCI" TRZECIEJ CZĘŚCI


OPIS TRZECIEJ CZĘŚCI OTRZYMACIE WRAZ Z OSTATNIM ROZDZIAŁEM (31.12.)

ZAPRASZAM NA WATTPADA, GDZIE MOŻECIE PRZECZYTAĆ CAŁĄ PIERWSZĄ, POPRAWIONĄ CZĘŚĆ

POZDRAWIAM
ALEXX ;3




16 gru 2017

Rozdział 68

Rozdział 68
"Czarna Różdżka"








UWAGA!
Rozdział zawiera fragmenty książki J.K.Rowling w przekładzie Andrzeja Polkowskiego. Fragmenty te pisane są kursywą i stanowią większość tego rozdziału! Pewne fragmenty zostały wycięte na potrzeby tego opowiadania.

Bitwa w Hogwarcie przebiega w ten sam sposób, co w oryginale. Będą się tylko różnić ofiary tej bitwy, o których dowiecie się w następnym rozdziale. Wspomnienia Snape'a zostały wyrzucone z opowiadania; Dumbledore przekazał mu pewne informacje (o tym, że musi zginąć) w liście, który Snape mu dał.


Świat się skończył, więc dlaczego bitwa wciąż trwa, dlaczego w całym zamku nie zapadła pełna zgrozy cisza, dlaczego walczący nie rzucili broni? [...] A potem za wielką dziurą wyrwaną w boku zamku przeleciało jakieś ciało i z ciemności pomknęły ku nim zaklęcia, godząc w ścianę tuż nad ich głowami. 
- Padnij! - krzyknął Harry, bo nowe świetliste groty już mknęły ku nim z czerni nocy. [...]
Hermiona wrzasnęła, a kiedy Harry się odwrócił, nie musiał jej pytać, dlaczego. Olbrzymi pająk wielkości małego samochodu próbował wcisnąć się przez dziurę w ścianie: jeden z potomków Aragoga włączył się do walki. Ron i Harry krzyknęli jednocześnie, a ich zaklęcia zderzyły się, odrzucając potwora do tyłu. Zniknął w ciemności, wymachując rozpaczliwie odnóżami. 
- Przyprowadził przyjaciół! - zawołał Harry, patrząc przez wyrwę w ścianie na mury zamku, po których wspinało się więcej pająków, uwolnionych z Zakazanego Lasu, gdzie musieli się już dostać śmierciożercy. Wystrzelił kilka zaklęć oszałamiających, trafiając przywódcę, który runął w dół, strącając swoich towarzyszy, i zniknął z pola widzenia. Kolejne świetliste groty świsnęły Harry’emu nad głową tak blisko, że poczuł, jak włosy stają mu dęba. 
- Wynosimy się stąd! TERAZ! [...]
- Będziemy walczyć! - powiedziała Hermiona. - Będziemy musieli, żeby dopaść tego węża! Ale nie zapominajmy o tym, co mamy z-zrobić! Tylko my możemy położyć temu kres! 
Ona też szlochała, ocierając sobie twarz porwanym, nadpalonym rękawem, ale wzięła parę głębokich oddechów i zwróciła się do Harry’ego: 
- Musisz odnaleźć Voldemorta, bo przecież wąż jest z nim, prawda? Zrób to, Harry... zajrzyj do jego świadomości! 
Dlaczego to było takie łatwe? Bo blizna bolała go już od wielu godzin, żeby mógł zobaczyć myśli Voldemorta? Zamknął oczy i natychmiast krzyki, huki i odległe odgłosy bitwy przycichły, jakby stał gdzieś daleko, bardzo daleko...
Stał pośrodku opustoszałego, ale dziwnie znanego mu pokoju z łuszczącymi się tapetami na ścianach. Wszystkie okna prócz jednego zabite były deskami. Przez to jedno okno widać było w oddali rozbłyski światła tam, gdzie stał zamek, ale w pokoju było ciemno, paliła się tylko jedna oliwna lampka. Przetaczał różdżkę między palcami, przyglądał się jej, myślami będąc w tym Pokoju w zamku, w tajemnym Pokoju, który tylko on znał, w Pokoju, którego istnienie, tak jak istnienie Komnaty, mógł odkryć tylko ktoś taki jak on, ktoś tak mądry, tak przebiegły, obdarzony tak wnikliwym umysłem... Ten chłopak, ta marionetka Dumbledore’a nigdy diademu nie znajdzie... choć zaszedł już o wiele dalej, niż można się było po nim spodziewać... za daleko... 
- Panie - rozległ się zrozpaczony, rwący się głos. Odwrócił się. W najciemniejszym kącie pokoju siedział Lucjusz Malfoy, w łachmanach, wciąż ze śladami po karze, jaką otrzymał po ostatniej ucieczce chłopca. Jedno oko miał zamknięte i podpuchnięte. 
- Panie... błagam... mój syn... 
- Jeśli twój syn zginął, Lucjuszu, to nie moja wina. Nie przyszedł, aby walczyć po mojej stronie, jak reszta Ślizgonów. Może postanowił zostać przyjacielem Harry’ego Pottera? 
- Nie... nigdy - wyszeptał Malfoy. 
- Oby tak było. 
- Nie obawiasz się, panie... nie obawiasz się, że Pottera mógł już zabić ktoś inny? - zapytał Malfoy roztrzęsionym głosem. - Czy nie byłoby rozsądniej... wybacz mi, panie... żebyś przerwał tę bitwę, wkroczył do zamku i... s-sam go odnalazł? 
- Nie udawaj, Lucjuszu. Chcesz przerwać bitwę, żeby zobaczyć, co stało się z twoim synem. A ja nie muszę szukać Pottera. Zanim nastanie świt, Potter sam mnie odnajdzie. 
Voldemort ponownie opuścił wzrok na różdżkę. Niepokoiła go... a to, co niepokoiło Lorda Voldemorta, zawsze musiało być zmienione... 
- Przyprowadź mi tu Snape’a.
 - Snape’a... p-panie m-mój? 
- Snape’a. Zaraz. Jest mi potrzebny. Chcę, żeby mi... w czymś usłużył. Idź. 
Przerażony Lucjusz opuścił pokój, potykając się w ciemności. Voldemort stał nadal, obracając różdżkę w palcach i przyglądając się jej uważnie. 
- To jedyny sposób, Nagini - szepnął i rozejrzał się po pokoju. W powietrzu zawieszony był olbrzymi, gruby wąż, skręcający się z leniwym wdziękiem w chronionej zaklęciami przestrzeni, którą mu wyczarował, wewnątrz świetlistej, przezroczystej kuli.
Że zduszonym okrzykiem Harry wyrwał się ze świadomości Voldemorta i otworzył oczy. Uszy natychmiast zaatakowały mu dzikie wycia i krzyki, łoskoty i huki. - Jest we Wrzeszczącej Chacie. Wąż jest przy nim, w jakiejś magicznej kuli, która go chroni. Właśnie posłał Lucjusza Malfoya po Snape’a. 
- Voldemort jest we Wrzeszczącej Chacie? - powtórzyła z oburzeniem Hermiona. - Nie walczy?
 - Chyba uważa, że nie musi walczyć. Sądzi, że sam do niego przyjdę. 
- Ale dlaczego? 
- Wie, że szukam horkruksów... trzyma Nagini przy sobie... na pewno traktuje ją jako przynętę... na mnie...
 - No jasne - powiedział Ron, prężąc ramiona. - I dlatego nie możesz tam iść, bo on na ciebie czeka, ciebie się spodziewa. Zostań tutaj, zaopiekuj się Hermioną, a ja pójdę i... 
- Wy dwoje zostaniecie tutaj - przerwał mu Harry. - Nałożę pelerynę-niewidkę, pójdę tam i wrócę, jak tylko... 
- Nie - powiedziała Hermiona. - O wiele rozsądniej będzie, jak ja wezmę niewidkę i... [...]
 Gobelin u szczytu klatki schodowej, pod którym stali, rozdarł się na dwie części. 
- POTTER! 
Stało tam dwóch zamaskowanych śmierciożerców, ale zanim zdążyli podnieść różdżki, Hermiona krzyknęła: 
- Glisseo! 
Schody pod ich stopami wygładziły się w stromy zsyp i wszyscy troje zjechali w dół z taką szybkością, że zaklęcia oszałamiające wystrzelone przez śmierciożerców świsnęły im nad głowami. Przelecieli przez gobelin na dole schodów i potoczyli się po podłodze, uderzając w przeciwległą ścianę. 
- Duro! - krzyknęła Hermiona, wskazując różdżką na gobelin, który zamienił się w kamień. Usłyszeli dwa głuche tąpnięcia, gdy śmierciożercy uderzyli w tę zaporę. 
- Cofnąć się! - zawołał Ron i wszyscy troje przywarli do jakichś drzwi. Przemknęło obok nich stado galopujących biurek gnane przez profesor McGonagall. Chyba ich nie zauważyła, pędziła za biurkami z rozwianymi włosami, na twarzy miała głębokie rozcięcie. Kiedy minęła róg korytarza, usłyszeli jej okrzyk: 
- DO ATAKU! 
- Harry, nakładaj pelerynę - powiedziała Hermiona. - Nie martw się o nas...
Ale on zarzucił ją na wszystkich troje. Choć ledwo się pod nią mieścili, wątpił, by ktokolwiek dostrzegł ich stopy w pyle, który wisiał w powietrzu, pośród gradu spadających kamieni i grud tynku, w rozbłyskach zaklęć. Zbiegli po następnych schodach i znaleźli się w korytarzu pełnym walczących. Portrety po obu stronach zatłoczone były widzami, którzy wykrzykiwali rady i zagrzewali do boju uczniów i nauczycieli, stawiających czoło zamaskowanym i niezamaskowanym śmierciożercom. Dean zdobył gdzieś różdżkę, bo walczył z Dołohowem, Parvati z Traversera. Harry, Ron i Hermiona natychmiast unieśli różdżki, ale pojedynkujące się pary przemieszczały się przed nimi tak szybko, że trudno im było dobrze wymierzyć zaklęcie, by nie trafić kogoś ze swoich. Stali więc, "czekając na sposobność, by włączyć się do walki, gdy nagle rozległo się donośne: „uiiiiiiiiiiiiii!" i nadleciał Irytek, ciskając w śmierciożerców strączkami wnykopieniek, które omotywały im głowy wijącymi się zielonymi mackami. 
- Auuu! 
Kilka bulw uderzyło w pelerynę-niewidkę tuż nad głową Rona. Oślizgłe, zielone korzenie zawisły absurdalnie w powietrzu, gdy Ron próbował je strząsnąć. 
- Tam jest ktoś niewidzialny! - ryknął jeden z zamaskowanych śmierciożerców, pokazując palcem. Dean wykorzystał to i zwalił go na podłogę zaklęciem oszałamiającym. Dołohow próbował pomścić towarzysza, ale Parvati trafiła go Zaklęciem Pełnego Porażenia Ciała. 
- BIEGIEM! - krzyknął Harry. Uchwyciwszy kurczowo pelerynę, rzucili się z pochylonymi nisko głowami między walczących, ślizgając się w kałużach soku z wnykopieniek i zmierzając ku szczytowi marmurowych schodów. 
- Jestem Draco Malfoy! Jestem po waszej stronie! 
Draco stał u szczytu schodów, błagając o litość jakiegoś zamaskowanego śmierciożercę. Harry trafił w biegu śmierciożercę zaklęciem oszałamiającym. Malfoy rozejrzał się, szukając swojego wybawcy, a Ron spod peleryny rąbnął go pięścią w twarz. Malfoy upadł na leżącego bezwładnie śmierciożercę. Krew ciekła mu z warg, a na jego twarzy malowało się głębokie zdumienie. 
- Już po raz drugi tej nocy uratowaliśmy ci życie, obłudny gnojku! - krzyknął Ron. 
Na schodach i w sali wejściowej było więcej pojedynkujących się par. Wszędzie, gdzie Harry spojrzał, czerniło się od peleryn śmierciożerców. Przy drzwiach wejściowych Yaxley walczył z Flitwickiem, a tuż obok jakiś zamaskowany śmierciożerca z Kingsleyem. Uczniowie biegali we wszystkie strony, niektórzy nieśli lub wlekli rannych przyjaciół. Harry wystrzelił zaklęciem oszałamiającym w zamaskowanego śmierciożercę i chybił, ale o mało co trafił nim Neville’a, który pojawił się znienacka, wymachując kiściami tentakuli. Jadowite rośliny z ochotą owinęły się wokół najbliższego śmierciożercy i zaczęły go oplatać. 
Harry, Ron i Hermiona zbiegli po marmurowych schodach. Na lewo od nich rozległ się trzask rozbijanego szkła i z potrzaskanej klepsydry, pokazującej stan punktów zdobytych przez dom, rozsypały się po sali szmaragdy, tak że ludzie ślizgali się po nich w biegu. Z balkonu nad nimi spadły dwa ciała i coś szarego pomknęło ku nim na czterech nogach, by zatopić zęby w jednej z ofiar.
 - NIE! - wrzasnęła Hermiona, unosząc różdżkę. Rozległ się ogłuszający huk i zaklęcie zmiotło Fenrira Greybacka z ciała Lavender Brown. Uderzył plecami w marmurową balustradę, a kiedy próbował się podnieść, błysnęło i kryształowa kula spadła mu na głowę. Osunął się na posadzkę i przestał się poruszać. 
- Mam ich więcej! - krzyknęła profesor Trelawney znad balustrady. - Kto jeszcze chce? Proszę bardzo!
 I ruchem przypominającym serw tenisowy wyciągnęła z torby drugą olbrzymią kryształową kulę i machnęła różdżką. Kula przeleciała przez salę i roztrzaskała jedno z okien. W tej samej chwili ciężkie drzwi frontowe rozwarły się z hukiem i do środka wtargnęło więcej wielkich pająków. Powietrze rozdarły okrzyki przerażenia, walczący rozpierzchli się we wszystkie strony, a czerwone i zielone groty zaklęć pomknęły w masę tłoczących się do sali potworów, które zaczęły się cofać. 
- Jak stąd wyjdziemy?! - zawołał Ron, przekrzykując tumult, ale zanim Harry czy Hermiona zdołali mu odpowiedzieć, zostali odrzuceni na bok: to Hagrid zbiegał po schodach, wymachując swoją parasolką w różowe kwiatki i rycząc: 
- Nie róbcie im krzywdy! Nie róbcie im krzywdy! 
- HAGRIDZIE, NIEEE! 
Harry zapomniał o wszystkim. Wyskoczył spod peleryny i popędził ku niemu, zgięty wpół, by uniknąć zaklęć, które teraz rozświetliły całą salę wejściową. 
- HAGRID, WRACAJ! Zanim jednak zdołał do niego dobiec, zobaczył, co się stało. Hagrid zniknął wśród pająków, które miotając się rozpaczliwie i podrygując, wycofały się w jednym wielkim kłębowisku na zewnątrz, unosząc go ze sobą. 
- HAGRID!
Harry usłyszał, jak ktoś wykrzykuje jego imię, nie wiedział, czy woła go przyjaciel czy wróg, nie dbał o to, zbiegał już po stopniach w ciemność, ścigając pająki unoszące swą zdobycz. Hagrida nie było widać w kłębowisku odwłoków i nóg. 
- HAAGRIIIID!
 Wydawało mu się, że dostrzegł wielką rękę wynurzającą się z kłębowiska pająków, ale gdy popędził ku nim, zatrzymała go olbrzymia stopa, która wyłoniła się z ciemności i uderzyła w ziemię z taką siłą, że zadrżał grunt. Spojrzał w górę. Stał nad nim olbrzym, wysoki na jakieś dwadzieścia stóp, z głową ukrytą w cieniu. Światło z drzwi zamku padało tylko na jego owłosione łydki, podobne do pniaków. Jednym okrutnym, płynnym ruchem roztrzaskał któreś z wyższych okien, wciskając przez nie masywną pięść. Grad szkła posypał się na Harry’ego, zmuszając go do schronienia się w drzwiach. 
- Och! - krzyknęła Hermiona, która razem z Ronem dobiegła do drzwi i spojrzała na olbrzyma sięgającego przez okno po ludzi na korytarzu. 
- NIE RÓB TEGO! - wrzasnął Ron, chwytając ją za rękę, gdy unosiła różdżkę. 
- Jak go oszołomisz, to rozwali połowę zamku! 
- HAGGER?! Graup ruszył wzdłuż ściany zamku. Dopiero teraz Harry zdał sobie sprawę, że Graup jest rzeczywiście niewyrośniętym olbrzymem. Gigantyczny potwór, który próbował rozgnieść ludzi na wyższych piętrach, rozejrzał się i wydał z siebie ryk. Kamienne stopnie zadygotały, gdy ruszył ku swojemu mniejszemu krewniakowi. Wykrzywione usta Graupa rozwarły się, ukazując żółte zęby wielkości połówek cegieł, a potem natarli na siebie jak dwa rozjuszone lwy.
 - BIEGIEM! - krzyknął Harry. Chwycił Hermionę za rękę i zbiegli po kamiennych stopniach, słysząc potworne wrzaski i odgłosy ciosów wymienianych przez walczących ze sobą olbrzymów. Ron popędził za nimi. Harry nie stracił nadziei, że uda mu się odnaleźć i ocalić Hagrida. Biegł tak szybko, że byli już w połowie drogi do Zakazanego Lasu, gdy znowu coś ich powstrzymało. Powietrze wokół nich stężało jak nagle zmrożona mgła. Harry’emu zaparło dech w piersiach. Ku zamkowi sunęła w ciemności wielka fala zakapturzonych postaci czarniejszych od nocy. Słychać było świszczące oddechy... [...] Odgłosy walki nagle ucichły, zduszone gęstą, prawie namacalną ciszą, którą tylko dementorzy mogli rozsiać wokół siebie... 
- Harry, szybko! - dobiegł go gdzieś z daleka głos Hermiony. - Patronusy, Harry, szybko!
Podniósł różdżkę, ale już ogarniało go poczucie przytłaczającej beznadziejności.[...]  Poczuł się tak, jakby i jego ciało opuszczała już dusza... [...]
- Wynośmy się stąd! - krzyknął Ron, gdy olbrzym znowu zamachnął się maczugą, a jego ryk potoczył się po błoniach rozświetlanych czerwonymi i zielonymi błyskami. 
- Wierzba Bijąca - powiedział Harry. - Szybko! [...]
Biegł, prawie wierząc w to, że zdoła prześcignąć samą śmierć, nie zważając na świetliste groty, śmigające wokół niego w ciemności ze wszystkich stron, słysząc groźny jak łoskot morskich fal szum jeziora i posępne skrzypienie drzew w Zakazanym Lesie, choć noc była bezwietrzna. Biegł przez szkolne błonia, które same zdawały się buntować, biegł szybciej niż kiedykolwiek w życiu, i to on pierwszy ujrzał wielkie drzewo, Wierzbę Bijącą, która ochraniała sekret ukryty u jej korzeni siekącymi jak bicze gałęziami. Zwolnił, z trudem łapiąc powietrze, okrążając drzewo, by uniknąć młócących powietrze gałęzi, i usiłując dostrzec w mroku sęk, którego dotknięcie unieruchamiało gałęzie. Ron i Hermiona już do niego dobiegli. Hermiona była tak zasapana, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. 
- Jak... jak się tam dostaniemy? - wydyszał Ron. 
- Widzę... to miejsce... żeby tak mieć... znowu Krzywołapa... 
- Krzywołapa? - Hermiona trzymała się za pierś, zgięta wpół. - Jesteś czarodziejem czy nie jesteś? 
- Och... no tak... tak... 
Ron rozejrzał się, po czym wycelował różdżkę w gałązkę leżącą na ziemi i powiedział: 
- Wingardium leviosa! 
Gałązka poderwała się z ziemi, okręciła w powietrzu, jakby ją porwał powiew wiatru, i podleciała do pnia, zręcznie omijając świszczące gałęzie. Dźgnęła w sęk nad korzeniami i Wierzba Bijąca natychmiast znieruchomiała. 
- Znakomicie! - wydyszała Hermiona. 
- Zaczekajcie. 
Wśród łoskotu i zgiełku szalejącej wokoło bitwy Harry zawahał się przez chwilę. Voldemort tego pragnął, czeka na niego... czy nie prowadzi Rona i Hermiony prosto w pułapkę?
Lecz wkrótce owładnęło nim okrutne i dojmująco jasne poczucie rzeczywistości: już nie można się cofnąć, trzeba zabić węża, a wąż jest tam, gdzie Voldemort, a Voldemort jest na końcu tunelu... 
- Harry, idziemy, właź do środka! - zawołał Ron, popychając go do przodu. Wcisnął się przez ukryty między korzeniami otwór do wydrążonego w ziemi korytarza. Był o wiele ciaśniejszy niż wtedy, gdy ostatni raz z niego korzystał. Wówczas, prawie cztery lata temu, musieli posuwać się nim zgięci wpół, teraz mogli się tylko czołgać. Harry ruszył pierwszy, przyświecając sobie różdżką, bojąc się, że za chwilę napotka jakąś przeszkodę. Pełzli naprzód w milczeniu. Utkwił wzrok w kołyszącym się promieniu światła wytryskującym z końca jego różdżki. Wreszcie tunel zaczął się podnosić i zobaczył przed sobą strużkę światła. Hermiona pociągnęła go za kostkę u nogi. 
- Peleryna! - szepnęła. - Nałóż pelerynę-niewidkę! 
Pomacał poza sobą, a ona wcisnęła mu w rękę zwiniętą śliską tkaninę. Z trudem wciągnął ją na siebie, mrucząc pod nosem „Nox", by zgasić różdżkę, po czym ruszył do przodu najciszej jak zdołał, w każdej chwili spodziewając się, że ktoś odkryje jego obecność, że usłyszy zimny, dobitny głos, ujrzy błysk zielonego światła. A potem dobiegły go głosy z pokoju tuż przed nim, trochę przytłumione, bo otwór tunelu przywalony był czymś, co wyglądało na starą skrzynię. Wstrzymując oddech, podpełzł do otworu i zajrzał do niego przez szparę między skrzynią i ścianą. Pokój był słabo oświetlony, ale zobaczył Nagini, wijącą się jak wąż rzeczny wewnątrz zawieszonej w powietrzu roziskrzonej kuli. Zobaczył krawędź stołu i białą rękę o długich palcach, bawiącą się różdżką. A potem usłyszał głos Snape’a i serce zabiło mu gwałtownie, bo Snape był zaledwie o kilkanaście cali od niego. 
- ...panie mój, ich opór słabnie... 
- ...i słabnie bez twojej pomocy - rzekł Voldemort swoim wysokim, dobitnym głosem. - Jesteś wytrawnym czarodziejem, Severusie, ale nie sądzę, by twoja obecność była tam teraz potrzebna. Jesteśmy już prawie u celu... prawie. 
- Pozwól mi odnaleźć chłopca. Przyprowadzę ci Pottera. Wiem, że zdołam go odnaleźć, panie. Proszę.
 Snape przeszedł tak blisko szpary, że Harry cofnął się trochę, nie spuszczając wzroku z Nagini. Zastanawiał się, czy jest jakieś zaklęcie, które mogłoby przedrzeć się przez jej ochronną sferę, ale nic mu nie przychodziło do głowy. A wystarczy jedna nieudana próba, by zdradzić, gdzie się znajduje...
Voldemort wstał. Harry zobaczył go: czerwone oczy, płaska twarz węża, blada tak, że wydawała się lekko połyskiwać w półmroku. 
- Mam pewien problem, Severusie - powiedział łagodnie. 
- Tak, panie? 
Voldemort uniósł Czarną Różdżkę, trzymając ją delikatnie i precyzyjnie jak dyrygent batutę. 
- Dlaczego ta różdżka nie chce mnie słuchać, Severusie? 
W ciszy, jaka zapadła, Harry usłyszał cichy syk węża, zwijającego się i rozwijającego w powietrzu... a może było to westchnienie Voldemorta, utrzymujące się jeszcze w powietrzu? 
- Panie... - powiedział beznamiętnym tonem Snape - nie rozumiem. Przecież... przecież rzucałeś niezwykłe zaklęcia tą różdżką. 
- Nie. Rzucałem nią zwykłe zaklęcia. Ja jestem niezwykły, ale ta różdżka... nie. Nie ujawniła mocy, której się spodziewałem. Nie czuję żadnej różnicy między nią a tą, którą nabyłem od Ollivandera wiele lat temu. Jego głos był spokojny, jakby zadumany, ale blizna Harry’ego zaczęła pulsować: w jego czole rodził się ból i czuł już kontrolowaną wściekłość rodzącą się w Voldemorcie. 
- Żadnej różnicy - powtórzył Voldemort. 
Snape milczał. Harry nie widział jego twarzy i zastanawiał się, czy Snape wyczuł niebezpieczeństwo, czy próbuje znaleźć odpowiednie słowa, by uspokoić swojego pana. Voldemort zaczął krążyć po pokoju. Harry co jakiś czas tracił go z oczu, słyszał tylko jego spokojny, wyważony głos, czuł wzmagający się ból i nabrzmiewającą w nim wściekłość. 
- Długo się nad tym zastanawiałem, Severusie... Czy wiesz, dlaczego odwołałem cię z pola walki? Harry na chwilę zobaczył profil Snape’a: oczy miał utkwione w wężu wijącym się w zaczarowanej klatce. 
- Nie, panie, ale błagam, byś pozwolił mi tam wrócić. Pozwól mi odnaleźć Pottera. 
- Mówisz jak Lucjusz. Żaden z was nie rozumie Pottera tak jak ja. Jego wcale nie trzeba szukać. On sam do mnie przyjdzie. Bo, widzisz, ja znam jego słabość, jego wielką wadę. Nie pogodzi się z tym, że wokół niego giną inni, wiedząc, że giną z jego powodu, że tracą za niego życie. Będzie chciał za wszelką cenę to powstrzymać. I przyjdzie. 
- Ale przecież przypadkowo może go zabić ktoś inny... 
- Wydałem moim śmierciożercom bardzo wyraźne instrukcje. Złapcie Pottera. Pozabijajcie jego przyjaciół... im więcej ich zabijecie, tym lepiej... ale jego przyprowadźcie mi żywego. Ale nie o Harrym Potterze chcę z tobą pomówić, Severusie, tylko o tobie. Jesteś dla mnie bardzo cenny. Bardzo cenny. 
- Pan mój dobrze wie, że pragnę służyć tylko jemu. Pozwól mi więc odejść i odnaleźć tego chłopca. Pozwól mi przyprowadzić go do ciebie, panie. Wiem, że możesz... 
- Powiedziałem ci: nie! - Harry dostrzegł błysk czerwieni w oczach Voldemorta, gdy się odwrócił, zamiatając peleryną z szelestem, podobnym do odgłosu, jaki wydaje wąż ślizgający się podłodze. Wyczuł też jego zniecierpliwienie, ale nie w głosie, tylko w swojej pulsującej bólem bliźnie. 
- Na razie myślę o czymś innym. Zastanawiam się, Severusie, co się stanie, kiedy w końcu spotkam się z tym chłopcem! 
- Panie, przecież nie ma żadnej wątpliwości, że... 
- Jest pewna wątpliwość, Severusie. Tak, jest. 
Voldemort zatrzymał się i Harry zobaczył go wyraźnie: znowu obracał Czarną Różdżkę w białych palcach, patrząc na Snape’a. 
- Dlaczego obie różdżki, których używałem, zawiodły, gdy mierzyłem w Harry’ego Pottera? 
- Ja... ja nie potrafię na to odpowiedzieć, panie. 
- Nie potrafisz?
 Głowę Harry’ego przeszył ostry ból, jakby wbito w nią twardy kolec. Wepchnął pięść w usta, aby nie krzyknąć. Zamknął oczy i poczuł, jak wzbiera w nim wściekłość, bo nagle przestał być sobą, był Voldemortem spoglądającym w bladą twarz Snape’a. 
- Moja cisowa różdżka była mi posłuszna we wszystkim, Severusie. Odmówiła mi tylko zabicia Harry’ego Pottera. Dwukrotnie mnie zawiodła. Ollivander powiedział mi po torturach o bliźniaczych rdzeniach, powiedział mi, że muszę mieć inną różdżkę. Usłuchałem go, ale różdżka Lucjusza też mnie zawiodła, gdy znowu spotkałem Pottera. Pękła. 
- Ja... ja nie potrafię tego wyjaśnić, panie. 
Snape nie patrzył na Voldemorta. Jego czarne oczy wciąż były utkwione w wężu wijącym się wewnątrz magicznej kuli. 
- Szukałem trzeciej różdżki, Severusie. Czarnej Różdżki, Różdżki Przeznaczenia, Berła Śmierci. Zabrałem ją jej poprzedniemu właścicielowi. Wziąłem ją z grobu Albusa Dumbledore’a. Teraz Snape spojrzał na Voldemorta, a twarz mu pobladła i zastygła jak gipsowy odlew pośmiertny; aż trudno było uwierzyć, że to twarz żywego człowieka, gdy przemówił: 
- Panie... pozwól mi iść po tego chłopca...
- Przez całą tę długą noc, w oczekiwaniu na świt mojego zwycięstwa, siedziałem tu - rzekł Voldemort prawie szeptem - i zastanawiałem się, dlaczego Czarna Różdżka nie chce być tym, czym być powinna, dlaczego, wbrew legendom, nie działa tak, jak powinna działać w rękach prawowitego właściciela... I chyba znalazłem odpowiedź. Snape milczał. - Może już ją znasz, Severusie? Jesteś przecież taki sprytny. Byłeś mi zawsze dobrym i wiernym sługą. Żal mi tego, co musi nastąpić.
 - Panie... 
- Czarna Różdżka nie jest mi do końca posłuszna, Severusie, bo nie jestem jej prawdziwym panem. Czarna Różdżka należy do czarodzieja, który zabił jej poprzedniego właściciela. To ty zabiłeś Albusa Dumbledore’a. Dopóki żyjesz, Severusie, Czarna Różdżka nie będzie mi służyć. 
- Panie! - krzyknął Snape, unosząc swoją różdżkę. 
- Nie można tego uniknąć. Muszę być panem tej różdżki, Severusie. Bo będąc jej panem, zapanuję wreszcie nad Potterem. Czarna Różdżka świsnęła w powietrzu, ale Snape’owi nic się nie stało i przez chwilę mógł pomyśleć, że został ułaskawiony. Była to jednak tylko chwila, bo wkrótce pojął, co mu grozi. Świetlista kula, w której spoczywał wąż, potoczyła się w powietrzu i Snape zdążył tylko krzyknąć, zanim kula wchłonęła jego głowę i ramiona, a Voldemort powiedział językiem wężów: 
- Zabij. Rozległ się przeraźliwy krzyk. Harry zobaczył, jak Snape daremnie próbuje uwolnić głowę z zaczarowanej klatki, jak jego twarz staje się coraz bielsza, a czarne oczy rozszerzają się ze zgrozy, gdy wąż zatopił kły w jego karku. Po chwili kolana ugięły się pod nim i upadł na podłogę. - Przykro mi - powiedział chłodno Voldemort. Odwrócił się, nie było w nim smutku ani żalu. Nadszedł czas, by opuścić tę chatę i wziąć sprawy w swoje ręce, z różdżką, która teraz będzie mu całkowicie posłuszna. Wycelował ją w roziskrzoną klatkę z wężem, a ona uniosła się w górę, uwalniając Snape’a, który przetoczył się na bok; krew tryskała z ran na jego karku. Voldemort pospiesznie opuścił pokój, nie oglądając się za siebie, a wielki wąż poszybował za nim w swojej ochronnej, magicznej kuli. Harry otworzył oczy i zobaczył, że pogryzł sobie knykcie do krwi. Spojrzał przez szparę między skrzynią a ścianą i dostrzegł wysoki czarny but dygocący na podłodze.

- Harry! - szepnęła mu w ucho Hermiona, ale on już wycelował różdżkę w skrzynię blokującą otwór. Skrzynia uniosła się i przesunęła w bok. Ostrożnie przecisnął się przez otwór do pokoju. Nie wiedział, dlaczego to robi, dlaczego podchodzi do umierającego mężczyzny, nie wiedział, co naprawdę czuje, patrząc na białoszarą twarz Snape’a i jego palce, próbujące wymacać krwawiącą ranę na szyi. Zdjął pelerynę-niewidkę i spojrzał na człowieka, którego tak nienawidził, którego szeroko rozwarte czarne oczy patrzyły teraz na niego i który poruszał wargami, jakby chciał coś powiedzieć. Pochylił się nad nim, a Snape chwycił go za szatę na piersiach i przyciągnął bliżej. Z jego gardła wydobył się straszny charkot. [...]

— Tato! NIE! — krzyczał Harry. — Nie możesz umrzeć! Nie pozwolę Ci. 
— Harry, uspokój się. — wycharczał ostatkiem sił. — Musisz... zabić... Voldemorta. 
Harry nie słuchał go. Owinął swoją rękę na nadgarstku ojca i zaczął nucić. Hermiona spojrzała przerażona na chłopaka. To nie była zwykła magia. On ratował Snape'a magią żywiołów... w dodatku tą  c i e m n i e j s z ą  stroną. 
— Harry! — krzyknęła. 
Potter nie słuchał ich. Skupił się na uratowaniu ojca i po raz pierwszy dzisiaj używał swoich niesamowitych mocy. 
Snape zakaszlał kilka razy, a jego oddech zaczął się uspokajać, a rana na szyi znikała. 
Ron nie mógł uwierzyć w to co widzi. 
— JAK? — krzyknął. 
Harry opadł z sił na podłogę ciężko oddychając.
— Co zrobiłeś? — zapytał Snape. 
— Nie pozwolę, abyś zginął. — odpowiedział.
Snape wstał szybko z podłogi podnosząc także Pottera. 
— To mój obowiązek. 
— Możemy chociaż raz się nie kłócić, tato? — zapytał wykończony.
Snape mocno przytulił chłopaka do siebie. Ron sparaliżowany stał w miejscu... Po chwili jego pamięć splatała mu figla – chłopak przypomniał sobie o pokrewieństwie swojego przyjaciela ze Snape'em. 

* * * 

Kilka minut później Harry szykował się do swojej ostatecznej bitwy. 
— Harry, proszę Cię. To nie musi być tak jak zaplanował Albus. — Snape gorączkowo próbował przekonać syna, że nie musi umierać. 
— To już nic nie da, tato. Postanowiłem już. 
Podszedł do Hermiony i pocałował ją, a ona rozpłakała się na dobre. 
— Kocham Cię. — powiedział. 
— Harry, uważaj na siebie! Też Cię kocham. Masz wrócić do mnie!
Poklepał Rona po plecach i wyszedł nie odwracając się ani razu.

* * *

W ciemności zamajaczyła chatka Hagrida. W oknach nie paliło się światło, Kieł nie drapał w drzwi, nie szczekał radośnie na powitanie. Ach, te wszystkie odwiedziny u Hagrida, połysk miedzianego czajnika nad paleniskiem, ciasteczka twarde jak kamień, olbrzymie larwy, jego wielka, brodata twarz i Ron wymiotujący ślimakami, i Hermiona pomagająca mu ratować Norberta... Lecz szedł dalej i wkrótce dotarł na skraj Zakazanego Lasu, gdzie się zatrzymał. Między drzewami roiło się od dementorów. Już czuł promieniujące z nich lodowate zimno, zawahał się, nie wiedząc, czy zdoła przez nie przejść. Nie miał już siły, by wezwać patronusa. 
Nie był w stanie opanować drżenia całego ciała. Nagle zrozumiał, że jednak nie tak łatwo jest umrzeć. Nagle poczuł, jak drogocenna jest każda sekunda, w której jeszcze oddycha, jak cudowny jest zapach trawy i chłodny powiew na twarzy... I pomyśleć, że ludzie mają przed sobą całe długie lata, tyle czasu, mogą robić z nim, co chcą, nawet go marnotrawić, a on czepia się każdej sekundy... Nie był pewny, czy zdobędzie się na wejście do lasu, a jednocześnie wiedział, że musi to zrobić. Ten długi mecz dobiegł końca, znicz został złapany, trzeba wylądować na ziemi... 
Znicz. Zdrętwiałymi palcami pogrzebał w wiszącym na szyi woreczku i wyciągnął złotą, uskrzydloną piłeczkę. Otwieram się na sam koniec. Wbił w nią spojrzenie, oddychając szybko i głęboko. Jeszcze przed chwilą pragnął, by czas zatrzymał się w miejscu, a oto czas pomknął z zawrotną prędkością, bo nagle przyszło zrozumienie - tak szybko, jakby wyprzedzało myśli. To właśnie jest koniec. To jest ten moment. Przycisnął złoty metal do ust i szepnął: 
- Zaraz umrę. 
Metalowa muszla otworzyła się. Sięgnął drżącą ręką po różdżkę Malfoya i mruknął: 
- Lumos.
Wewnątrz znicza tkwił czarny kamień, pęknięty w środku. Kamień Wskrzeszenia pękł wzdłuż pionowej linii przedstawiającej Czarną Różdżkę. Mimo poszarpanego pęknięcia można było wciąż rozpoznać trójkąt i kółko: symbole Peleryny-Niewidki i Kamienia. Nie musiał myśleć, zrozumienie znowu przyszło samo. To nie oni mieli do niego powrócić, to on miał się z nimi połączyć. To nie on ściągał ich do siebie, to oni mieli go ze sobą unieść. Zamknął oczy i obrócił kamień w dłoni. Trzy razy. Poznał, że to się stało, bo usłyszał wokół siebie ciche odgłosy lekkich stóp kroczących po pasie zasłanej gałązkami i suchymi liśćmi ziemi na zewnętrznym skraju Zakazanego Lasu. 
Otworzył oczy i rozejrzał się. Nie byli ani duchami, ani w pełni cielesnymi istotami. Najbardziej przypominali Riddle’a, który tak dawno, dawno temu uciekł ze swojego dziennika, a który był prawie namacalnym wspomnieniem. Mniej materialni od żywych ciał, lecz bardziej materialni od duchów, sunęli ku niemu, a na wszystkich twarzach gościł ten sam uśmiech pełen miłości. James był dokładnie tego samego wzrostu co Harry. Miał na sobie ubranie, w którym umarł, włosy rozczochrane, okulary trochę przekrzywione, jak pan Weasley [...]. Szedł lekko, z niedbałym wdziękiem, z rękami w kieszeniach, szczerząc zęby w uśmiechu.[...] Lily uśmiechała się najbardziej promiennie. Kiedy podeszła bliżej, odgarnęła długie włosy do tyłu, a spojrzenie jej zielonych oczu, tak podobnych do jego oczu, błądziło tęsknie po jego twarzy, jakby nie mogła się na niego napatrzyć. 
- Byłeś taki dzielny. 
Nie mógł mówić. Pochłaniał ją wzrokiem, myśląc, że mógłby tak stać i patrzyć na nią wiecznie. Tylko patrzyć, nic więcej. 
- Jesteś już blisko - powiedział James. - Bardzo blisko. Jesteśmy z ciebie tacy dumni. 
- Czy to boli? 
To dziecinne pytanie wymknęło mu się z ust, zanim zdołał je powstrzymać.
 - Umieranie? Nie, w ogóle nie boli - odrzekł [...] - To coś takiego jak zaśnięcie, tylko jest szybsze i łatwiejsze. [...]
- Nie chciałem, żebyście umarli - powiedział Harry, a te słowa też wyrwały mu się bez udziału woli. - Żadne z was. Przepraszam... [...] Zostaniecie ze mną? 
- Do samego końca - odrzekł James. 
- Nie zobaczą was? 
- Jesteśmy częścią ciebie - powiedział [...].
- Nikt inny nie może nas zobaczyć. 
Harry spojrzał na swoją matkę. 
- Bądź blisko mnie - szepnął. 
I wszedł w mroczny las. Nie owładnęła nim lodowata rozpacz dementorów, wkroczył w nią śmiało razem ze swoimi towarzyszami, jakby byli jego patronusami, i szli razem między starymi drzewami o sękatych, powykrzywianych korzeniach, pod baldachimem splątanych gałęzi. Otulony szczelnie peleryną-niewidką zagłębiał się coraz bardziej w las, nie mając pojęcia, gdzie Voldemort jest, ale czując, że na pewno go znajdzie. A obok niego, prawie bezszelestnie, kroczyli James, [...] i Lily. Ich obecność była jego odwagą, to ona sprawiała, że był w stanie robić krok za krokiem. Czuł się tak, jakby między jego ciałem i świadomością zerwało się połączenie. Jego członki działały bez świadomych instrukcji, jakby był pasażerem, a nie kierowcą ciała, które miał opuścić. Zmarli, kroczący obok niego przez las, byli o wiele bardziej realni niż ci żyjący, którzy zostali w zamku: to Ron, Hermiona, Ginny i wszyscy inni wydawali mu się teraz bardziej duchami, gdy tak zmierzał w ciemności, potykając się i ślizgając, ku końcowi swojego życia, ku Voldemor... Usłyszał w pobliżu jakiś głuchy odgłos i szepty. Zamarł pod peleryną-niewidką, wbijając wzrok w ciemność i nasłuchując. [...]
- Ktoś tu jest - rozległ się tuż obok niego ochrypły szept. - Ma pelerynę-niewidkę. Może to on?...
Zza najbliższego drzewa wyłoniły się dwie postacie z zapalonymi różdżkami. Poznał Yaxleya i Dołohowa. Patrzyli dokładnie na to miejsce, w którym stał. Najwyraźniej nic nie widzieli. 
- Na pewno coś słyszałem - powiedział Yaxley. 
- Może to jakieś zwierzę, co? -
 Ten pomylony Hagrid trzyma tu całą kupę różnych gadów - rzekł Dołohow, zerkając przez ramię. Yaxley spojrzał na zegarek.
 - Już prawie czas. Potter miał swoją godzinę. Nie przyszedł. 
- A on był pewny, że przyjdzie! Nie będzie zadowolony. 
- Lepiej wracajmy. Dowiemy się, co teraz. 
Obaj śmierciożercy odwrócili się i ruszyli w głąb lasu. Harry poszedł za nimi, wiedząc, że zaprowadzą go dokładnie tam, gdzie chciał się znaleźć. Zerknął w bok: matka uśmiechnęła się do niego, a ojciec pokiwał głową, dodając mu odwagi. Szli zaledwie kilka minut, gdy ujrzał przed sobą światło, a Yaxley i Dołohow wyszli na polanę, na której kiedyś żył potworny Aragog. Wciąż były tu resztki olbrzymiej sieci, ale cały rój jego potomków śmierciożercy wygonili z siedliska, wysyłając do walki. Pośrodku polany płonęło ognisko, którego drgające światło padało na tłum nieruchomych, milczących śmierciożerców. Niektórzy byli nadal zamaskowani i zakapturzeni, inni odsłonili już twarze. Na skraju tego tłumu siedziało dwóch olbrzymów o brutalnych, jakby wyciosanych z kamienia twarzach, rzucając wielkie cienie na całą tę scenę. Harry dostrzegł Fenrira, czającego się w cieniu i żującego swoje długie pazury, opodal wielki jasnowłosy Rowie macał końcami palców swoje krwawiące wargi. [...] Wszystkie oczy utkwione były w Voldemorcie, który stał z opuszczoną głową, ściskając przed sobą białymi palcami Czarną Różdżkę. Wyglądał, jakby się modlił albo odliczał w duchu, i Harry’emu, stojącemu wciąż na skraju polany, skojarzył się absurdalnie z dzieckiem odliczającym podczas zabawy w chowanego. Za jego głową, jak wielka aureola, migotała zaczarowana klatka, w której wił się i kłębił ogromny wąż. Kiedy Dołohow i Yaxley stanęli w kręgu, Voldemort podniósł głowę. 
- Nie ma go, panie - powiedział Dołohow. Voldemort nie zmienił wyrazu twarzy. Czerwone oczy zdawały się płonąć w blasku ogniska. Powoli przetoczył Czarną Różdżkę między długimi palcami.
 - Panie mój...
To odezwała się Bellatriks. Siedziała najbliżej Voldemorta, rozczochrana, z zakrwawioną twarzą. Voldemort podniósł rękę, aby ją uciszyć. Zamarła, wpatrując się w niego z uwielbieniem. 
- Myślałem, że przyjdzie - powiedział Voldemort swoim wysokim, czystym głosem, wpatrując się w roztańczone płomienie.
 - Spodziewałem się go. 
Wszyscy milczeli. Wyglądali na równie przerażonych jak Harry, któremu serce tłukło się teraz o żebra, jakby chciało uciec z ciała, które miał za chwilę porzucić. Wilgotnymi od potu rękami ściągnął z siebie pelerynę-niewidkę i wepchnął ją za pazuchę, razem z różdżką. Chciał uniknąć pokusy walki.
 - I wygląda na to... że się omyliłem - rzekł Voldemort. 
- Nie omyliłeś się. 
Harry powiedział to tak głośno, jak potrafił, użył całej siły, by wypowiedzieć to głośno i dobitnie, bo nie chciał, by pomyślano, że się boi. Kamień Wskrzeszenia wyśliznął mu się z ręki [...]. Lecz w tej chwili liczył się już tylko Voldemort. To była sprawa między nimi dwoma. Chwila zaskoczenia minęła. Olbrzymy ryknęły, śmierciożercy powstali, wybuchły okrzyki, złorzeczenia, nawet śmiechy. Voldemort nie poruszał się, tylko jego czerwone oczy odnalazły Harry’ego i śledziły go, gdy szedł ku niemu - dzieliło ich tylko ognisko.
 - HARRY! NIE! 
Odwrócił się. Do pobliskiego drzewa był przywiązany Hagrid. Grube gałęzie nad jego głową dygotały, gdy szamotał się rozpaczliwie w więzach. 
- NIE! NIE! HARRY, CO TY.. 
- MILCZ! - wrzasnął Rowle i uciszył go machnięciem różdżki. Bellatriks zerwała się na równe nogi i patrzyła podekscytowana to na Voldemorta, to na Harry’ego, jej pierś falowała. Wszyscy zamarli, poruszały się tylko płomienie i wąż, zwijający się i rozwijający w świetlistej klatce nad głową Voldemorta. Harry czuł różdżkę na piersiach, ale nie próbował po nią sięgnąć. Wiedział, że wąż jest zbyt dobrze chroniony, wiedział, że gdyby nawet udało mu się wycelować różdżkę w Nagini, natychmiast trafiłoby go pięćdziesiąt zaklęć. Patrzyli na siebie, Voldemort i Harry, a po chwili Voldemort przechylił lekko głowę, przypatrując się stojącemu przed nim chłopcu, i okrutny uśmiech wykrzywił jego pozbawione warg usta. 
- Harry Potter - powiedział tak cicho, że jego głos mógł być trzaskiem ognia. - Chłopiec, który przeżył.
Śmierciożercy zamarli, czekali; wszystko wokół czekało, Hagrid miotał się w więzach, Bellatriks dyszała ciężko [...]. Voldemort uniósł różdżkę. Głowę wciąż miał przechyloną na bok jak zaciekawione dziecko, jakby się zastanawiał, co się stanie, jeśli zrobi następny krok. Harry wpatrywał się w czerwone oczy i pragnął, by stało się to teraz, szybko, póki jeszcze może utrzymać się na nogach, zanim straci nad sobą kontrolę, zanim się wyda, że panicznie się boi... Zobaczył poruszające się usta i błysk zielonego światła... i wszystko znikło...


__________________________
Kolejne rozdziały nie będą zawierać już żadnych fragmentów z książki. Zostały jeszcze dwa rozdziały :)

JUŻ JEST! ZWIASTUN TRZECIEJ CZĘŚCI!





Szablon
Alexx
ALEXX