17 kwi 2016

Rozdział 51 cz. I

Nareszcie jest! Pierwsze dwie sceny rozdziału były napisane już dawno. Nie miałam jednak pomysłu na ciąg dalszy i oto dziś wena wreszcie przybyła. Długość rozdziału może chociaż trochę wynagrodzi wam czekanie :) W rozdziale występuje kilka wulgaryzmów, więc czujcie się ostrzeżeni xD
Komentarze mile widziane :)) To chyba tyle. Miłego czytania.




Rozdział 51 cz. I
"Waiting Between Worlds"





— Lucas! — krzyknął Alexander z kuchni.
Lucas szybko przeszedł korytarz dzielący go od kuchni, gdy tylko złapał oddech oznajmił:
— Wiem! Wiem, gdzie on ich trzyma!
— Merlinie! — szepnął z ulgą Harry opadając jednocześnie na krzesło. 
— Harry, my nie możemy się tak pokazać. — zaczął Alexander. — Więc teraz wszystko na twojej głowie. Jesteś na tyle silny, że przełamiesz bariery Voldemorta. Jak najszybciej musisz wyciągnąć z celi swoich przyjaciół. Rzucimy na Ciebie potężne zaklęcie niewidzialności. Zobaczą Cię tylko osoby, które Cię kochają. — zamyślił się na moment. — Działasz w ukryciu, jasne? Zaklęcie będzie trwać tylko godzinę, rozumiesz? 
— Tak, rozumiem, ale jak nie zdołam ich wydostać i zaklęcie przestanie działać... to wtedy co?
— Wtedy będziesz musiał walczyć. Jestem pewien, że uda Ci się w ciągu godziny ich odnaleźć. 
Harry popatrzył na wszystkich niepewnie po czym energicznie pokiwał głową. 
— Okey. —mruknął. — Jak mam się dostać do dworu?
— Lucas Cie zaprowadzi. — oznajmił Alexander. 
— Dobra, to co idziemy? — zapytał. 
— Tak. — opowiedział mu Lucas. 
— Teleportowali się nieopodal dworu, na granicach jego osłon. Teraz Harry miał je przełamać, ale  właśnie w tej chwili zdał sobie sprawę z tego, że nie wie jak miałby je przełamać. Spojrzał nerwowo na Lucasa i zapytał: 
— Słuchaj, a jak ja mam je przełamać?
— Nie wiesz? — zapytał zdziwiony. Myślał, ze Alexander wszystko już mu wyjaśnił.  
— Nie...
— Wyobraź sobie te osłony, a potem wyobraź sobie jak je wciągasz. Jak zasysasz je. 
— Tyle?
— Tyle. 
— Aha. — mruknął zdenerwowanym głosem. 
— Nie bój się. Musisz nie okazywać słabości. Okey?
— Tak, jasne. — powiedział na głos, a w myślach dodał: — Jakby to było takie łatwe. 
— To ja znikam. Pamiętaj, że masz tylko godzinę. Na razie. — pstryknęło i już go nie było. 
Potter uniósł dłoń i wyobraził sobie kopułę z zaklęcia ochronnymi, gdy już na style się skupił, że rzeczywiście je zobaczył, zaczął powoli wsysać je. Najpierw niezdarnie i nierówno (raz mało, a raz dużo, co zachwiało strukturę barier), później zaś coraz łatwiej mu szło i szybciej. Po około trzech minutach dwór pozostał bez jakichkolwiek zaklęć obronnych. 
Przeszedł szybko przez polanę otaczającą posiadłość. Kilka metrów dalej dostrzegł go. Dwór był stary, to na pierwszy rzut oka było widać. Jego architektura sięgała dawnych lat. Do dworu prowadziła droga, na której na końcu stała brama. Kolejna przeszkoda do pokonania, O dziwo nie była zamknięta, więc uchylił lekko jedną połowę i wślizgnął się. 
Doszedł bez problemów do drzwi, które nagle otworzyły się. Harry odskoczył na bok zduszając okrzyk. Z dworu wyszła Bellatriks. Nie zamknęła za sobą drzwi, tylko pozwoliła zamknąć im się samym. Harry wykorzystał tą sytuację i wszedł do dworu. Znajdował się w holu. Przeraził się czystością, jaka tutaj panowała, sterylne otoczenie. Harry'emu na myśl przyszedł obraz mugolskiego szpitala. Ocknął się z myśli i poszedł przed siebie. 
Znajdował się teraz w stali głównej. Domyślił tego po wielkim stole z krzesłami i czymś, co wyglądało jak tron. „Voldemort zachowuje się w swoim domku, jak król... hmmm kto by się domyślał.”, pomyślał przechodząc dalej. Kolejny korytarz. Harry westchnął. „Jak  mam odnaleźć wejście do piwnicy”. 





Kilka godzin wcześniej...
Dla Severusa Snape'a ten dzień nie mógł być już gorszy, a jednak...
Najpierw w szkole miał problemy z grupą która zwała się Gwardią Dumbledore. Dążyli do uwolnienia swojej koleżanki, Luny Lovegood. On nie mógł nic zrobić. Wiedział tylko tyle, że dziewczyna żyje, a Voldemort na razie nie miał zamiaru jej zabijać.
Teraz został wezwany do dworu. To czego się tam dowiedział zdenerwowało go jeszcze bardziej.
Hermiona Granger i Ron Weasley zostali złapani przez śmierciożerców i teraz są przetrzymywani w celach dworu. Wiedział, że to tylko kwestia czasu, gdy Harry będzie próbował ich uratować, a co za tym idzie narazi się na złapanie. Gdy tylko wszedł do sali głównej Voldemort przedstawił mu plan działania. No! To teraz się wszystko posypie.
— I co o tym sądzisz, Severusie? — zapytał uśmiechając się.
Snape zastanawiał się, co miałby na to odpowiedzieć... w końcu jednak powiedział:
— Myślę, że to naprawdę dobry pomysł. Na pewno wkurzy to Pottera.
— Też tak uważam. — popatrzył niemal z czcią na leżącą obok tronu Nagini. — Draco zaraz się pojawi, a do Ciebie, mój drogi sługo, mam zadanie. — podał śmierciożercy kartkę, którą dotychczas trzymał w dłoni. — Tutaj jest przepis na pewien eliksir. Zrób go dla mnie.
— Oczywiście, panie.
— Składniki masz już laboratorium. — oznajmił.
— Dobrze, dziękuję.
— Możesz już iść, — skinął mu głową,




Alexander nigdy nie miał uczuć na pierwszym miejscu w swojej hierarchii istnienia. Był obojętny na strach, smutek czy nawet na miłość. Tak, to prawda. Był aseksualny.
Nie zawsze jednak był taki. Kilkanaście lat temu był zakochany po uszy w pewnej pięknej, mądrej kobiecie, która kompletnie skradła jego serce. Romans nie trwał długo, gdyż ową kochanką była Irene Adler. W tym czasie straciła męża, który – jak sądził Alexander – nie raz ją zdradzał. Zrozpaczona Irene miała Alexandra za ucieczkę od rozpaczy i problemów.
Alexander, który nie do końca był wtedy pewnych swoich uczuć, wahał się, zastanawiając czy to, co zbudowali nie zniszczy jego obecnego stanu umysłu, ciała i magii. Po tym jak Irene porzuciła go Alexander przekonał się, że nie wolno ufać innym. Zamknięty w sobie znowu wrócił do poprzedniego stylu życia. Powrócił do Hiszpanii i zaszył się w swojej posiadłości. Rodzeństwo od czasu do czasu odwiedzało go przynosząc wiadomości ze świata.
Wiele razy namawiali go, aby poszedł z nimi. Aby poznawać świat i ludzi. Jednak White za każdym razem odmawiał tłumacząc się, że nikt nie może się dowiedzieć kim jest i lepiej żeby ludzie go nie widywali. On sam nie chciał ich [ludzi] widzieć. 
Po romansie z Irene zamknął się w sobie. Stworzył swój własny świat w umyśle i to tam testował i wypróbowywał nowe, ciekawsze i niebezpieczniejsze zaklęcia, wywary. Następnie próbował w rzeczywistości. Raz nawet, przez przypadek, wysadził pół dworu w powietrze. 
Oczywiście nikt poza obsługą dworu nie wiedział o tym wydarzeniu. I całe szczęście. 
Po kilkunastu latach tęsknoty postanowił, że już nigdy nie zangażuje się. Jego plan spalił się na panewce. Poznał Lucasa Johnsona. Mężczyznę, który dużo widział w swoim życiu i jeszcze więcej chciałby zobaczyć. Był ciekawą osobą dla Alexandra. Okazało się, że Lucas uczy się magii umysłu. White, zaciekawiony nową osobą, postanowił mu pomóc. 
Kilka miesięcy później Lucas zdobył tytuł Szwedzkiego Maga Umysłu, a ich przyjaźń... wzmocniła się. Po roku znajomości doszło do Alexandra, że znowu się przywiązał. Jednak miał pewność, że Lucas czuje to samo do niego.
Nie, nie byli nigdy parą. I raczej nigdy nie będą. Są najlepszymi przyjaciółmi. Parabatai [1]. Gdyby jeden skakał w ogień (chociaż w przypadku Alexandra to i tak by mu się nic nie stało) to i drugi by skoczył. Nieraz ryzykowali własnym życiem dla dobra drugiego.
Teraz gdy tak siedział i rozmyślał nad tym, czy Harry da radę, natknął się na to, że jego sentymetalizm trochę za bardzo pogalopował. Otrząsnął się w chwili, w której teleportował się przed nim Lucas. Spojrzał na Lucasa po czym ten usiadł w fotelu na przeciwko niego. Popatrzył krytycznie na White'a. 
Alexander szybko wydedukował kilka faktów. Jest zły. Zły na mnie. Hmmm... dlaczego? Coś powiedziałem? Nie. To ma związek z Potterem...
— Dlaczego mu nic nie powiedziałeś? — Lucas nie wytrzymał w końcu.
— Czego mu nie powiedziałem?
— Jak ma się dostać do dworu. — powiedział oburzony klepiąc dłonią w swoje udo. 
— Mniemam, że mu powiedziałeś. — odparł spokojnie White i zapatrzył się w ogień palący się kominku przed którym właśnie siedzieli. 
— Oczywiście, że mu powiedziałem. Pytam... dlaczego to TY mu NIE powiedziałeś.
— Myślałem, że sam się domyśli. - odparł jakby to było oczywiste.
— No wybacz, ale nie wszyscy są tak genialni jak Ty! Mógłbyś się czasem zniżyć do naszego poziomu. Ale nie, Ty nadal z głową w chmurach! — Lucas podniósł głos. 
— O co Ci tak właściwie chodzi? — White zirytował się lekko. 
— To jest jeszcze dziecko, a Ty traktujesz go tak jakby już władał magią żywiołów. Za dużo od niego wymagasz! Za dużo wymagasz od nas wszystkich! To Ty jesteś, a przynajmniej tak sądzisz, idealny, nie my, więc warto czasami wytłumaczyć coś co robisz!
— Naprawdę... kłócimy się o coś takiego?! — zapytał nie dowierzając. 
— Tak! Naprawdę! 
— O to, że nie powiedziałem Harry'emu jak zdjąć zaklęcia z dworu Voldemorta czy o to jak bardzo chcesz abym się zmienił. Abym był bardziej ludzki. — skrzywił się okropnie. — Ja się nie zmienię, Lucas. Taki już jestem. I nic i nikt tego nie zmieni. 
- Jesteś dupkiem. Oto czym jesteś.
Alexander tylko uważnie mu się przyglądał. 
- Nigdy nie czujesz. Nie masz uczuć. Jesteś pieprzoną maszyną! — ostatnie słowa wykrzyczał wstając z fotela. — Niby wszystko wiesz i wszystko widzisz, ale czasami jesteś takim idiotą. — rzucił mu ostatnie wściekłe spojrzenie i wyszedł z salonu pozostawiając Alexandra sam na sam z własnymi myślami. 




Okej, to chyba już ostatni korytarz. Coś mi tak mówi. Oby moje przeczucia były dobre, bo już naprawdę mam dość szwendania się po tych korytarzach. Poza tym zostało mi jeszcze jakieś pół godziny, a nadal nie mam planu na to jak wyprowadzić stąd Hermione i Rona. Tak, aby nikt nas nie zauważył. Wiedziałem, że to wyjdzie w praniu. 
Szedłem dość szybko i nagle z drzwi po lewej stronie wyszedł nie kto inny jak Severus Snape. Cofnąłem się o krok. 
— Co ty tu... Jak? — próbował coś powiedzieć, ale był tak samo zszokowany jak ja. Alexander powiedział, że mogą mnie zobaczyć osoby, które mnie kochają, czyli... Szybko przestałem o tym myśleć... mam zadanie do wykonania, a nie jakieś tam głupoty. 
— Ty... Ty mnie widzisz? — zapytałem. 
— Oczywiście, że Cię widzę! Nie jesteś przecież niewidzialny! — palnął. 
— No właśnie... jestem niewidzialny. Tak się tutaj dostałem. — oznajmiłem. Popatrzył na mnie jak na wariata. Westchnąłem i zacząłem wyjaśniać. — Mam na sobie zaklęcie niewidzialności. Zobaczą mnie tylko osoby, które mnie kochają. 
Severus jakby się trochę zarumienił. Ja również. 
— Wiesz może, gdzie przetrzymywani są moi przyjaciele? 
— Tym korytarzem i prosto i w lewo. Ale panny Granger tam nie ma. — oznajmił cicho rozglądając się dokoła. 
— A gdzie jest? — zapytałem obawiając się tego, co mogę usłyszeć. Czy Voldemort ją torturuje? Czy ona... nie... żyje? NIE! STOP! Muszę myśleć pozytywnie. 
— Jest w pokoju na górze. — powiedział i otworzył drzwi obok siebie. — Choć tutaj. 
Wszedłem do laboratorium. 
— Czemu? W jakim pokoju?— zapytałem kompletnie nie rozumiejąc. 
— Jakby Ci to wytłumaczyć... Hmmm... Czarny Pan...
— Co? Co zrobił? 
— Granger jest w sypialni Draco Malfoya i znajduje się tam od jakiś 12 godzin. Od czasu, gdy Czarny Pan rzucił prastare zaklęcie miłości na Granger zmuszając ją do pokochania Dracona. 
Muszę przyznać, że w tamtej chwili spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego, że Malfoy pieprzy się z moją dziewczyną przez Voldemorta, który rzucił zaklęcie.
— Że co, proszę? — mój mózg próbował sobie poradzić z tą informacją. 
— Nie wyciągniesz jej tak łatwo. — mruknął tylko przyglądając mi się. Wiem! Przecież wiem. Powiedz mi coś, czego nie wiem! 
— Ja... Ron jest w celi? 
— Tak, razem z panną Lovegood. Jak chcesz ich wyciągnąć? 
— Jeszcze nie wiem... — zamknąłem na chwilę oczy próbując się uspokoić i zacząć racjonalnie myśleć. 
— Proponuję awaryjne wyjście. 
— Gdzie ono jest? 
— Zaraz za tronem Czarnego Pana w stali głównej. — pokiwałem głową zastanawiając się ile jeszcze czasu pozostało mi do zakończenia działania czaru. — Jeszcze coś! Dzisiaj Czarny Pan robi spotkanie Wewnętrznego Kręgu i planuje na nim zabić Weasleya i Lovegood.
— Co? 
To było już za dużo. 
— Kiedy zaczyna się spotkanie? — zapytałem. 
— Za godzinę. 
— Ok, może zdążę. — powiedziałem niezbyt przekonująco. 
Severus popatrzył na mnie uważnie. Tak długo się nie widzieliśmy... 
— Muszę już iść. Czar niedługo przestanie działać. — powiedziałem odwracając się do drzwi. 
— Spróbuję Ci jakoś pomóc z panną Granger. 
— Okej, dzięki. — uśmiechnąłem się do niego. 
— Uważaj na siebie! 
Otworzył mi drzwi i sam wyszedł tak, aby nie wyglądało, że drzwi same się otworzyły. 
Poszedłem tak jak mi powiedział – korytarzem prosto i potem w lewo. Moim oczom ukazało się duże pomieszczenie. Pierwsze, co mi przyszło na myśl to mugolskie schronisko dla zwierząt. Przynajmniej to tak dla mnie wyglądało. Po obu stronach ścian znajdowały kraty i cele. Szybko odnalazłem Rona, który spał. 
Chwyciłem patyk, który leżał nieopodal celi i szturchnąłem przyjaciela. Ten tylko coś niewyraźnie mruknął. Zbudzić Rona to jak wygrać partyjkę szachów z Dumbledore'em. 
Jednak po kilku mocniejszych szturchnięciach Ron gwałtownie się obudził. Popatrzył na mnie. Zdziwienie to mało powiedziane. 
— HARRY?
— Cii! — uciszyłem go. — Nikt oprócz Ciebie mnie nie widzi. — szepnąłem. — Wyciągnę Cię stąd.
Spojrzałem na zamki przy drzwiczkach celi. 
— Nie wiem, gdzie trzymają klucze. A zwykłe Alohomora nie zadziała. — oznajmił mi Ron. 
Nie było mi potrzeba ani kluczy ani Alohomory. Czas spędzony z Alexandrem dużo mnie nauczył. Mój umysł jest najważniejszy. To dzięki niemu mogę robić rzeczy niemożliwe. Po chwili po zamkach nie było śladu. 
— Stary, jak ty to?! 
— Nie ma czasu na to. Jest tutaj Luna? — spytałem rozglądając się.
— Tak, w ostatniej celi. — wskazał na skuloną postać na łóżku. — Hermiona...
— Wiem, że nie ma jej tutaj. — powiedziałem. — Słuchaj, nie wiem czy Luna mnie zobaczy... choć. Powiedz jej, że ją wyciągniemy stąd. 
— Okej. 
Podeszliśmy do celi dziewczyny. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do mnie. 
— Harry? Jak dobrze, że jesteś. — wymamrotała. 
Powtórzyłem sztuczkę z zamkami i po chwili wybawiliśmy jeszcze Olivandera, twórcę różdżek. 
— Za tronem Sami-Wiecie-Kogo jest wyjście awaryjne. Właśnie tam się kierujemy. — oznajmiłem im, gdy już kierowaliśmy się w stronę głównego skrzydła domu. 
— Wiesz, że dzisiaj Sam-Wiesz-Kto zwołuje spotkanie... — zaczął Ron. 
— Tak, wiem, Ron. — oznajmiłem zirytowany. 
Zza zakrętu wyłowiła się czarna postać, która okazała się być moim ojcem. Popatrzył na wszystkich po czym podał mi zniszczonego buta. Zerknąłem na przedmiot. 
— Co...?
— Świstoklik. Zabierze Was w bezpieczne miejsce, czyli do domu, a potem będziesz mógł teleportować się, gdzie tam masz się teleportować. — mruknął. 
— Hiszpania. — szepnąłem do niego. — Dzięki. — dodałem już głośniej. 
Severus, nie zaszczycając nas już żadnym słowem, schował się w swoim laboratorium. Podałem świtokilik Ronowi. Za tronem rzeczywiście były drzwi, których wcześniej nie zauważyłem.
— Idźcie! Ja muszę jeszcze coś... 
— Panie Potter — przerwał mi Olivander. — Jest już pan widoczny. 
— Cholera! — szepnąłem. — Idźcie, dołączę do Was. 
— A Hermiona? — spytała Luna, która ledwo stała na nogach. 
— Właśnie po nią idę. 
— Wiesz, gdzie jest? — Ron wydawał się zdziwiony. 
— Tak. Idźcie.  — powiedziałem zirytowany. 
— Idę z tobą. Podał świstokilik Olivaderowi. 
— Ron, to jest niebezpieczne. — westchnąłem.
— Przecież wiem. Chodźmy więc. — pociągnął za rękaw mojej bluzy. 
Weszliśmy schodami na górę. O dziwo dwór wydawał się pusty. Szybko odnalazłem pokój Dracona. Nie było to trudno, ponieważ na każdych drzwiach znajdowała się plakietka. 
— Pokój Malfoya?! — oburzył się. — Hermiona tutaj jest? 
— Tak. 
Zapukałem. Nic... cisza... Po chwili drzwi uchyliły się lekko ukazując Draco Malfoya w samych bokserkach. 
— Potter! Co ty tu...? 
Popchnąłem drzwi i wszedłem do pokoju. W łóżku leżała Hermiona. Skrzywiłem się. 
— Ubieraj się! — rzuciłem do niej. — Już! — dodałem, gdy dziewczyna nadal nie wykazywała jakichkolwiek chęci wstania z łóżka. 
Ron był bliski uduszenia Malfoya. 
— Jak śmiałeś!
— Weasley, uspokój się. To wina Czarnego Pana; nie moja! Zrozum. — powiedział blondyn. 
— Tak, jasne. — wrzeszczał Ron. Bałem się, że sprowadzi na nas kłopoty. Wiedziałem, że Malfoy jest nadal po naszej stronie, dlatego nie oponował, gdy wparowałem do pokoju. 
Kipiałem ze złości. Hermiona ani myślała, aby wstać. Machnąłem różdżką w stronę szafy. Wyleciały z niej ubrania dziewczyny. Kolejnymi dwoma ruchami ubrałem ją i wziąłem na ręce. 
— Potter! — odezwał się Malfoy, gdy już stałem przy drzwiach z przerzuconą przez ramię dziewczyną. — To prastare zaklęcie. Postaraj się je złamać i pamiętaj, że nadal jestem po twojej stronie... nawet po tym co tutaj zachodziło. — wskazał na łóżko, a ja o mało co nie eksplodowałem. Wziąłem głęboki wdech i odpowiedziałem. 
— Wiem. 
— Jeszcze jedno, Potter. Oni już wiedzą o tobie! Zebrali się! Nie wydostaniesz się stąd. 
— Muszę rzucić na ciebie... Expelliarmus!
Westchnąłem i wyszedłem z pokoju. Szybko zeszliśmy schodami. Tak jak powiedział Draco, oni już wiedzieli, że tu jestem. Drzwi zniknęły. Ale pojawiły się inne były otwarte ukazując polanę. 
Nagle zmaterializował się przed nami sam Voldemort. 
Nim się obejrzałem znajdowaliśmy się w kręgu. Otaczali nas Śmierciożercy. 
Voldemort zaczął się śmiać.
— Dzisiaj miał umrzeć tylko zdrajca krwi. — wskazał na Rona, który zamarł. — A tu proszę... wszyscy na raz. — znowu się zaśmiał, po czym rzucił zaklęcie, które nas rozdzieliło. Wylądowałem po prawej stronie Voldemorta, Ron po prawej, a Hermiona na przeciwko jego. 
Rzucił Crucio na nią. Próbowałem złagodzić siłę zaklęcia. Udało mi się. Voldemort popatrzył zdziwiony na nas. Uśmiechnąłem się, gdy rzucił na mnie Crucio. Już dawno to zaklęcie na mnie nie działa. Podbiegłem do Hermiony rzucając tym samym zaklęcie przywołujące do mnie Rona i w ciągu sekundy zniknęliśmy Voldemortowi z oczu...

* * *

Drogi Aberforcie, 
Jestem w USA. Tak, chciałem, żebyś wiedział gdzie jestem na wszelki wypadek. Mam do Ciebie ponownie prośbę i ponownie jest ona taka sama. Potrzebuję kolejnej porcji eliksiru wielosokowego. 
Nawet tutaj w Ameryce nie mogę być sobą. Kolejna wada sławy.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. 

P. A. P. W. B. D.



_______________________________________

Tak! Alexander White jest wzorowany na Sherlocku Holmesie z serialu BBC "Sherlock", tak samo jest z Lucasem Johnsonem – wzorowany na Johnie Watsonie. 
Zmieniłam, więc wygląd Lucasa na Martina Freemana. 
Wiecie może kim jest osoba, która pisze do Aberforta? :D

[1] Parabatai — Nierozłączni towarzysze walki. Powiązani przysięgą, że będą się chronić aż do śmierci. Jeden parabarai czasem czuje jeśli coś złego dzieje się z drugim. (DARY ANIOŁA CASSANDRA CLARE)

EDIT (18.04.): NOWY ZWIASTUN


Szablon
Alexx
ALEXX