3 lis 2019

Rozdział 76


Rozdział 76
"Bonum est, quod omnes appetunt*"


"Drivin' a nightmare I can't escape from
Helplessly praying, the light isn't fadin'
Hiding the shock and the chill in my bones"
Chord Overstreet – Hold On







Arawn przechadzał się nerwowo po swoim gabinecie, a Gwyn wpatrywał się w niego, oczekując, że ten wreszcie zacznie mówić. Zirytowany westchnął, a Arawn zatrzymał się nagle i spojrzał na niego.

— Mamy problem. — oznajmił poważniej. Gwyn przewrócił oczami.

— To już wiem, ale nadal nie powiedziałeś mi, na czym polega ten problem. — zauważył.

Arawn podrapał się po głowie i usiadł na swoim fotelu przy biurku.

— Nie wiem, od czego zacząć. Potter ma niesamowity dar przyciągania wszystkiego, co złe. A teraz... Teraz ma na głowie jeszcze Czarny Nil. — załamany popatrzył na brata. — Pamiętasz Czarny Nil?

— Jakbym mógł zapomnieć...

— Teraz wyobraź sobie, że mają na zawołanie własnego niewolnika. Niewolnika o niebywałym poziomie magii. Niezwykłego. Władającego magią żywiołów.

— Ale Potter nie jest głupi... Obaj wiemy, że zgładził Voldemorta i raczej nie należał do grupy czarodziejów o zapędach do mrocznej magii.

– A właśnie to widziałem w jego umyśle. Jakimś cudem Czarny Nil ma nad nim kontrolę.

— A mroczna magia? — zapytał.

— Jeśli dalej będzie pod wpływem Czarnego Nilu to i mroczna magia może zebrać żniwa. Na obecną chwilę jego umysł nie został skalany większą ilością tej magii.

— Czyli jest dla niego szansa?

— Oczywiście, że jest. Teraz tylko pozostaje nam odciąć go od wpływu Czarnego Nilu, co nie będzie prostym zadaniem... o ile w ogóle możliwym.



* * *


Eliksir na ból głowy nie zadziałał, dlatego siedziałem niezadowolony w jadalni hotelu. O ile można powiedzieć, że to jadalnia. Gorszego hotelu to chyba nie widziałem, a bywałem już w lokalach o nieciekawych opiniach. Wstałem jako pierwszy. Chyba głównie dlatego, że po mojej nocnej podróży nie chciałem już ponownie zasypiać. Oczywiście, że się nie bałem. Ja po prostu... wolałem uniknąć ponownego spotkania z tymi dziwnymi istotami. Co za dużo to niezdrowo.

Kelnerka postawiła na stole angielskie śniadanie i herbatę. Nawet na nią nie spojrzałem, a ona odeszła szybko. Głowa chyba zaraz pęknie mi na pół. I gdzie do diabła jest reszta, pożal się Merlinie, Trójcy Świętej.

Zabrałem się za śniadanie, postanawiając nie przejmować się nieobecnością moich przyjaciół. Długo w spokojnej ciszy nie spędziłem. Dosiadł się do mnie Ron, a chwilę później dołączyła Hermiona. Brakowało tylko fretki.

— Gdzie zgubiliście fretkę? — zapytałem mimo woli.

— Zaraz przyjdzie. — odpowiedziała dziewczyna. Prychnąłem. Nie pytałem, kiedy przyjdzie, tylko gdzie jest. Nie otrzymałem odpowiedzi na swoje pytanie, a to oznacza, że nadal mi nie ufają. A jeśli mi nie zaufają, to nie dowiem się, gdzie obecnie znajduje się Luna.

— Wspaniale. — odpowiedziałem z uśmiechem i dalej jadłem śniadanie.

Ron podszedł do lady w celu zamówienia śniadania, a Hermiona ze zmartwioną miną przypatrywała mi się.

— Jak się czujesz? — spytała.

A jak mam się czuć? Wzruszyłem ramionami.

— Dobrze.

— A jak z... — spojrzała na mnie wymownie. Pokręciłem głową.

— Pytasz się o to, czy mroczna magia ma nade mną kontrolę? — dokończyłem, a ona kiwnęła głową, potwierdzając moje słowa. — Nie. Teraz to tylko ja.

Odetchnęła z ulgą, a ja westchnąłem widząc Draco Malfoya, który zbliżał się do naszego stolika.

— Dzień dobry. — powiedział blondyn, siadając obok Hermiony.

— Cześć. — odpowiedziała dziewczyna, posyłając mu uprzejmy uśmiech. Skrzywiłem się.

— Dzień dobry, fretko. Jak się spało?

— Cudownie. Dzięki, że pytasz, Potty. — odpowiedział sarkastycznie.

Tymczasem Ron powrócił do stolika i oznajmił, że za piętnaście minut dostaną śniadanie. Ja już zdążyłem zjeść i teraz wiedziałem, że od nowa zacznie się przesłuchanie.

— Nie wiem co teraz. — zaczęła Hermiona. — Draco, czy w twojej bibliotece znajdziemy coś na temat mrocznej magii?

— Pewnie tak. Możemy razem poszukać. Ron wraz z Potterem przez ten czas mogą zajrzeć do Hogwartu.

— Nie ma mowy! — krzyknąłem. Wzdrygnęli się i popatrzyli na mnie zszokowani. — Nie mogę wrócić do Hogwartu.

— Dlaczego? — spytał Ron.

— Staram się zachować swój powrót w tajemnicy. Wyobrażasz sobie, co się stanie, jak ktoś mnie tam zauważy? — jestem ciekawy czy połknął haczyk.

— Wybuchnie euforia i na pewno nie opędzimy się od reporterów. — przyznał rudowłosy. Pokiwałem głową, przyznając mu rację. Bardzo dobrze, Ron. Na ciebie zawsze można liczyć.



* * *


Kobieta leżała nieruchomo na podłodze. Jej martwe już oczy wpatrywały się w sufit. Otwarte usta ukazywały białe i zadbane zęby, które teraz zabarwione były krwią. Jej ciało było powykrzywiane, przekraczając granice gibkości. Powykręcane kończyny pokrywała teraz już zaschnięta krew, która wcześniej musiała wypływać z licznych ran zlokalizowanych na całym ciele. Kobieta była naga. Jej miejsca intymne zostały przystrojone żywymi kwiatami. Te na piersi już prawie uschły, odsłaniając rany zadane najprawdopodobniej nożem. Na nogach znajdowało się pełno takich samych nacięć. W stopy zostały wplecione łodygi róż, których kolce wbiły się w śnieżnobiałą skórę. Brązowe włosy zostały ułożone wokół głowy, tworząc aureolę.

Alex wraz Matthew stanęli przy ciele. Wokół krzątali się technicy, którzy zabezpieczali dowody. Spoglądali na denatkę.

— Kurwa, czy on ma jakiś fetysz? — warknęła Schmidt.

— Niewykluczone. — odparł Matthew. — Chyba lubi kwiaty.

Alex pokiwała głową, potwierdzając tym samym domysły Hamiltona.

— Wiecie już coś? — zapytała technika, który stał najbliżej.

— Zmarła najprawdopodobniej z powodu wykrwawienia. Te rany... Musiał ją torturować. Ma na ciele siniaki i jak widzicie dużo ran.

Krew była wszędzie, więc technik nic nowego im nie powiedział. Sami doszli do takiego wnioski.

— Po sekcji będzie więcej wiadomo. Na razie mamy nie ruszać ciała. Podobno ma przyjechać ktoś ważny.

— Ktoś ważny? — Matthew zmarszczył brwi.

— Ktoś wyżej postawiony. Wiesz... Te morderstwa to teraz sprawa międzynarodowa. Podobnie jak było w przypadku Truciciela, ale to wiecie. — technik wykazywał duże podniecenie na myśl o poznaniu kogoś wyżej postawionego. — Pewnie jakiś międzynarodowy agent, który śledzi tę sprawę. Za chwilę ma się pojawić, więc pewnie się poznacie.

— I pewnie zabierze nam sprawę. — prychnęła Alex.

Technik wzruszył ramionami i wrócił do robienia zdjęć. Matthew tymczasem zaczął się rozglądać na miejscu zbrodni. Przeczesywał spojrzeniem salon gdzie leżała ofiara. Wyjrzał przez balkonowe okno na zewnątrz, dostrzegając biurowce i bloki. Nagle jego wzrok powędrował na sufit i wciągnął gwałtownie powietrze. Alex popatrzyła na niego zdziwiona, ale chwilę później przeniosła wzrok na miejsce, gdzie patrzyły oczy Matthew. Na suficie został namalowany najprawdopodobniej krwią napis:

DOMINUS VITAE NECISQUE

— Co to ma być? — wyszeptał Hamilton.

— To chyba z łaciny. — odpowiedziała szeptem.

Technicy robili właśnie zdjęcia tego napisu, kiedy to Alex wyjęła swój telefon i zaczęła szukać w Internecie tłumaczenia. Matthew nachylił się nad nią, chcąc zobaczyć, co znajdzie.

— To jest sentencja łacińska. Oznacza „pan życia i śmierci”. — oznajmiła minutę później.

Mężczyzna popatrzył jeszcze raz na sufit.

— Co on, kurwa, sugeruje, że jest kimś nadzwyczajnym?

— Nieuchwytnym i nieśmiertelnym. Niech mnie! To jakiś psychopata.

— Myślisz, że mamy do czynienia z kolejnym Trucicielem? — spytała Schmidt.

Hamilton wzruszył ramionami, nie odpowiadając na pytanie.



* * *


Miała piękne oczy. Ich kolor przypominał mi bezkresny ocean. Gdy patrzyła na mnie, nie czułem wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie chciałem, aby jak najszybciej przestała patrzeć. Irytowało mnie to jej płochliwe spojrzenie.

Myślała, że może mnie oszukać, a ja nie dowiem się. Była w błędzie. Nie powinna zapominać, kim jestem. Ona była tylko nic nieznaczącą mugolką, a ja jestem czarodziejem, którego nie doceniła. Myślała, że uda jej się mną manipulować i połknę jej kłamstewka. Zlekceważyła mnie i przepłaciła to życiem.

Moje przemyślenia przerwało chrząknięcie. Otworzyłem oczy i spojrzałem na nieproszonego gościa, który przerwał właśnie mój odpoczynek.

— Czego chcesz? — warknąłem na mężczyznę, który zakłócił mój spokój.



* * *


Biblioteka w domu Malfoyów była równie bogata co jej właściciele. Hermiona była w raju i nadal nie mogła przywyknąć do tego miejsca, choć była tutaj nie raz. Teraz jednak mozolnie przeglądała księgi w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby pomóc Harry'emu.

— Wierzysz mu? — zapytał Malfoy po kilku minutach ciszy. Znajdowali się w pomieszczeniu sami, więc mogli na spokojnie porozmawiać.

Hermiona nie odpowiedziała od razu. Jej wymowne milczenie dało mu odpowiedź.

— Ja też nie. — powiedział.— Po co my właściwie to robimy?

— Co?

— Po co mu pomagamy? A jeśli rzeczywiście jest on tym mordercą, o którym tak wszyscy mówią? Severus nic nie mówi, ale jestem pewny, że sam podejrzewa, że Potter ma coś z tym wspólnego. A Dumbledore... on mógłby coś poradzić... więc dlaczego Potter tak bardzo nie chce się z nimi spotkać? Nie wydaje Ci się to dziwne? Przecież Severus jest jego ojcem, na Merlina! Nie podoba mi się to wszystko.

— Nie musi Ci się to podobać. — blondyn zerknął na nią zirytowany. — Pomagamy Harry'emu, ponieważ jest naszym przyjacielem. Poza tym... widziałeś go... On nie radzi sobie z tym. Nie chce się spotkać z ojcem, ponieważ myślę, że nie chce go zawieść. Wiesz dobrze, że Harry nigdy nie miał rodziny. Rodziny, która by go wychowała i która by się o niego troszczyła. Chce być idealnym i wzorowym synem, ale jest tylko Harrym, który bądź co bądź,  wielokrotnie pakował się w kłopoty. Gdy dowiedział się, że ma ojca... — uśmiechnęła się, ale na tylko na moment. — Musimy mu pomóc. To nie jest nasz Harry. Musimy go odzyskać.

— Świat potrzebuje Złotego Chłopca...

— A żebyś wiedział. Harry jest światełkiem w tunelu i aby nadal nim pozostał musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by powrócił.

Malfoy nic już nie powiedział, gdyż zdał sobie sprawę, że światu czarodziejów jest potrzebny ktoś taki jak Potter – słynny Wybawca, cholerny Chłopiec, Który Przeżył. Draco wrócił do studiowanej wcześniej księgi i pogrążył się w lekturze.



* * *


— Spotkamy się dzisiaj z Alexandrem. Podobno ma dla nas jakieś wieści. — powiedział na wejściu Severus.

— Dzień dobry, Severusie. Napijesz się herbaty? — zapytał Albus.

Od kilku tygodni były dyrektor Hogwartu mieszkał w uroczej chatce w Szkocji. Musiał zniknąć na jakiś czas ze świata czarodziejów. Reporterzy nie dawali za wygraną i za wszelką cenę chcieli dowiedzieć się, w jaki sposób Albus powrócił do żywych. Dyrektor nie chciał i nie mógł zdradzać szczegółów zaklęcia, które pozwoliło mu przeżyć.

To wszystko potoczyło się tak szybko i właściwie nie do końca tak jak zaplanował sobie. Siła zaklęcia nie wystarczyła, aby pozostał martwy do czasu pokonania Voldemorta. Obudził się zaledwie po miesiącu, gdzie świat czarodziejów chylił się ku końcowi. Od tego czasu musiał bardzo umiejętnie się ukrywać i stworzyć dobrą iluzję, która oszukała najwybitniejszych czarodziei.

Albus spojrzał na swojego gościa, który bez zapowiedzi pojawił się w jego domu. Severus wyglądał na wykończonego. Jego ciemne wory pod oczami odznaczały się na bladej skórze i powodowały, że Snape wyglądał niczym żywy trup.

— Nie, dziękuję. — zirytowany usiadł przy stole naprzeciwko Dumbledore'a. — Słyszałeś w ogóle, co mówiłem?

— Owszem. Co takiego ma dla nas Alexander?

— Powiedział, że to ważne. Mamy się spotkać u niego.

— W Hiszpanii? — zapytał zdumiony.

— Tak. — potwierdził Mistrz Eliksirów. — Tylko tam uważa, że jest bezpieczny, a nasza rozmowa pozostanie między nami.

Severus westchnął i zapatrzył się na widok za oknem. Albus uważnie go obserwował. Wiedział, że ten ma dużo na głowie. Hogwart na pewno daje w kość.

— Co słychać w szkole? — zapytał, chcąc zmienić temat.

Snape spojrzał na niego przelotnie i ponownie odwrócił wzrok w stronę okna.

— A jak ma być? Z roku na rok uczniowie są coraz głupsi, a teraz gdy... gdy świat czarodziejów nie jest zagrożony... myślą, że są panami sytuacji. Najgorsze są ostatnie roczniki, które uważają się za bohaterów, bo przecież żyli w czasie wojny. — prychnął. — Brakuje nam dobrych nauczycieli i nie wszystko zostało jeszcze odbudowane. Hogwart ostatnio też nie ma najlepszej opinii, więc i dzieci jest mniej. Wojna zrobiła swoje. Za kilka lat będziemy mieć zapewne trzy razy tyle uczniów. Wojna nie sprzyja ciąży, ale teraz gdy poczują się bezpieczniej, będziemy mieć falę urodzeń. — skrzywił się. — Nic się nie układa. Nie wiem, Albusie, czy to dobry pomysł, abym dalej był dyrektorem.

— Co ty mówisz, Severusie? Kto jak kto, ale ty udowodniłeś, że jesteś w stanie zarządzać szkołą w najgorszych czasach. Wiem, że teraz jest trudno. Wszystko wymaga czasu. Jesteś najlepszą osobą, która mogłaby sprawować to stanowisko. Jestem pewny, że Harry powiedziałby to samo.

— Właśnie Harry...

— Odnajdziemy go i sprowadzimy do domu. Za wszelką cenę, Severusie. — powiedział pewnie patrząc w oczy Snape'owi.

Składając tę obietnicę, jeszcze nie wiedział, że będzie ona tak niezwykle trudna w realizacji.



* * *


— Powiedz mi Ron, gdzie my tak właściwie idziemy? — zapytałem, gdy droga przez las zaczęła mi się dłużyć. Jednocześnie byłem zaniepokojony, ponieważ nie wiedziałem, gdzie chce mnie zabrać Ron, ani co będzie na mnie czekać.

— Mówiłem Ci już, że nie mogę powiedzieć. Dowiesz się, jak już tam będziemy.

— A kiedy tam będziemy?

Ron westchnął, a ja spojrzałem do góry na korony drzew, które poruszały się pod wpływem wiatru. Niebo było zachmurzone i zbliżał się wieczór, a my od kilku godzin tułamy się przez jakiś las, nie widząc celu podróży.

— Ron, mógłbyś mi coś opowiedzieć?

— Co miałbym Ci opowiedzieć?

— Jak wygląda świat?

Ron zmieszał się. Widocznie nie wiedział, o co konkretnie pytam, albo pomyślał, że już kompletnie mi odbiło.

— No wiesz.... co się działo, jak mnie nie było? — sprecyzowałem swoje poprzednie pytanie.

Weasley od razu załapał, o co mi chodzi.

— Wszyscy zastanawiają się, gdzie jesteś. Szukają Cię.

— Wszyscy... to znaczy kto?

— Wszyscy... wiesz... jako społeczeństwo. Często pojawiasz się w Proroku Codziennym. Politycy, Minister, aurorzy. Wszystkim zależy, aby Cię znaleźć.

Prychnąłem. No pewnie, potrzebują swojej zabaweczki.

— Taaa, brak im pewnie dobrego marketingu.

Ron pokiwał głową, przyznając mi rację.

— Zapewne. Jesteś sławny, więc ten ktoś, kto Cię odnajdzie automatycznie stanie się rozpoznawany i wychwalany. Minister dopisze sobie do zasług twój powrót. Wybuchnie ogólnie euforia.

Skrzywiłem się. Nigdy nie lubiłem zainteresowania moją osobą. Teraz nie mogę sobie pozwolić, aby ono wróciło. Zadrżałem. Wiatr przybrał na sile. Korony drzew szumiały.

— Jesteśmy już blisko. — oznajmił rudowłosy.

Spojrzałem na niego, nic nie rozumiejąc. Jak blisko skoro tutaj nic oprócz drzew nie ma? Rozejrzałem się dokładniej wokół siebie, ale nadal nic nie zauważyłem.

Zrobiło się ciemno, wiatr był silniejszy niż przed chwilą, przez co musiałem co chwilę odgarniać sobie włosy z twarzy, które zasłaniały mi drogę. Wyczułem, że przechodzimy przez jakąś barierę, która zawiera tysiące zaklęć. Było mi zimno, a siła bariery spowodowała, że zaczynałem mieć mdłości. Po chwili moim oczom ukazał się dom, a właściwie kilkanaście domów, które tworzyły coś, co śmiało mogłem nazwać wsią.

— Gdzie jesteśmy?

— Witaj w Dolinie Godryka, Harry. – powiedział dumnie, wskazując na domy przed nami.

Mam przechlapane.



* * *


Alexander milczał, wpatrując się w Lucasa, który nerwowo krążył po pokoju. Oczekiwali na przybycie Severusa i Albusa, aby przekazać im informację o Harrym. White dużo myślał nad Potterem. Przekopał się przez księgi, stare dokumenty i pamiętniki, aby znaleźć coś, co mogłoby pomóc Potterowi. Na razie bezskutecznie.

— To na pewno dobry pomysł, aby im mówić?

— Wiem, że musimy zatrzymać to w tajemnicy, ale zawsze to dwie głowy więcej. — Alexander wstał ze swojego miejsca i podszedł do mężczyzny. — Wiesz, że nie mamy nic. Nie wiemy jak mu pomóc. Jesteśmy w punkcie wyjścia, a czas się kończy. Nie mogę dłużej ignorować Czarnego Nilu. — odgarnął kosmyki włosów Lucasa, które zsunęły się na jego czoło.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i mężczyźni odskoczyli od siebie.

— Nie czas na czułości, Alexandrze. Później zabawisz się ze swoim kochasiem.

— Ale my nie... — próbował zaprzeczyć zarumieniony Lucas. White uniósł dłoń, aby mu przeszkodzić i podszedł do gości.

— Jak miło Cię widzieć, Severusie. Albusie.

— Nam również miło, Alexandrze. Podobno masz dla nas jakieś wieści. — odparł Albus.

Usiedli przy stole, na którym chwilę później pojawiły się filiżanki herbaty. Dumbledore z ochotą sięgnął po swoją.

— A więc?

— Wiemy, gdzie jest Harry.



* * *


Dolina Godryka. Jeszcze tam mnie nie było. Po cholerę tutaj jesteśmy?

— Po co mnie tutaj przyprowadziłeś, Ron?

— Pytałeś, jak wygląda świat. Tutaj przeniósł się Zakon Feniksa. To tutaj jest nasza siedziba. Mieszkają tutaj nasi przyjaciele.

To było interesujące. Ciekawe, którzy konkretnie.

— Neville, Ginny, Dean, Luna, Cho i wielu innych. Praktycznie wszyscy, którzy walczyli w wojnie. Nie zdziw się jak zobaczysz Ślizgonów. Ja nadal nie mogę się do nich przywyknąć, ale nie są tacy źli. Są nawet przydatni.

Luna! Tak, to jest to. 

— Musimy zabrać stąd księgę, którą mamy w bibliotece. Załóż kaptur i nie odzywaj się. — polecił mi Ron.

Kamień spadł mi z serca. Nareszcie znalazłem mój cel. Luna Lovegood musi umrzeć, a ja muszę wrócić do Czarnego Nilu. Przykro mi, Ron. Jesteś dobrym przyjacielem. Moim pierwszym. Pokazałeś mi, co to przyjaźń. Nie chcę tego robić, ale nie mam wyboru. Idę kilka kroków za rudzielcem i szukam odpowiedniej okazji, aby rzucić na niego zaklęcie. Kiedy zbliżamy się do biblioteki, wiedziałem, że nie mam już wyjścia i muszę zrobić to już.

Crucio! — rzuciłem zaklęcie. Ron upadł, zwijając się z bólu. Po minucie rzuciłem jeszcze zaklęcie, które pozbawiło go przytomności. Gdy miałem już się odwrócić poczułem, że zostałem otoczony. Kurwa. Nie tak to miało wyglądać. Odwróciłem się.

Nie pomyliłem się. Otoczyli mnie. Popatrzyłem na nich. Jak mogłem nie domyślić się, że jest  to pułapka?

Był tam mój ojciec, Dumbledore, Kingsley, Remus, Luna, Neville i pełno innych osób, które również znałem. Czekali na mój ruch, dzierżąc w dłoni różdżki, byli gotowi do ataku.

Rzuciłem się w wir walki. Nie chciałem, aby mnie dopadli. Nie mogłem na to pozwolić. Musiałem się stąd wydostać i jednocześnie wykonać zadanie. Rzuciłem Avadę w stronę Luny, ale ta zdołała uciec. Crucio posłałem na własnego ojca, ale i on umiejętnie ominął zaklęcie. Wściekły zacząłem rzucać zaklęcia Magii Żywiołów. Tutaj miałem przewagę. Wkrótce opadali z sił, a ja wręcz przeciwnie. Magia Żywiołów zawsze dodaje mi energii. Czułem się potężny i niezwyciężony. Do chwili, gdy poczułem, że obrywam silnym zaklęciem. Odwróciłem się zdziwiony i zobaczyłem Alexandra i wielu innych ludzi, których nie znałem, ale miałem przeczucie, że oni również władają pierwotną magią.

Zakląłem. Nie dam rady sam. Wściekły rzucałem dalej zaklęcia, ale nie miały już one takiej siły, ponieważ magowie zatrzymywali mnie. Czułem, jak magia rozrywa mnie od środka, a obraz rozlewał mi się i zatoczyłem się. Udało mi się złapać równowagę w ostatniej chwili, ale i tak było już za późno. Magowie utworzyli okrąg wokół mnie, który blokował moją magię i jednocześnie mnie z niej wysysał.

— Nie... uda wam się! — krzyknąłem.

— My chcemy jak najlepiej dla Ciebie. — krzyknął Alexander, podchodząc do mnie.

— Ale ja nie chcę! Zostawcie mnie! — krzyczałem z bólu, który rozrywał mnie od środka.

Wyrzuciłem z siebie ostatnie zaklęcie, które zmiotło z nóg magów i rozwaliło barierę, którą utworzyli. Nastąpiła panika. Słyszałem płacz i okropny hałas, ale nie miałem siły otworzyć oczu. Moja głowa opadła na ziemię. Wszędzie czułem krew. 


________________________________
"bonum est, quod omnes appetunt*" (łac.) dobro jest tym, czego wszyscy pragną

3 komentarze:

  1. Super nie mogę sie doczekac na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, dlaczego nie domyślił się że to pułapka, tak uratowanie może byc trudne...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam wszystkich, z którymi zdecydowałem się podzielić tym niesamowitym świadectwem o tym, jak odzyskałem mojego byłego męża po rozwodzie. Cała nadzieja zniknęła Nie wiem, co robić, dopóki przyjaciel nie przedstawi mnie temu wspaniałemu człowiekowi o imieniu Dr Damisa … natychmiast się z nim skontaktowałem i powiedział mi, żebym się nie martwiła, że mąż wróci do mnie po 2 godzinach, byłam bardzo zdziwiona, gdy dostałam telefon od mojego męża, który nie odbiera moich telefonów od 6 miesięcy, naprawdę nie wiem, jak podziękować temu wspaniałemu mężczyźnie o nazwie Dr Damisa Wiem, że niektórzy borykają się z tym samym problemem, jeśli potrzebujesz pomocy, możesz również skontaktować się z dr Damisą w jego kontaktach tutaj… numer WhatsApp (+2348151914763) lub e-mailem doctordamisa@gmail.com Bardzo się cieszę, że moje rozbite małżeństwo zostało przywrócone .. skontaktuj się z nim i złóż świadectwo o jego wspaniałych dziełach

    OdpowiedzUsuń

Szablon
Alexx
ALEXX