Rozdział 80
"Fas est et ab hoste doceri"
"I was so insatiable
Till the lights came on and the stories got old
Now there’s no one here I know
And the city outside's not the same anymore"
Alan Walker & Ruben – Heading Home
Jęknęli cicho, gdy zostali brutalnie popchnięci na podłogę. Arawn otworzył oczy i ku jego zdziwieniu znajdowali się w jakimś pokoju, do którego przez okno wpadały promienie słońca. Przed nimi stali żniwiarze i uważnie się im przyglądali. Potrząsnął ramieniem brata i ten po chwili na niego spojrzał. Chwilę później obaj wpatrywali się wyczekująco na żniwiarzy.
— No więc? — zniecierpliwił się Gwyn. Próbował wstać, ale szybko został ponownie popchnięty na podłogę. Jęknął zirytowany, ale już nie próbował ponownie się podnieść.
Żniwiarze nie odezwali się, tylko patrzyli na nich z beznamiętną miną. Arawn rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znaleźli. Pod oknem znajdowała się kanapa. Na środku pokoju stał długi czarny stół z krzesłami. Jedna ze ścian była zapełniona regałami, które aż uginały się pod ciężarem znajdujących się na nich książkach. W rogu pokoju znajdował się kominek, a przy nim stały dwa fotele. Na ścianach znajdowały się obrazy – niektóre z nich przedstawiały wymyślne tortury, inne żywe krajobrazy. Poza tym szczegółem pokój można było uznać za zwykły salon.
Arawn powrócił wzrokiem do ich porywaczy. Ci nadal się nie poruszyli i nie spuszczali ich z oczu nawet na sekundę. Nagle do pomieszczenia wpadł mężczyzna, który prawie wywrócił się o próg. Zaklął cicho, próbując złapać równowagę. W ręku trzymał papierową torbę, która najprawdopodobniej wypełniona była jedzeniem z McDonald's. Można było wywnioskować to z loga, które się na nim znajdowało. Spojrzał zdezorientowany na znajdujących się na podłodze dwójkę nieznajomych. Żniwiarze popatrzyli z drwiną na nowoprzybyłego.
— Co tym razem? — spytał, wskazując na nich.
— Chcą się spotkać ze Śmiercią. — odparł jeden ze żniwiarzy z wyczuwalną kpiną.
Mężczyzna odgarnął swoje długie faliste włosy i odstawił torbę na stół.
— Mają szczęście, że właśnie przyniosłem jedzenie. — powiedział. — W takim razie gdzie jest Śmierć?
— Wkrótce do nas dołączy. Raczej nie będzie zadowolony, gdy cię tutaj zobaczy. — ponownie przemówił jeden ze żniwiarzy.
Mężczyzna pokręcił głową z rozbawieniem.
— Spokojnie, to wam się oberwie. Ja jestem na dobrej pozycji, póki dbam o jego głód. — brunet był pewny siebie.
— Tak, wiemy, że dbasz o jego głód. — prychnął znacząco żniwiarz.
W pokoju nastała cisza. Mężczyzna o falowanych włosach już się więcej nie odezwał. Usiadł przy stole i zaczął wyjmować z torebki zakupione jedzenie. Gwyn zmarszczył brwi, gdy zauważył, że były to hamburgery. Posłał pytające spojrzenie bratu, ale ten tylko wzruszył ramionami.
Arawn po kilku minach zaczął się irytować.
— Ile jeszcze mamy czekać?
— Tyle ile będzie trzeba.
Arawn westchnął ciężko. Oparł się plecami o ścianę za nimi i w ciszy wpatrywał się w mężczyznę, który rozłożył się wygodnie na krześle.
Minęło jeszcze kilka minut, nim do pomieszczenia weszła kolejna osoba. Żniwiarze wyprostowali się jeszcze bardziej i jakby zamarli. Mężczyzna przy stole nic sobie z tego nie robił.
Do pokoju weszła Śmierć. Od razu można było ją poczuć. Silnie oddziaływała na otoczenie. Arawn poczuł się, jakby całe szczęście gdzieś uciekło. Mężczyzna miał na sobie trzyczęściowy czarny garnitur. Ciemne włosy były spięte w ciasny kucyk, a w dłoni dzierżył laskę, którą stukał, gdy się poruszał. Przeszedł szybko przez pokój i usiadł przy stole.
— Masz to dla mnie? — zapytał. Jego głos był chrapliwy i głęboki. Zdecydowanie nie był przyjemny dla ucha.
Mężczyzna w falowanych włosach przytaknął, kiwając głową i podając szybko jednego hamburgera.
— Dziękuję, Gwiazdo. — odpowiedział, wgryzając się łakomie w fast fooda.
Arawn spojrzał na brata, ale ten wpatrywał się w Śmierć z niedowierzaniem.
— Dobrze, a więc teraz możemy porozmawiać. — Śmierć wreszcie spojrzała nich ich i wykazała jakieś zainteresowanie ich obecnością. — Czego ode mnie potrzebujecie?
Arawn wstał z podłogi ucieszony, że tym razem nikt go ponownie na nią nie popchnął. Gwyn postąpił tak samo.
— My w sprawie Harry'ego Pottera. — powiedział Gwyn.
Śmieć zaśmiała się cicho.
— Ach, tak? Ostatnio wszystko kręci się wokół niego. — stwierdził. Gdy jego hamburger został zjedzony, mężczyzna nazwany Gwiazdą podał mu kolejnego. — Co tym razem zrobił?
— Obawiamy się, że jest na twojej liście.
— Macie rację. Ten chłopiec już za wiele razy mi się wymknął. Nie mogę pozwolić, aby zrobił to ponownie. W końcu to moja rola – by zabrać tych, którym czas się skończył. A jego czas skończył się w dniu, w którym Lord Voldemort zabił jego rodziców. On wtedy też powinien zginąć, a w połączeniu z kilkoma zbiegami okoliczności przeżył, chociaż jego historia miała się skończyć. Zdajecie sobie sprawę z tego, że jego nie można już uratować? Musi umrzeć, aby historia dopełniła.
— Mamy zostawić go na pewną śmierć? — warknął Gwyn. Był rozzłoszczony i nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że Potter mimo wszystko musi umrzeć.
— Czy nie wystarczająco się nie nacierpiał w życiu? — zapytał Arawn.
— Nie słuchacie uważnie, co do was mówię. — westchnął. Gwiazda podała Śmierci kubek z napojem. — Powinien nie żyć od osiemnastu lat. To jest anomalia, którą trzeba zlikwidować.
— Nic nie da się zmienić? — próbował wydobyć ze Śmierci więcej informacji.
— To nie w moim interesie, aby powiadamiać was o możliwościach oszukania przeznaczenia. Wiem, że czarna magia w chłopcu będzie go powoli wyniszczać. Czarny Nil dokładnie wiedział, co zrobić, aby pozbyć się bohatera. Ich eksperymenty, choć brutalne, przynoszą rezultaty. Wiedziały gdzie uderzyć, aby bolało najbardziej. Dla chłopca nie ma już przyszłości. To dla większego dobra. Kiedy się nad tym zastanowić, ma to sens na całym świecie.*
* * *
Słyszę ten śmiech. Ten złowieszczy śmiech, który powoduje, że drżę. Myślałem, że już nigdy go nie usłyszę. Pragnąłem tego, a tymczasem on patrzy na mnie. Jego czerwone oczy śledzą każdy mój ruch. Uśmiecha się fałszywie. Jestem w potrzasku. Wokół jest ciemno i widzę tylko jego. Jak on się tutaj znalazł? Przecież nie żyje. Zabiłem go.
— Och, Harry... — mówi z fałszywym współczuciem. — Znowu się spotykamy. Tęskniłeś za mną? — jego oczy nadal patrzą na mnie intensywnie. Co dziwne, moja blizna nie boli.
— Nikt za tobą nie tęskni, Tom! — krzyknąłem w stronę Voldemorta.
Ten tylko pokiwał głową w zamyśleniu. Nikt, kto nie ma skłonności masochistycznych. No i oczywiście nie wspominając o twoich ukochanych Śmierciożercach. Tak, w sumie to by znalazło się kilka osób, które z wielką radością by go przywitały, ale nie musiał o tym wiedzieć. Nie dam mu tej satysfakcji.
— A jednak jesteś tutaj ze mną teraz. — uśmiechnął się ponownie. — I jeśli myślisz, że tak szybko się mnie pozbędziesz, to jesteś w wielkim błędzie. Jestem twoim najstraszniejszym koszmarem. Zawsze już będę z tobą.
— Zniszczyłem Cię. Nie ma cię. — wyszeptałem.
— Jestem w twojej głowie. Nigdy jej nie opuściłem, a teraz sam się zamknąłeś tutaj ze mną. Na własne życzenie. Jak myślisz, co będziemy razem robić? — uśmiechnął się złowieszczo.
Próbowałem sobie przypomnieć, jak do tego doszło, ale moje myśli były puste i koncentrowały się głównie na stojącym przede mną Voldemorcie.
— Zabiorę cię w podróż po moim dziedzictwie. — odezwał się po chwili milczenia. — Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To wszystko się łączy. Zgadniesz, gdzie cię nie ma? Chcesz dowiedzieć się, co cię czeka? A może nadal liczysz, że miłość cię wybawi... Nie? — Voldemort mówił szybko jakby coraz bardziej podniecony. Skrzywiłem się.
— Nie wiesz, co to miłość. — syknąłem.
On nigdy nie kochał. Skąd mógł wiedzieć, co to oznacza? Nigdy nie mógł poczuć, jak wielką siłę może mieć miłość i jak bardzo potrafi ona zmieniać ludzi.
— I co z tego? — zadrwił.
— Dzięki temu jestem potężniejszy. — stwierdziłem pewnie.
— Tak to sobie tłumacz, dziecko, jeśli właśnie to sprawi, że będziesz lepiej spać. — odparł lekceważąco.
Patrzyłem, jak Voldemort odwraca się. Pomyślałem, że teraz będę miał już spokój. Miałem nadzieję, że tylko chwilowe, że mój mózg zaraz się ogarnie. Jak zawsze przeliczyłem się. Chwilę później poczułem, jak jakaś siła przyciąga mnie do czarnoksiężnika. Czy Harry Potter nie może liczyć na szczęście?
Voldemort poprowadził mnie ku światłu, które niczym jasny promyk rozświetlało nam drogę. Teraz mogłem dostrzec, że znajdujemy się na cmentarzu. Tym samym, na którym stoczyłem swoją pierwszą walkę z Riddle'em. To tutaj odrodził się z mojej krwi. To tutaj zebrał swoich Śmierciożerców i to właśnie tutaj miałem zginął.
— Poznajesz to miejsce? — zapytał mnie, wskazując dłonią dokoła. Nie odpowiedziałem. — To tutaj ponownie się narodziłem, ale nie czas na to teraz. Wrócimy do tego, ale jeszcze nie teraz. Musimy cofnąć się dużo bardziej. Do początku.
— Po co to wszystko? — zapytałem, zupełnie nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
— Żebyś zrozumiał. Żebyś poznał prawdę. — odpowiedział spokojnie, wpatrując się w światło przed nami. — A czy właśnie tego nie pragniesz?
Od zawsze chciałem poznać prawdę, ale czy właśnie w taki sposób...? Nie wiem.
— W sumie i tak nie masz wyboru. Jesteś tutaj ze mną, a ja nie pozwolę, abyś się nudził. — zapewnił mnie.
Wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem, jak cicho się zaśmiał. On miał plan. W przeciwieństwie do mnie. Nie wiedziałem jak się stąd wydostać i panicznie bałem się tego, że już na zawsze zostanę tutaj... z nim.
— Chodź, Harry. Czeka na nas przygoda. — machnął na mnie ręką. Nie mając wyjścia, poszedłem za nim. Gdy zbliżaliśmy się do światła, to nagle zniknęło, ale zdałem sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy już na cmentarzu.
Znaleźliśmy na wzgórzu. Przed nami znajdował się piękny dwór. Przyjrzałem mu się dokładniej. Wznosił się wzgórzu i wydawać się mogło, że króluje nad wioską znajdującą u podnóża wzniesienia. Tom wpatrywał się w budynek przez chwilę, po czym dosyć szybkim krokiem skierował się ku drzwiom.
— Gdzie jesteśmy? — zapytałem, gdy dogoniłem go.
— W Little Hangleton. — odpowiedział, wchodząc do domu. Wolno ruszyłem za nim. Przeszliśmy przez korytarz prosto do salonu. Nie byłoby w nim nic dziwnego, gdyby nie trzy ciała leżące na podłodze. Wzdrygnąłem i gwałtownie się cofnąłem. Voldemort widząc to, parsknął i nogą szturchnął jedno z ciał.
— Znajdujemy się w Domu Riddle'ów.
— Twoim domu? — spytałem zszokowany, próbując nie patrzeć na zwłoki.
— Nie moim, ale mojej rodziny. Widzisz, Harry, nie tylko ty miałeś ciężkie dzieciństwo. Oto mój ojciec, plugawy mugol. A to moi dziadkowie – Thomas i Mary Riddle. — spojrzał na nich z wielką odrazą. — Również mugole.
— Zabiłeś ich. — powiedziałem.
Voldemort wzruszył ramionami, jakby niewiele go to obeszło.
— Owszem. Czy zasłużyli na coś innego? — zapytał.
— Dlaczego ich zabiłeś? Za to, że byli mugolami? — warknąłem. — Chcę ci przypomnieć, że sam jesteś półkrwi.
Riddle rzucił się na mnie wściekły. Uderzyłem plecami o ścianę, a on trzymał moją koszulę w swych dłoniach. Nachylił się nad moją twarzą. Czułem jego ciepły oddech.
— Wiem o tym! — ryknął zezłoszczony. — Nie byli warci życia. Plugawi mugole, dbający tylko o swoje potrzeby.
Chwilę później Riddle chyba w miarę uspokoił się, ponieważ puścił mnie i znowu skierował się w stronę swojej rodziny.
— Moja matka była szczerze zakochana w tym śmieciu, a on ją zostawił.
— Z tego, co wiem, to poiła go eliksirem miłosnym... — wtrąciłem, przypominając sobie co nieco.
— Tak... Przez niego musiałem żyć w sierocińcu. Nie chciał mieć nic wspólnego ze mną, więc zadbałem o to, by już nigdy nikogo nie skrzywdził.
— Uważasz to za gest dobrej woli? — parsknąłem, wskazując na ciała mugoli.
Tom uśmiechnął się.
— Nie mów, Harry, że i ty nie marzyłeś choć raz o tym, aby twoich Dursleyów spotkał podobny los. — skrzywiłem się, ale miał rację. — Jesteśmy podobni, czy tego chcesz, czy nie.
— Nadal nie rozumiem, po co mi to pokazujesz.— stwierdziłem.
Voldemort odwrócił się do mnie i znowu zaczął wpatrywać się w moje oczy.
— Jesteśmy w przeszłości, dziecko. Aby zrozumieć teraźniejszość i przyszłość, musisz poznać przeszłość. Teraz cofniemy się jeszcze troszeczkę. Do dnia moich narodzin. — pstryknął palcami i po chwili znikł mi z oczu salon dworu Riddle'ów.
* * *
Dolina Godryka wydawała się po raz pierwszy od dawna pełna czarodziei. Zakon Feniksa przejął ją do swoich celów i wykorzystywał jako bazę. Świat po śmierci Voldemorta nadal nie był bezpieczny. Śmierciożercy żyją i nie zapomną o porażce swojego pana tak szybko.
Severus Snape stał przy oknie swojego gabinetu i wpatrywał się w uliczki pełne czarodziejów. Jego myśli zajmował Harry. Po cichu liczył, że chłopiec wkrótce do nich wróci i wszystko będzie tak jak dawniej. Teraz mógłby mu wynagrodzić lata drwin i cierpienia. Tak bardzo pragnął, by jego syn powrócił.
Usłyszał pukanie, westchnął i mruknął „proszę”, zapraszając gościa.
— Witaj, Severusie. — Albus przywitał się i od razu usiadł na krześle naprzeciwko biurka.
— Jakieś postępy? — zapytał Snape.
Albus zaprzeczył, a Severus westchnął.
— W takim razie, o co chodzi? — zapytał.
— Może powinniśmy szukać u źródła?
— Mówiąc u źródła, masz na myśli...?
— Czarny Nil. — odpowiedział Dumbledore.
Severus gwałtownie wciągnął powietrze.
— I jak ty to sobie wyobrażasz? Wpadniesz do nich na herbatkę i wszystko ci wyśpiewają? — zadrwił.
Albus skrzywił się.
— Oczywiście, że nie. Zawrzemy układ. Coś za coś. Na to na pewno pójdą. A ja mam coś, czego one chcą. — uśmiechnął się tajemniczo.
Severus już wiedział, że jeszcze tego pożałują.
* * *
Alexander próbował dostać się do głowy chłopaka, ale ten skutecznie mu to utrudniał. Wyglądało to tak, jakby był w magicznej śpiączce. Nie odczuwał potrzeb fizjologicznych i nie wykazywał żadnych odruchów. O tym, że żyje, świadczył jedynie ruch klatki piersiowej, która rytmicznie unosiła się i opadała. Gdyby nie to Alexander już by panikował. Był sfrustrowany i zawiedziony, ponieważ liczył, że w końcu dowie się, co chodzi po głowie Pottera. Czemu Czarny Nil zdołał tak bardzo zmienić tego czarodzieja?
Ciągła presja powoli go wykańczała. Nie było efektów, a nawet... White miał wrażenie, że jest coraz gorzej.
Mieli za mało informacji, a za dużo domysłów.
* * *
— Cudowna okolica. — prychnąłem.
Voldemort zmroził mnie spojrzeniem, ale nic nie odpowiedział na moją jawną ignorancję.
— Gdzie tym razem mnie zabrałeś?
— Oto, mój Harry, Sierociniec Wool's w Londynie. To właśnie tutaj się wychowywałem. Chodź, zobaczymy, jak się rodzę. — parsknął śmiechem.
Oglądanie porodu Czarnego Pana nie było na mojej liście rzeczy do zrobienia. Zniesmaczony szedłem za Riddle'em. W głowie nadal miałem pustkę i nie mogę sobie nic przypomnieć. Ten fakt chyba wykorzystywał Tom. Widocznie nawet po śmierci będzie mnie nękał. A do tego mówił zagadkami, jakby nie mógł powiedzieć mi wprost, po co zorganizował tę jakże ciekawą wycieczkę. Zastanawiałem się, ile jeszcze dla mnie przygotował. Czy już zawsze będę musiał to oglądać?
Budynek wyglądał na zaniedbany, ale w środku okazało się, że tętnił życiem. Dzieci biegały po korytarzu, a Voldemort robił wszystko, byleby nie dotknęły go. Wyglądało to dosyć śmiesznie.
— To moja matka. — wskazał dłonią na kobietę znajdującą się w jednej z sal. Wyglądała przeraźliwie blado. Była już u kresu sił. — Ci mugole nie mieli pojęcia jak ją uratować. — powiedział zgorzkniały. — Zostawiła mnie samego. Jedyne co zdążyła zrobić, to nadać mi imię.
— Tom Marvolo Riddle... — szepnąłem powoli.
Dlaczego jego matka nie mogła urodzić go w świecie czarodziejów, tylko oddała go do mugolskiego sierocińca? To jest zastanawiające. Nie chciałem pytać o to Toma, wiedząc, że ten ponownie może się zdenerwować i już nie panować nad sobą tak dobrze, jak dotychczas. Niby wiedziałem, że to dzieje się w mojej głowie, ale czy Voldemort nie jest dla mnie nadal zagrożeniem? Jak daleko sięga jego władza w moim umyśle?
— Zgadza się. Tom po moim mugolskim ojcu, a Marvolo po dziadku. — wyjaśnił, przyglądając się martwej kobiecie. W rogu pokoju znajdowała się jeszcze jedna osoba. — To jest Pani Cole — zauważył, że przyglądałem się jej. — Jest wychowawczynią w tym sierocińcu.
Tom zamilkł na moment. Chyba pogrążył się we wspomnieniach. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale to nie było żadną nowością. Voldemort zawsze nosił idealnie wyprutą z emocji maskę.
— Tutaj wszystko się zaczęło. Pozwolisz, Harry, że przejdziemy teraz kilka lat do przodu...? — mruknął. Właściwie było to pytanie retoryczne, ale i tak skinąłem głową.
Znajdowaliśmy się teraz w pokoju z łóżkiem i szafą. Ciemnozielone ściany powodowały, że w pokoju było ponuro. Szara pościel, cichy i dywan przyprawiały mnie o głęboki smutek. W takim pokoju chyba wszyscy w końcu popadliby w depresję. Brak życia i kolorów przygnębiał.
— To Twój pokój? — spytałem, chcąc się upewnić.
— Owszem. Wkrótce spotkamy się z Dumbledore’em. — odpowiedział. — Przenieśliśmy się jedenaście lat do przodu. Chcę ci pokazać, jak okrutne mogą być dzieci.
Przed oczyma stanęły mi obrazy z dzieciństwa Voldemorta. Chłopczyk nigdy nie płakał. Widziałem, jak dzieci wyzywają go od dziwactw. Dokuczają mu w różny sposób, ale widziałem także, jak Voldemort zaczyna się buntować.
— Teraz patrz uważnie. — powiedział uradowany.
Tom potrafił siłą umysłu przesuwać różne przedmioty. Zadawać ból innym dzieciom. Wkrótce doprowadziło to do tego, że dzieci zaczęły się go bać. Jemu sprawiało to wielką radość. Skrzywiłem się i już w sumie nie dziwiłem się, że Tom stał się bezlitosnym Voldemortem. On to miał we krwi.
— Bawi cię to? — spytałem go, gdy zauważyłem, że uśmiecha się.
— Ciebie nie? Dostały to, na co zasłużyły. Poza tym to tylko mugolskie dzieciaki. Musiały dowiedzieć się, gdzie ich miejsce.
Chciałem jak najszybciej się stąd wyrwać, więc zapytałem:
— Kiedy spotkamy się z Dumbledore'em?
— Za chwilę, Harry. Teraz popatrz na te szatańskie dzieciaki. Zobacz, że mogę wszystko. Widzisz, jak królik powiesił się? Billy Stubb już po tym nie miał na tyle odwagi, aby się ze mną kłócić.
Westchnąłem ciężko.
— Chodź, pokażę ci moje trofea.
Trofea? Co on zbierał? Mało prawdopodobne jest, by kolekcjonował znaczki, prawda? Otworzył szafę w swoim pokoju. Znajdowało się w niej pełno zabawek, jakieś skrawki materiału, spinki i kolczyki.
— Skąd to masz i po co ci to? — spojrzałem na niego zdziwiony.
— To są moje trofea. Zabierałem tym dzieciakom różne rzeczy i ukrywałem je.
— To chore. — stwierdziłem.
Voldemort wzruszył ramionami.
— Ale pomyśl, jak wielka była satysfakcja jak widziałem, że szukają swoich rzeczy, nie zdając sobie sprawy z tego, że nigdy ich nie odzyskają.
Psychopata. Volemort był psychopatą, mając już te kilkanaście lat. To było wstrząsające, widząc teraz jakby na żywo jego dzieciństwo. Ale wiedziałem, że im dalej tym będzie jeszcze gorzej...
________________________
Fas est et ab hoste doceri (łac.) – Warto się uczyć i od wroga – Owidiusz
"I was so insatiable
Till the lights came on and the stories got old
Now there’s no one here I know
And the city outside's not the same anymore"
(Byłem taki nienasycony
Dopóki światła się nie zapaliły i opowieści się zestarzałyTeraz nikogo tu nie znam
A miasto na zewnątrz już nie jest takie samo)
To dla większego dobra. Kiedy się nad tym zastanowić, ma to sens na całym świecie. – cytat Śmierć w serialu Supernatural. Ogólnie moja Śmierć jest wzorowana na tej postaci z serialu Supernatural.
_______________________
Nie sądziłam, że ten rozdział pojawi się tak szybko (tylko dwa tygodnie po poprzednim). Naprawdę dobrze mi się go pisało. Dziękuję za wszystkie komentarze zarówno te tutaj jak i na Wattpadzie. Dobrze wiedzieć, że jeszcze ktoś czyta to opowiadanie – pierwszy rozdział został opublikowany prawie 6 lat temu.
Jeszcze nie kończymy tej części, ale mogę powiedzieć, że nie będzie ona liczyć więcej niż 30 rozdziałów.
W następnym rozdziale powrócimy do wycieczki Voldemorta i Harry'ego.
Na koniec chcę wam życzyć zdrowych i spokojnych Świąt Wielkanocnych. Trzymajcie się i #zostańciewdomu :)
Do następnego! :)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, ta podróż Harrego z Voldemortem przypomina mi troche tą z opowieści wigilijnej... i to spotkanie ze śmiercią...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie