Rozdział 67
"Dragon and Hogwart"
UWAGA!
Rozdział zawiera fragmenty książki J.K.Rowling w przekładzie Andrzeja Polkowskiego. Fragmenty te pisane są kursywą i stanowią większość tego rozdziału!
Napad na bank Gringotta opisany w książce ma miejsce także w moim opowiadaniu.
Nie byli w stanie kierować smokiem, który nie widział, dokąd leci, a Harry wiedział, że jeśli bestia skręci gwałtownie albo przetoczy się na bok w powietrzu, nie utrzymają się na jej szerokim grzbiecie. Kiedy jednak wznosili się coraz wyżej i wyżej, a pod nimi panorama Londynu rozwijała się jak wielka szaro-zielona mapa, ogarnęła go fala głębokiej wdzięczności: udało im się uciec, wyrwali się z sytuacji, która wydawała się bez wyjścia. Pochylony nisko nad grzbietem zwierzęcia, trzymał się kurczowo metalicznych łusek, a pęd chłodził mu poparzoną, pokrytą bąblami skórę, łagodząc ból. Skrzydła smoka młóciły powietrze jak ramiona olbrzymiego wiatraka. Za jego plecami Ron, nie wiadomo, czy ze strachu, czy z uciechy, klął ile sił w płucach, a Hermiona chyba szlochała. Po kilku minutach Harry przestał się już bać, że smok zrzuci ich ze swojego grzbietu, bo nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, tylko pruł naprzód, najwyraźniej mając tylko jeden cel: uciec jak najdalej od swojego podziemnego więzienia. Strach budziło jednak dręczące pytanie, w jaki sposób i gdzie będą mogli ze smoka zsiąść. Nie miał pojęcia, jak długo smoki mogą lecieć bez lądowania, ani jak ten konkretny, ledwo widzący na oczy smok odnajdzie jakieś odpowiednie do wylądowania miejsce. Wciąż rozglądał się na wszystkie strony, wyobrażając sobie, że boli go blizna... Ile czasu może upłynąć, zanim Voldemort dowie się, że włamali się do skarbca Lestrange’ów? Kiedy gobliny z Banku Gringotta powiadomią o tym Bellatriks? Jak szybko odkryją, co ze skarbca znikło? Bo kiedy odkryją, że brakuje złotego pucharu, Voldemort będzie już wiedział, że szukają horkruksów... Wyglądało na to, że smok tęskni za jeszcze świeższym i chłodniejszym powietrzem, bo wzbijał się coraz wyżej, aż w końcu lecieli wśród lodowato zimnych strzępów chmur, a Harry nie mógł już wypatrzyć w dole kolorowych kropek, którymi były samochody zmierzające do stolicy lub wyjeżdżające z niej w stronę podmiejskich osiedli. I wciąż lecieli na północ, ponad zielono-brązową szachownicą pól i lasów, ponad drogami i rzekami wijącymi się przez krajobraz jak matowe i połyskliwe wstążki.
- Jak myślisz, czego on szuka?! - krzyknął Ron.
- Nie mam pojęcia! - odkrzyknął Harry.
Ręce zdrętwiały mu z zimna, ale nie śmiał zwolnić uścisku. Przez jakiś czas zastanawiał się, co zrobią, jeśli ujrzą pod sobą wybrzeże i smok poleci dalej, nad otwarte morze. Przemarzł już strasznie i zesztywniał, dręczył go głód, zaschło mu w gardle z pragnienia. Kiedy ta bestia jadła po raz ostatni? Przecież w końcu i ona musi poczuć głód... A jeśli zda sobie wówczas sprawę, że ma na grzbiecie trójkę całkiem jadalnych ludzików? Słońce było już nisko na ciemniejącym niebie, a smok wciąż leciał i leciał nad przesuwającymi się pod nimi miastami i osiedlami. Jego ogromny cień prześlizgiwał się po powierzchni ziemi jak wielki, ciemny obłok. Harry’ego wszystko już bolało od wysiłku, z jakim utrzymywał się na grzbiecie smoka.
- Czy mi się tylko wydaje - zawołał Ron po długim okresie milczenia - czy naprawdę się zniżamy?
Harry spojrzał w dół i zobaczył ciemnozielone góry i jeziora lśniące jak miedź w blasku zachodzącego słońca. W krajobrazie dostrzegał coraz więcej szczegółów. Czyżby smok wyczuł świeżą wodę albo dostrzegł jej błyski i szykował się do wylądowania, by wreszcie zaspokoić pragnienie? Smok zniżał się coraz bardziej, zataczając wielkie spiralne koła nad jednym z mniejszych jezior.
- Słuchajcie, kiedy będzie zupełnie nisko, skaczemy! - zawołał Harry przez ramię. - Prosto w wodę, zanim się zorientuje, że tu jesteśmy!
Zgodzili się, chociaż Hermiona omdlewającym głosem. Kiedy Harry zobaczył szerokie, żółte podbrzusze smoka, odbijające się na pomarszczonej powierzchni wody, zawołał:
- TERAZ!
Ześliznął się po boku smoka i skoczył stopami w dół w jezioro. Odległość była większa, niż się spodziewał, i uderzył twardo w wodę, spadając jak kamień w lodowatą, zieloną, pełną wodorostów otchłań. Wierzgając z całej siły nogami, wynurzył się wreszcie, łapiąc powietrze, i zobaczył wielkie, rozchodzące się kręgi wody w miejscach, gdzie spadli Ron i Hermiona. Smok najwyraźniej niczego nie zauważył, bo szybował tuż nad wodą, zgarniając ją pobrużdżonym pyskiem. Kiedy Ron i Hermiona wynurzyli się z głębin jeziora, plując i dysząc, odleciał, łopocąc skrzydłami, by po chwili wylądować na odległym brzegu.
Popłynęli w stronę przeciwnego brzegu. Jezioro nie było zbyt głębokie i wkrótce przedzierali się przez trzciny, brnąc w mule, aż w końcu wyszli, mokrzy, zadyszani i wyczerpani, na śliską trawę. Hermiona padła, kaszląc i dygocąc. Choć Harry najchętniej położyłby się i zasnął tam, gdzie stał, wyciągnął różdżkę i zaczął rzucać wokół nich zwykłe zaklęcia ochronne. Kiedy skończył, podszedł do nich chwiejnym krokiem. Po raz pierwszy od ucieczki ze skarbca mógł im się dokładniej przyjrzeć. Oboje mieli czerwone oparzenia na twarzach i ramionach, a ubrania w strzępach. Krzywiąc się z bólu, smarowali sobie rany dyptamem. Hermiona podała mu butelkę z lekiem, a potem wyciągnęła z torebki trzy butelki dyniowego soku, które zabrała z Muszelki, i czyste, suche ubrania. Przebrali się i wypili po kilka dużych łyków.
- No cóż, dobre jest to, że mamy horkruksa - powiedział Ron, siedząc i obserwując, jak odrasta mu skóra na rękach.
- Gorzej, że... - ...nie mamy miecza - dokończył za niego Harry przez zaciśnięte zęby, skraplając sobie dyptamem oparzenie przez dziurę w dżinsach.
- Nie mamy miecza - powtórzył Ron.
- Ten parszywy oszust...
Harry wyciągnął horkruksa z kieszeni mokrej kurtki, którą dopiero co zdjął, i położył na trawie. Puchar błyszczał w słońcu, przyciągał ich wzrok, gdy w milczeniu popijali sok.
- Przynajmniej nie możemy go nosić na szyi - powiedział Ron, ocierając usta wierzchem dłoni. - Trochę dziwnie by to wyglądało.
Hermiona patrzyła przez jezioro na daleki brzeg, gdzie smok wciąż pił wodę.
- Jak myślicie, co się z nim stanie? - zapytała.
- Da sobie radę?
- Jakbym słyszał Hagrida - odrzekł Ron. - Hermiono, to jest smok, potrafi o siebie zadbać. Lepiej martwmy się o nas.
- Co masz na myśli?
- No... nie wiem, jak ci co powiedzieć, ale... chyba zauważyli, że włamaliśmy się do Banku Gringotta.
Wszyscy troje wybuchnęli śmiechem, a jak już zaczęli się śmiać, to nie mogli przestać. Harry’ego rozbolały żebra, w głowie miał zamęt z głodu, ale leżał na trawie pod czerwieniejącym niebem i ryczał ze śmiechu, aż zaschło mu w gardle.
- No dobrze, ale co teraz zrobimy? - zapytała w końcu Hermiona, po czym czknęła jeszcze parę razy i spoważniała.
- On się dowie, prawda? Sami-Wiecie-Kto dowie się, że wiemy o horkruksach!
- Może będą się bali mu powiedzieć? - zapytał Ron z nadzieją w głosie.
- Może to jakoś zatuszują...
Niebo, zapach jeziora, głos Rona - wszystko to nagle zanikło, gdy ból ugodził Harry’ego w głowę jak miecz. Stał w mętnie oświetlonym pokoju, przed stojącymi w półkolu czarodziejami, a u jego stóp leżała mała, trzęsąca się postać.
- Co powiedziałeś?! - Głos miał piskliwy i zimny, ale wewnątrz wrzał z wściekłości i strachu. Tylko tego od dawna się bał... ale to przecież niemożliwe... w jaki sposób... Goblin cały dygotał, nie mogąc spojrzeć w czerwone oczy patrzące na niego z góry.
- Powtórz to - powiedział cicho Voldemort. - Powtórz to, mówię!
- P-panie mój - wyjąkał goblin, a jego czarne oczy rozszerzyły się ze strachu - p-panie... p-próbowaliśmy ich z-zatrzymać... ci osz-szuści w-włamali się... włamali do... do s-skarbca Lestrange’ów...
- Oszuści? Jacy oszuści? Myślałem, że Bank Gringotta ma sposoby na wykrycie oszustów! Kim byli?
- T-to... był... to b-był... ten P-Potter i... i jego t-towa-rzysze...
- I zabrali? - zapytał, podnosząc głos, czując, jak potworny strach chwyta go za gardło. - Mów! Co oni zabrali?
- T-taki... m-mały p-puchar... panie m-mój...
Okrzyk zaprzeczenia wydarł się z jego gardła sam, jakby krzyknął nie on, ale ktoś obcy... kipiał wściekłością, ogarnął go szał... to nie może być prawda, to niemożliwe, przecież nikt o tym nie wiedział, jak to możliwe, by ten chłopak odkrył jego najskrytszą tajemnicę? Świsnęła Czarna Różdżka, rozbłysło zielone światło, klęczący u jego stóp goblin padł martwy, czarodzieje rozpierzchli się przerażeni, Bellatriks i Lucjusz Malfoy pierwsi dopadli drzwi... i znowu opadła różdżka, a ci, którzy nie zdążyli uciec, runęli jak rażeni gromem na podłogę... wszyscy... tak, zasłużyli na śmierć, skoro przynieśli mu taką wiadomość... skoro usłyszeli o złotym pucharze... Samotny pośród trupów, miotał się po pokoju jak dziki zwierz w klatce, a po głowie krążyły mu gorączkowe myśli i pojawiały się rozbłyski wspomnień: jego skarby, jego zabezpieczenia, przęsła jego mostu do nieśmiertelności... dziennik został zniszczony, puchar skradziony... a jeśli... a jeśli ten chłopiec wie o innych? Może już się dowiedział, może już je wytropił? Czy stał za tym Dumbledore? Dumbledore, który zawsze go podejrzewał, Dumbledore, który stracił życie z jego rozkazu, Dumbledore, którego różdżkę ma teraz w ręku, lecz który pokonał hańbę własnej śmierci poprzez tego chłopca, tego chłopca...
Ale przecież gdyby ten chłopiec zniszczył już którykolwiek z horkruksów, on, Lord Voldemort, już by o tym wiedział, już by to wyczuł... On, największy czarodziej wszech czasów, on, najpotężniejszy z nich wszystkich, on, zabójca Dumbledore’a i tych wszystkich innych bezwartościowych, bezimiennych ludzi... jak mógłby o tym nie wiedzieć, że on, on sam, najważniejszy i najbardziej wartościowy z żyjących ludzi został zaatakowany, okaleczony? To prawda, nie poczuł nic, kiedy zniszczono dziennik, ale przecież wtedy nie miał ciała, które mogłoby cokolwiek odczuwać, był mniej niż duchem... nie, to niemożliwe, na pewno reszta horkruksów jest bezpieczna... nienaruszona... Musi jednak wiedzieć, musi mieć pewność... Krążył po pokoju, a gdy przechodził obok ciała goblina, odrzucał je kopniakiem na bok, a przez oszalałą wyobraźnię przemykały mu strzępy obrazów: jezioro, chata, Hogwart... Odrobina spokoju schłodziła gorączkę, która go ogarnęła: niby w jaki sposób ten chłopiec mógłby się dowiedzieć, że ukrył pierścień w chacie Gaunta? Nikt nie wiedział, że Lord Voldemort jest spokrewniony z Gauntami, ukrył to dobrze przed wszystkimi, tych morderstw nikt nigdy z nim nie wiązał... pierścień musi być nadal bezpieczny... I jak ten chłopiec, czy ktokolwiek inny, mógłby się dowiedzieć o jaskini i przedrzeć się przez wszystkie bariery ochronne? Nie, medalion nie mógł zostać wykradziony, to absurd... A jeśli chodzi o Hogwart... tylko on wie, gdzie horkruks został ukryty, bo tylko on zgłębił największe tajemnice zamku... I zawsze jest Nagini, trzeba ją trzymać przy sobie, nie wolno już nigdzie jej wysyłać... Trzeba ją chronić. Ale trzeba mieć pewność, trzeba odwiedzić każdą z kryjówek, trzeba wzmocnić ochronę każdego horkruksa... i musi to zrobić sam, tak jak sam odnalazł i zdobył Czarną Różdżkę... Którą kryjówkę najpierw odwiedzić, która jest najbardziej zagrożona? Znowu odrodziła się w nim dawna niepewność. Dumbledore znał jego drugie imię... Dumbledore mógł odkryć jego pokrewieństwo z Gauntami... tak, ich opuszczona chata jest teraz najmniej bezpieczną z kryjówek, tam musi się najpierw udać... Jezioro... nie, to niemożliwe... chociaż istnieje słabe prawdopodobieństwo... słabe, ale jednak... że Dumbledore mógł poznać jego wczesne występki, odwiedzając sierociniec... A Hogwart... nie, tam horkruks jest bezpieczny, przecież Potter nie może pojawić się niezauważony nawet w Hogsmeade, a co dopiero w Hogwarcie. Rozsądek nakazuje jednak, by ostrzec Snape’a, że ten chłopiec może próbować wśliznąć się do zamku... oczywiście byłoby głupotą mówić Snape’owi, po co chłopiec mógłby wrócić... To był poważny błąd, zaufać Bellatriks i Malfoyowi, czyż ich głupota i nieostrożność nie stały się dowodem, że nikomu nie można zaufać? Tak, trzeba najpierw odwiedzić chatę Gaunta i trzeba zabrać ze sobą Nagini, już nigdy się z nią nie rozstanie... i nikomu nie ufać... Opuścił pokój, przeszedł przez hol i zagłębił się w ciemny ogród, gdzie szemrała fontanna, wezwał Nagini językiem wężów, a ona wynurzyła się z ciemności jak długi cień...
Harry otworzył oczy, z trudem powracając do rzeczywistości: leżał na brzegu jeziora, słońce zachodziło za horyzont, a Ron i Hermiona patrzyli na niego z niepokojem. Sądząc z ich min i z tego, że blizna wciąż pulsowała bólem, jego wyprawa w świadomość Voldemorta nie pozostała niezauważona. Miał dreszcze. Usiadł, trochę zaskoczony, że wciąż ma przemoczone ubranie, i zobaczył złoty puchar, leżący niewinnie w trawie nad jeziorem; jego granatową powierzchnię znaczyły już złote cętki promieni zachodzącego słońca.
- On już wie. - Własny głos wydał mu się jakiś obcy i niski po piskliwych wrzaskach Voldemorta. - Wie i zamierza sprawdzić pozostałe, a ostatni - poderwał się na równe nogi - jest w Hogwarcie. Wiedziałem. Wiedziałem.
- Co?
Ron wytrzeszczył oczy, Hermiona uklękła i patrzyła na niego ze strachem.
- Ale co zobaczyłeś? Skąd wiesz?
- Zobaczyłem, że już się dowiedział o pucharze... ja... ja byłem w jego głowie... on jest... - przypomniał sobie padające wokół Voldemorta trupy - jest wściekły, ale równocześnie przerażony, nie może zrozumieć, skąd wiemy o horkruksach, a teraz zamierza sprawdzić, czy te inne są bezpieczne... najpierw pierścień. Uważa, że ten w Hogwarcie jest najbezpieczniejszy, bo tam jest Snape, bo bardzo ciężko byłoby się tam dostać... Myślę, że Hogwart sprawdzi na samym końcu, ale i tak może tam być za kilka godzin...
- Widziałeś, gdzie go ukrył w Hogwarcie? - zapytał Ron, również podnosząc się z trawy.
- Nie, skupił się na tym, by ostrzec Snape’a, nie myślał o miejscu, w którym go ukrył...
- Zaraz, zaraz! - zawołała Hermiona, gdy Ron złapał puchar, a Harry już wyciągał pelerynę-niewidkę. - Nie możemy tam po prostu sobie wejść, musimy opracować jakiś plan, musimy...
- Musimy tam być przed nim - powiedział stanowczo Harry.
- Wyobrażacie sobie, co zrobi, jak zobaczy, że pierścień i medalion znikły? A jeśli przeniesie gdzieś horkruksa z Hogwartu, bo uzna, że już nie jest bezpieczny?
- Ale jak się tam dostaniemy?
- Aportujemy się w Hogsmeade i spróbujemy coś wymyślić, kiedy już się dowiemy, jakie środki ochronne zastosowano wokół szkoły. Właź pod pelerynę, Hermiono, tym razem przeniesiemy się wszyscy razem.
- Przecież się nie zmieścimy...
- Będzie ciemno, nikt nie zauważy naszych stóp. Łopot olbrzymich skrzydeł poniósł się echem ponad czarną wodą: smok zaspokoił już pragnienie i wzbił się w powietrze. Patrzyli, jak wznosi się coraz wyżej, teraz już cały czarny na tle szybko ciemniejącego nieba, aż znikł za pobliską górą. Potem Hermiona podeszła i stanęła między nimi. Harry obciągnął pelerynę-niewidkę jak najniżej i razem obrócili się w miejscu, wpadając w napierającą na nich ciemność.
* * *
Vallen stanęła przed wrotami Hogwartu przyglądając się z zachwytem zdobieniom wyrytym na drzwiach. Obecnie szkoła nie posiadała żadnych barier ochronnych, więc kobieta dostała się tutaj bez jakichkolwiek przeszkód. Na korytarzach panował harmider i hałas. Niepostrzeżenie skierowała się w stronę Wielkiej Sali szukając wzrokiem Nicka, gdyż był to jej cel wizyty. Zabicie Nicka. Znajdzie go, nawet gdyby miała przekopać przez cały Hogwart.
* * *
Lucjusz uderzył głową w mur. Potter przyglądał się jak życie opuszcza ciało śmierciożercy. Nie czuł wyrzutów sumienia, a jedynie satysfakcję. Hermiona kilka metrów dalej patrzyła zszokowana na swojego chłopaka. Harry nadal spokojnie obserwował, teraz już martwego, Malfoya.
Kilka sekund później rzucił się w wir walki.
_______________________
Kolejny rozdział 6 grudnia :) Ten miał się pojawić wczoraj (30.11.), ale miałam problemy z internetem.
Wiele sytuacji, które miały miejsce w książce będą także w opowiadaniu. Do końca tej części zostały trzy rozdziały i zostaną dodane od końca tego roku.
Trzecia część opowiadania zadebiutuje w nowym roku. Mam dość, ciekawy, ale przynajmniej dla mnie, pomysł właśnie na tą część.
Pozdrawiam!
Witam,
OdpowiedzUsuńno udało im się zdobyć ten horkrokus, ale wściekły Voldemort, cieszę się, że Severus im pomoże...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie
Jesteś niekonsekwentna.
OdpowiedzUsuńPO co mu ta cała magia powietrzna itd, skoro nie skorzystał z niej podczas skoku z grzbietu smoka, a magia wody do rozstąpienia jeziora itd.?
Nie wklejaj tak bez sensu całych rozdzialów, bo całość Twojej historii traci sens
A, i jaka Muszelka? przecież oni w Hiszpanii byli. Sprawdzaj lepiej to, co piszesz i koryguj to, żeby było wszystko zgodne z Kanonem Twojej historii.