Rozdział 69
"Just You and Me."
"I'm not a stranger to the dark
Don't hide away, be safe
'Cause we don't want your broken parts
I've learned to be ashamed of all my scars
Hideaway, they say
No one will love you who you are
But I won't let them break me down to dust"
This Is Me – Soundtrack The Greatest Showman
UWAGA!
Rozdział zawiera fragmenty książki J.K.Rowling w przekładzie Andrzeja Polkowskiego. (kursywa)
Promień zielonego światła uderzył w jego pierś. Nastała ciemność, jednak Harry nadal czuł się żywy. Chwilę później otworzył oczy, kilka razy zamrugał i rozejrzał się dokoła. Zdezorientowany zauważył, że może wstać i przemieszczać się po tym miejscu, które spowite było gęstą mgłą. Zrobił niepewnie kilka kroków w przód i krzyknął:
— Halooo?! Jest tu ktoś? Gdzie ja jestem?
— U Wrót Życia.— odpowiedział ktoś zza jego pleców. Harry drgnął i powoli odwrócił się w stronę nieznajomego głosu. Z niedowierzaniem wpatrywał się w swoją matkę, Lily.
— Mamo? — szepnął.
—Och, Harry. — chłopak pobiegł do niej i przytulił ją.
— Umarłem? — zapytał gdy już wyrwał się z ramion matki. — Przecież chciałem umrzeć. — dodał cicho.
— Nie do końca. — zmarszczyła brwi zastanawiając się nad czymś.— Nadal czuć w tobie życie. Nie możesz umrzeć będąc żywy.
— Więc dlaczego tutaj jestem? — wskazał dłonią dokoła.
— Nie jestem w stanie ci tego wytłumaczyć. Jesteś gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią i tylko od Ciebie zależeć będzie wybór. Jesteś na tyle silny aby powrócić do życia, czy na tyle zrezygnowany aby pozostać tutaj?
— Nawet jeśli to jak miałabym wrócić?
—Twoje serce zna odpowiedź. — uśmiechnęła się.
— Czy to się dzieje naprawdę czy tylko w mojej głowie?
— " Ależ oczywiście to dzieje się w twojej głowie, Harry, tylko skąd, u licha, wniosek, że wobec tego nie dzieje się to naprawdę?"
— Mamo, brzmisz jak Dumbledore. — jęknął Harry. Nienawidził zagadek dyrektora.
— Dumbledore był mądrym człowiekiem. — oznajmiła uśmiechając się lekko. — Nie trać wiary w niego.
Harry pokiwał smutno głową. Postać Lily rozpłynęła się we mgle.
Znowu leżał twarzą w dół na ziemi. Woń Zakazanego Lasu wypełniała mu nozdrza. Wyczuwał policzkiem zimny grunt, a zawias okularów, które przekrzywiły mu się na nosie, gdy upadał, wżynał mu się w skroń. Wszystko go bolało, a miejsce, w które trafiło Mordercze Zaklęcie, piekło, jakby go tam ugodziła pięść okuta w żelazną rękawicę. Nie poruszył się, leżał dokładnie tam, gdzie upadł, z otwartymi ustami i lewą ręką wygiętą pod dziwnym kątem. Spodziewał się usłyszeć okrzyki triumfu i uciechy z powodu swojej śmierci, ale zamiast tego rozbrzmiewały wokół niego jakieś szepty, pomruki i tupot nóg.
— Panie... Panie mój...
To był nabrzmiały uwielbieniem głos Bellatriks. Harry nie śmiał otworzyć oczu, pozwalał tylko swoim innym zmysłom badać, co się dzieje. Wiedział, że ma wciąż za pazuchą różdżkę, bo uciskała przylegającą do ziemi klatkę piersiową. Wyczuwał też coś miękkiego w okolicach żołądka i domyślił się, że to peleryna-niewidka wepchnięta pod szatę.
— Panie mój...
— Dosyć. — To był głos Voldemorta. Narastający tupot nóg, jakby coraz więcej osób uciekało z tego samego miejsca. Pragnąc za wszelką cenę zobaczyć, co się dzieje, Harry uchylił na milimetr powieki. Voldemort usiłował podźwignąć się z ziemi. Śmierciożercy uciekali od niego, powracając do tłumu na skraju polany. Pozostała tylko klęcząca przy nim Bellatriks. Harry znowu zamknął oczy, zastanawiając się nad tym, co zobaczył. Śmierciożercy zbiegli się wokół Voldemorta, który chyba upadł na ziemię. Coś się stało, kiedy Voldemort ugodził Harry’ego Morderczym Zaklęciem. Czyżby też upadł? Na to wyglądało. Obaj na krótko stracili przytomność i obaj już ją odzyskali.
— Panie, pozwól mi...
— Nie potrzebuję niczyjej pomocy — rozległ się zimny głos Voldemorta, a choć Harry ich nie widział, mógł sobie wyobrazić Bellatriks wyciągającą pomocną rękę.
— Chłopak... jest martwy?
Na polanie zapadła głucha cisza. Nikt do Harry’ego nie podchodził, ale czuł ich spojrzenia, tak na nim skoncentrowane, że zdawały się wciskać go jeszcze bardziej w ziemię. Wstrzymał oddech, bojąc się, że drgnie mu palec lub powieka.
— Ty — powiedział Voldemort, po czym rozległ się huk i ktoś krzyknął z bólu. — Sprawdź to. Powiedz mi, czy jest martwy.
Harry nie wiedział, kto ma to sprawdzić. Mógł tylko leżeć, słysząc zdradziecki łomot swojego serca, i czekać, aż ten ktoś do niego podejdzie. Pewnym pocieszeniem było to, że Voldemort najwyraźniej boi się sam do niego podejść, jakby podejrzewał, że nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem... Czyjaś dłoń, nadspodziewanie delikatna, dotknęła jego twarzy, podciągnęła powieki, wpełzła pod koszulkę i spoczęła na sercu. Słyszał szybki oddech kobiety, jej długie włosy łaskotały mu twarz. Wiedział, że ta kobieta musi wyczuwać łomotanie jego serca.
— Draco żyje? Jest w zamku?
Szept był ledwo słyszalny; jej wargi prawie dotykały jego ucha, głowę pochyliła tak nisko, że jej długie włosy całkowicie przysłoniły mu twarz.
— Tak — szepnął. Poczuł, jak zaciska się dłoń spoczywająca na jego piersi, paznokcie wbiły mu się w ciało. Potem wyciągnęła rękę spod jego koszulki i usiadła.
— Martwy!— zawołała Narcyza Malfoy.
Teraz wszyscy zaczęli krzyczeć i wyć z uciechy, i tupać nogami, a poprzez zamknięte powieki Harry dostrzegł rozbłyski czerwonego i srebrnego światła. Zrozumiał. Narcyza uznała, że jedynym sposobem na dostanie się do zamku jest przyłączenie się do armii zdobywców. Nie dbała o to, czy Voldemort zwycięży czy nie, zależało jej tylko na odnalezieniu syna.
— Widzicie? — zaskrzeczał Voldemort, przekrzykując tumult. — Harry Potter zginął z mojej ręki i już nikt nie może mi zagrozić! Patrzcie! Crucio!
Harry spodziewał się tego, wiedział, że Voldemort nie zostawi w spokoju jego ciała, spoczywającego na mchu w Zakazanym Lesie, lecz będzie chciał je zbezcześcić, by ukazać wszystkim chwałę swojego zwycięstwa. Zaklęcie poderwało go w powietrze. Całą siłą woli zmusił swe ciało, by pozostało bezwładne, ale ku swojemu zaskoczeniu nie odczuł bólu, którego się spodziewał. Powtórzyło się to kilka razy. Okulary spadły mu z nosa, poczuł, że różdżka osunęła się nieco niżej pod szatą, ale udało mu się nie zdradzić, że wciąż żyje, a kiedy padł na ziemię po raz ostatni, polana rozbrzmiała wybuchami śmiechu i głośnymi drwinami.
— A teraz — rzekł Voldemort -— udamy się do zamku i pokażemy im, co się stało z ich bohaterem.
Kto zaciągnie tam ciało? Nie... zaraz... Znowu wybuchły śmiechy, a po chwili Harry poczuł, że ziemia pod nim drży.
— Ty go zaniesiesz— powiedział Voldemort. — Pięknie będzie wyglądał w twoich ramionach i wszyscy go zobaczą. Podnieś swojego przyjaciela, Hagridzie. I okulary... załóż mu okulary... niech go wszyscy rozpoznają.
Ktoś brutalnie wcisnął mu na nos okulary, ale olbrzymie dłonie, które go uniosły, okazały się bardzo łagodne. Czuł, jak ramiona Hagrida dygocą, wstrząsane łkaniem, a na twarz opadają mu wielkie, gorące łzy. Nie śmiał jednak okazać mu ruchem lub słowem, że nie wszystko jeszcze jest stracone.
— Ruszaj — rozkazał Voldemort.
Hagrid powlókł się z nim przez las, rozgarniając sobą gałęzie gęsto rosnących drzew. Gałęzie zaczepiały o szatę i włosy Harry’ego, ale spoczywał w ramionach Hagrida nieruchomo, z otwartymi ustami i zamkniętymi oczami, w ciemności, wśród triumfalnych wrzasków śmierciożerców, i gdy tak Hagrid kroczył z nim przez las prawie po omacku, zanosząc się łkaniem, nikomu nie przychodziło do głowy, by zobaczyć, czy na odsłoniętej szyi Harry’ego bije puls. Za śmierciożercami szły dwa olbrzymy; Harry słyszał trzask łamanych przez nie drzew i wrzask pobudzonych przez tumult ptaków. Zwycięski pochód kroczył przez Zakazany Las ku błoniom i po chwili Harry dostrzegł przez zamknięte powieki, że zrobiło się jaśniej.
— ZAKAŁA!
Hagrid ryknął tak niespodziewanie, że Harry o mało co nie otworzył oczu.
— Teraz rozpiera was radość, tchórzliwe chabety, żeście nie walczyły, co? Macie uciechę, bo Harry Potter jest... jest martwy... Urwał, znowu zanosząc się płaczem. Harry nie wiedział, ile centaurów przygląda się pochodowi, nie śmiał otworzyć oczu. Kilku śmierciożerców obrzuciło je obelgami. Nieco później Harry’ego owionęło świeższe, chłodniejsze powietrze i wyczuł, że dotarli na skraj lasu.
— Zatrzymaj się.
Harry zrozumiał, że Hagrid został zmuszony przez Voldemorta do posłuszeństwa, bo zatrzymał się gwałtownie, lekko się zataczając. Ogarnęło ich lodowate zimno i usłyszał chrapliwe oddechy dementorów patrolujących brzeg lasu. Już się ich nie lękał. Gorejąca w nim świadomość, że przeżył, była jak chroniący przed nimi amulet, jakby w sercu strzegł go srebrny jeleń, patronus jego ojca. Ktoś przeszedł blisko i Harry poznał, że to Voldemort, bo chwilę później przemówił magicznie wzmocnionym głosem, który potoczył się przez błonia:
— Harry Potter nie żyje. Został zabity, gdy uciekał, ratując siebie, podczas gdy wielu z was oddało za niego życie. Niesiemy wam jego ciało jako dowód na to, że wasz bohater zginął. Zwyciężyliśmy. Straciliście połowę ludzi. Moi śmierciożercy przewyższają was liczebnie, a Chłopca, Który Przeżył, już nie ma. Zakończmy tę wojnę. Każdy, kto postanowi dalej walczyć, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie uśmiercony, podobnie jak wszyscy członkowie jego rodziny. Wyjdźcie z zamku, padnijcie przede mną na kolana, a daruję wam życie. Zycie zachowają też wasi rodzice i wasze dzieci, wasi bracia i wasze siostry. Przebaczę wszystkim i razem zbudujemy nowy świat.
Na błoniach i w zamku zaległa cisza. Voldemort był tak blisko, że Harry nie śmiał otworzyć oczu.
— Idziemy — rzekł Voldemort, a Hagrid posłusznie ruszył naprzód. Teraz Harry uchylił lekko powieki i ujrzał idącego przed nimi Voldemorta. Wokół jego ramion wił się wielki wąż, już uwolniony z zaczarowanej klatki. Harry nie mógł jednak sięgnąć po ukrytą pod szatą różdżkę bez zwrócenia na siebie uwagi śmierciożerców, kroczących po obu stronach przez powoli rozjaśniającą się ciemność...
— Harry — łkał Hagrid.— Och, Harry... Harry...
Harry znowu zacisnął mocno powieki. Wiedział, że zbliżają się do zamku, i wytężył słuch, by poprzez chełpliwe okrzyki śmierciożerców i tupot stóp usłyszeć jakieś odgłosy życia z wewnątrz.
— Stop.
Pochód zatrzymał się. Harry poznał po odgłosach stóp, że śmierciożercy rozwinęli się w tyralierę naprzeciw drzwi szkoły. Przez zamknięte powieki widział czerwonawą poświatę, co musiało oznaczać, że drzwi frontowe są otwarte i z sali wejściowej pada na niego światło. Czekał. Za chwilę ujrzą go ci wszyscy, za których próbował oddać życie, ujrzą go martwego w ramionach Hagrida.
— NIE!
Nigdy by się nie spodziewał, że profesor McGonagall może wydać z siebie tak przeraźliwy dźwięk. Gdzieś w pobliżu wybuchnęła śmiechem inna kobieta: to Bellatriks radowała się z rozpaczy McGonagall. Zerknął spod lekko uchylonych powiek i zobaczył ludzi tłoczących się w drzwiach i na kamiennych stopniach. Wszyscy chcieli zobaczyć na własne oczy, czy to, co usłyszeli, jest prawdą. Voldemort stał kilka kroków przed Hagridem, gładząc głowę Nagini białym palcem. Znowu zacisnął powieki.
— Nie!
— Nie!
— Harry!
— HARRY
Severus zatoczył się patrząc na ciało syna. Voldemort widząc to uśmiechnął się szaleńczo.
— Zdrajca zostanie zdrajcą, Severusie. — Snape skrzywił się. — Zakon Cię ponownie przyjął? Czym się wkupiłeś? — zaśmiał się. — Twój syn nie żyje, co teraz zrobisz?
— Zabiję Cię. — syknął wyrywając się na przód, ale Minerwa w porę go zatrzymała.
Rozpaczliwe krzyki rozdarły powietrze. Neville płonął jak żywa pochodnia, nie mogąc się poruszyć. Harry poczuł, że tego nie zniesie, że musi coś zrobić... A wtedy wiele rzeczy wydarzyło się równocześnie. Usłyszeli wrzawę dochodzącą z odległych granic terenów szkolnych, jakby setki ludzi wdzierało się przez niewidoczne mury i gnało w stronę zamku, wydając wojenne okrzyki. Jednocześnie zza rogu zamku wyłonił się Graup, rycząc: „HAGGER!", na co natychmiast odpowiedziały rykiem olbrzymy Voldemorta i pobiegły ku niemu jak rozwścieczone słonie, aż ziemia zadygotała. Potem rozległ się tętent kopyt i brzdęknięcia cięciw, a na śmierciożerców spadł deszcz strzał. Rozbiegli się z krzykiem. Harry wyciągnął spod szaty pelerynę-niewidkę, narzucił ją na siebie i zerwał się na równe nogi. W tej samej chwili Neville też się poruszył. Jednym szybkim, płynnym ruchem uwolnił się spod Zaklęcia Pełnego Porażenia Ciała. Płonąca Tiara Przydziału spadła mu z głowy, a on wyciągnął z niej srebrny miecz z wysadzaną rubinami rękojeścią... Nikt nie usłyszał świstu srebrnej klingi wśród ryku nadciągającego tłumu, łoskotu nacierających na siebie olbrzymów i tętentu centaurów, a jednak wszystkie oczy zwróciły się na niego. Jednym ciosem odrąbał wielkiemu wężowi łeb, który śmignął wysoko w powietrze, połyskując w świetle bijącym z sali wejściowej. Voldemort otworzył usta, wydając z siebie okrzyk wściekłości, którego nikt nie mógł usłyszeć, a cielsko Nagini opadło z głuchym łoskotem u jego stóp... Harry, ukryty pod peleryną-niewidką, rzucił Zaklęcie Tarczy między Neville’a i Voldemorta, zanim ten ostatni zdołał unieść różdżkę. A potem rozległ się ryk Hagrida, dobrze słyszalny pomimo wrzawy, krzyków i łoskotu wpadających na siebie olbrzymów:
Rozpaczliwe krzyki rozdarły powietrze. Neville płonął jak żywa pochodnia, nie mogąc się poruszyć. Harry poczuł, że tego nie zniesie, że musi coś zrobić... A wtedy wiele rzeczy wydarzyło się równocześnie. Usłyszeli wrzawę dochodzącą z odległych granic terenów szkolnych, jakby setki ludzi wdzierało się przez niewidoczne mury i gnało w stronę zamku, wydając wojenne okrzyki. Jednocześnie zza rogu zamku wyłonił się Graup, rycząc: „HAGGER!", na co natychmiast odpowiedziały rykiem olbrzymy Voldemorta i pobiegły ku niemu jak rozwścieczone słonie, aż ziemia zadygotała. Potem rozległ się tętent kopyt i brzdęknięcia cięciw, a na śmierciożerców spadł deszcz strzał. Rozbiegli się z krzykiem. Harry wyciągnął spod szaty pelerynę-niewidkę, narzucił ją na siebie i zerwał się na równe nogi. W tej samej chwili Neville też się poruszył. Jednym szybkim, płynnym ruchem uwolnił się spod Zaklęcia
Pełnego Porażenia Ciała. Płonąca Tiara Przydziału spadła mu z głowy, a on wyciągnął z niej srebrny miecz z wysadzaną rubinami rękojeścią... Nikt nie usłyszał świstu srebrnej klingi wśród ryku nadciągającego tłumu, łoskotu nacierających na siebie olbrzymów i tętentu centaurów, a jednak wszystkie oczy zwróciły się na niego. Jednym ciosem odrąbał wielkiemu wężowi łeb, który śmignął wysoko w powietrze, połyskując w świetle bijącym z sali wejściowej. Voldemort otworzył usta, wydając z siebie okrzyk wściekłości, którego nikt nie mógł usłyszeć, a cielsko Nagini opadło z głuchym łoskotem u jego stóp... Harry, ukryty pod peleryną-niewidką, rzucił Zaklęcie Tarczy między Neville’a i Voldemorta, zanim ten ostatni zdołał unieść różdżkę. A potem rozległ się ryk Hagrida, dobrze słyszalny pomimo wrzawy, krzyków i łoskotu wpadających na siebie olbrzymów: - HARRY! HARRY.. GDZIE JEST HARRY?! Wokół zamku zapanował chaos. Śmierciożercy pierzchali przed nacierającymi centaurami, wszyscy umykali przed miażdżącymi stopami olbrzymów, a bitewne okrzyki nadchodzących nie wiadomo skąd posiłków nasilały się z każdą chwilą. Nad głowami olbrzymów Voldemorta krążyły wielkie, skrzydlate stworzenia, testrale i hipogryf Hardodziob, pazurami i dziobami atakując ich oczy, podczas gdy Graup okładał ich pięściami. Czarodzieje, w tym zarówno obrońcy Hogwartu, jak i śmierciożercy, ratowali się ucieczką do zamku. Harry miotał zaklęciami w każdego śmierciożercę, którego zobaczył; padali, nie wiedząc, kto ich ugodził, pod stopy cofającego się w panice tłumu. Harry, wciąż pod peleryną-niewidką, został wepchnięty przez tłum do sali wejściowej. Rozglądał się za Voldemortem i wkrótce zobaczył go w głębi sali, jak strzelał zaklęciami na lewo i prawo, wycofując się w stronę Wielkiej Sali i wciąż wykrzykując rozkazy do swoich zwolenników. Harry rzucił kilka kolejnych Zaklęć Tarczy, ratując przed różdżką Voldemorta Seamusa Finnigana i Hannę Abbott, którzy przemknęli obok niego i wpadli do Wielkiej Sali, gdzie już rozgorzała walka. Teraz do drzwi frontowych zaczęło szturmować jeszcze więcej ludzi. Harry zobaczył Charliego Weasleya doganiającego Horacego Slughorna, który wbiegał po kamiennych stopniach, nadal w szmaragdowej piżamie. Za nimi tłoczyła się duża grupa członków rodzin i przyjaciół tych wszystkich uczniów Hogwartu, którzy pozostali w zamku, razem z wieloma mieszkańcami Hogsmeade. Centaury Zakała, Ronan i Magorian wpadły do sali wejściowej, grzmiąc kopytami po kamiennej posadzce. Za plecami Harry’ego coś huknęło: to wypadły z zawiasów drzwi prowadzące do kuchni.
W sali wejściowej zaroiło się od skrzatów domowych, wrzeszczących i wymachujących tasakami i nożami do krajania mięsa, a przewodził im Stworek z medalionem Regulusa obijającym mu się o piersi, który pokrzykiwał głosem ropuchy: - Do boju! Do boju! Za mojego pana, obrońcę domowych skrzatów! W imię mężnego Regulusa, do boju! Do boju z Czarnym Panem! Rozwścieczone skrzaty dźgały i chlastały nożami wrogów po kostkach i łydkach i gdziekolwiek Harry spojrzał, tam widział śmierciożerców padających pod samym ciężarem mrowia obrońców zamku, wyciągających z ran groty strzał, łapiących się za krwawiące łydki albo próbujących uciec, ale daremnie, bo przy drzwiach frontowych wpadali prosto w tłum nowo przybyłych. Ale walka wciąż trwała. Harry przebiegł pomiędzy pojedynkującymi się parami i szamocącymi się jeńcami i wpadł do Wielkiej Sali.
— HARRY! HARRY.. GDZIE JEST HARRY?!
Wokół zamku zapanował chaos. Śmierciożercy pierzchali przed nacierającymi centaurami, wszyscy umykali przed miażdżącymi stopami olbrzymów, a bitewne okrzyki nadchodzących nie wiadomo skąd posiłków nasilały się z każdą chwilą. Nad głowami olbrzymów Voldemorta krążyły wielkie, skrzydlate stworzenia, testrale i hipogryf Hardodziob, pazurami i dziobami atakując ich oczy, podczas gdy Graup okładał ich pięściami. Czarodzieje, w tym zarówno obrońcy Hogwartu, jak i śmierciożercy, ratowali się ucieczką do zamku. Harry miotał zaklęciami w każdego śmierciożercę, którego zobaczył; padali, nie wiedząc, kto ich ugodził, pod stopy cofającego się w panice tłumu. Harry, wciąż pod peleryną-niewidką, został wepchnięty przez tłum do sali wejściowej. Rozglądał się za Voldemortem i wkrótce zobaczył go w głębi sali, jak strzelał zaklęciami na lewo i prawo, wycofując się w stronę Wielkiej Sali i wciąż wykrzykując rozkazy do swoich zwolenników.
Harry rzucił kilka kolejnych Zaklęć Tarczy, ratując przed różdżką Voldemorta Seamusa Finnigana i Hannę Abbott, którzy przemknęli obok niego i wpadli do Wielkiej Sali, gdzie już rozgorzała walka. Teraz do drzwi frontowych zaczęło szturmować jeszcze więcej ludzi. Harry zobaczył Charliego Weasleya doganiającego Horacego Slughorna, który wbiegał po kamiennych stopniach, nadal w szmaragdowej piżamie. Za nimi tłoczyła się duża grupa członków rodzin i przyjaciół tych wszystkich uczniów Hogwartu, którzy pozostali w zamku, razem z wieloma mieszkańcami Hogsmeade. Centaury Zakała, Ronan i Magorian wpadły do sali wejściowej, grzmiąc kopytami po kamiennej posadzce. Za plecami Harry’ego coś huknęło: to wypadły z zawiasów drzwi prowadzące do kuchni.
W sali wejściowej zaroiło się od skrzatów domowych, wrzeszczących i wymachujących tasakami i nożami do krajania mięsa, a przewodził im Stworek z medalionem Regulusa obijającym mu się o piersi, który pokrzykiwał głosem ropuchy:
— Do boju! Do boju! Za mojego pana, obrońcę domowych skrzatów! W imię mężnego Regulusa, do boju! Do boju z Czarnym Panem! Rozwścieczone skrzaty dźgały i chlastały nożami wrogów po kostkach i łydkach i gdziekolwiek Harry spojrzał, tam widział śmierciożerców padających pod samym ciężarem mrowia obrońców zamku, wyciągających z ran groty strzał, łapiących się za krwawiące łydki albo próbujących uciec, ale daremnie, bo przy drzwiach frontowych wpadali prosto w tłum nowo przybyłych. Ale walka wciąż trwała.
Harry przebiegł pomiędzy pojedynkującymi się parami i szamocącymi się jeńcami i wpadł do Wielkiej Sali. [....]
— Protego! — ryknął Harry, a środek sali przedzieliła magiczna tarcza.
Voldemort rozejrzał się, szukając tego, kto rzucił zaklęcie. W tej samej chwili Harry zrzucił z siebie pelerynę-niewidkę.
W całej sali rozbrzmiały okrzyki przerażenia, zaskoczenia i radości, z każdej strony było słychać: „Harry! ON ŻYJE!", ale natychmiast wszystko ucichło i zapadła pełna napięcia cisza, w której Voldemort i Harry, nie spuszczając z siebie wzroku, zaczęli powoli krążyć wokół siebie.
— Niech nikt nie próbuje mi pomagać! — zawołał Harry, a w tej głuchej ciszy jego głos zabrzmiał jak fanfara.— Tak musi się to zakończyć. Tylko ja i on.
— To koniec, Tom. — powiedział patrząc w oczy Voldemorta.
— Twoja magia... jest inna... — oznajmił nagle. — Oj, Harry... nie ładnie się bawić czarną magią... i żywiołami. Nie jesteś już taki niewinny jak kiedyś.
— Masz rację... nie jestem taki jak kiedyś i z pewną Cię dzisiaj zabiję. Ty już dwa razy spudłowałeś.
— PRZECIEŻ CIĘ ZABIŁEM!
— Znowu pudło. Nie udało Ci się. Jestem Panem Śmierci, Tom. Nie zabijesz mnie, ale za to zginiesz z mojej ręki.
— Oszalałeś, Potter.
— Trzeba to skończyć, Tom. Raz na zawsze. Nie zabiłeś Severusa, nie zabiłeś mnie... zaczynam wątpić w twoje umiejętności. — Harry zaśmiał się.
— Avada Kedavra! — ryknął Voldemort, Potter wyczarował potężną tarczę i wchłonął zaklęcie.
Tom rzucił je jeszcze raz, ale z podobnym skutkiem.
Nagle Harry uniósł dłoń i skierował ją przeciwko Tomowi.
— Avada Kedavra! — powiedział spokojnie.
Ciało Voldemorta odleciało do tyłu niczym szmaciana lalka. Śmierciożercy, którzy byli najbliżej swojego pana znaleźli się w podobnej sytuacji – martwi.
Hermiona spojrzała na Harry'ego, który drżał, jakby dostał jakiegoś ataku.
— HARRY!
Spojrzał na dziewczynę. Jego oczy zaszły mgłą.
— Pamiętaj, że Cię kocham! — powiedział po czym krzyknął z bólu.
— HARRY! HARRY! — kilka osób krzyknęło jednocześnie.
Potter upadł na ziemię, jego kończyny wygięły się w cztery strony świata.
Z jego ciała zaczęło emanować światło, które z każdą chwilą zajmowało coraz więcej miejsca, aż objęło wszystkich.
— HARRY! — krzyk Hermiony był ostatnim, co Harry zapamiętał... potem była już tylko ciemność.
Gdy światło zniknęło zauważyli, że nie ma Harry'ego.
— GDZIE JEST HARRY? — krzyczał Snape.
— HARRY!
— Zniknął. — Hermiona łkała.
Ciało Voldemorta wyparowało, pozostawiając po sobie tylko szatę. Ciało Harry'ego zniknęło nie pozostawiając nic.
— Merlinie, co teraz? — spytał Ron podchodząc do miejsca, gdzie jeszcze kilka chwil temu leżał Harry.
— HARRY! — krzyknął nagle nowy głos. Odwrócili się w stronę Alexandra, jak się okazało.
— Gdzie on jest? — Snape podszedł do White'a.
— Nie wiem, ale poczułem coś dziwnego. — oznajmił. — Dlatego jestem.
— On... on... wyparował... — wydusił Severus.
— Spokojnie, Severusie, znajdziemy go. — zapewnił Alexander.
________________________
Miałam nie dodawać fragmentów z książki, ale tak jest lepiej... tak sądzę.
OSTATNI ROZDZIAŁ MAGII ŻYWIOŁÓW ZOSTANIE DODANY 31 GRUDNIA!
ZWIASTUN "SZEPTU CIEMNOŚCI" TRZECIEJ CZĘŚCI
OPIS TRZECIEJ CZĘŚCI OTRZYMACIE WRAZ Z OSTATNIM ROZDZIAŁEM (31.12.)
ZAPRASZAM NA WATTPADA, GDZIE MOŻECIE PRZECZYTAĆ CAŁĄ PIERWSZĄ, POPRAWIONĄ CZĘŚĆ
POZDRAWIAM
ALEXX ;3
nie dodawaj fragmentów z książki, bo wtedy słabo wychodzi całość, ale tak to spoko
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńVoldemort zginął, ale co z Harrym? czy Voldemorta nie zdziwiło to, ze Severus żyje?
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie
Nie jest lepiej, bo się wszystko miesza. James nie byl ojcem. Jak już dodajesz fragmenty z książki to chociaż je poprzemieniaj żeby się wsio zgadzało.
OdpowiedzUsuń